czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział 6

Poczuł się tak, jakby ze straszliwą szybkością pomknął niekończącą się, śliską, krętą i ciemną zjeżdżalnią w parku wodnym. Raz po raz migały po bokach wyloty innych rur, ale już nie tak szerokich, jak ta, którą spadał coraz niżej i niżej, głębiej niż lochy pod zamkiem. Za sobą słyszał Rona, obijającego się na zakrętach.

A potem, kiedy już zaczął się niepokoić, co będzie, jeżeli w końcu wypadnie, rura zmieniła kierunek na prawie poziomy i wyleciał z niej z mokrym plaśnięciem na dno ciemnego tunelu, dość wysokiego, by w nim stanąć. Tuż obok Lockhart dźwigał się na nogi, cały okryty szlamem i blady jak duch. Harry odsunął się, bo usłyszał wylatującego z rury Rona.

- Musimy być chyba parę mil pod szkołą - powiedział Harry, a jego głos odbił się głuchym echem po tunelu.

- Może pod jeziorem - dodał Ron, przyglądając się ciemnym, obślizgłym ścianom.

- Bardziej bym stawiał, że są gdzieś pod lochami – powiedział Remus, a Lily niemal natychmiast pokiwała głową na zgodę.

Wszyscy trzej wpatrzyli się w ciemność przed nimi.

- Lumos! - mruknął Harry do swojej różdżki, a ta natychmiast zapłonęła bladym światłem. - Idziemy - rzekł do Rona i Lockharta.

Ruszyli przed siebie, chlupocąc nogami po mokrej posadzce.

Tunel był tak ciemny, że niewiele widzieli przed sobą. Ich cienie na wilgotnych ścianach poruszały się jak mroczne widma.

- Pamiętajcie - powiedział cicho Harry - kiedy tylko usłyszycie lub zobaczycie jakiś ruch, natychmiast zamknijcie oczy...

Ale w tunelu było cicho jak w grobie, a pierwszym nieoczekiwanym odgłosem, jaki usłyszeli, było donośne chrupnięcie, kiedy Ron nadepnął na coś, co okazało się czaszką szczura. Harry opuścił różdżkę, żeby przyjrzeć się posadzce i zobaczył, że jest zasłana kośćmi małych zwierząt. Starając się nie myśleć o tym, jak będzie wyglądać Ginny, kiedy ją odnajdą, prowadził ich ciemnym tunelem, który zakręcał teraz łagodnie.

- Harry, tam coś jest... - rozległ się ochrypły głos Rona, a potem poczuł jego uścisk na ramieniu.

Zamarli, wbijając oczy w ciemność. Harry dostrzegł zarys czegoś wielkiego i poskręcanego, co leżało przed nimi w tunelu. Nie poruszało się.

- Może śpi – podsunął szeptem James. Wciągnięty w książkę, pobladł lekko na twarzy, a dłonie mocno zaciskał na krańcu grubej poduszki.

- Gdyby spał to pewnie zbudziłby się, gdyby Ron nadepnął na czaszkę szczura. Węże są bardzo czułe na dźwięki - powiedziała Lily lekko przemądrzałym tonem głosu.

- Uwielbiam, kiedy mówisz takie mądre rzeczy.

Poduszka, którą rzuciła w Pottera, przeleciała szybko przez dzielący ich kawałek i walnęła Jamesa prosto w twarz. Okulary przekrzywiły mu się na nosie, a na ustach cały czas widniał głupkowaty uśmiech. Syriusz nie powstrzymał głośnego wybuchu śmiechu, Peter chichotu, a Remus tylko dzięki swojej sile woli nie wywrócił oczami. Regulus zignorował ich wszystkich i powrócił do czytania.

- Może śpi - wydyszał, odwracając się, żeby spojrzeć na Rona i Lockharta.

Głupkowaty uśmiech Jamesa pogłębił się jeszcze bardziej.

Lockhart przyciskał dłonie do oczu. Harry znowu odwrócił głowę w kierunku tego czegoś, a serce biło mu tak szybko, że aż bolało.

Powoli, mrużąc oczy tak, że ledwo widział przez wąskie szparki powiek, ruszył naprzód, wyciągając przed sobą różdżkę.

Jej światło ześliznęło się po olbrzymiej, jadowicie zielonej skórze węża, spoczywającej w splotach na podłodze tunelu. Potwór, który ją zrzucił, musiał mieć przynajmniej dwadzieścia stóp.

- O rany... - szepnął Ron.

Nagle coś się za nimi poruszyło. Gildero'yowi Lockhartowi kolana odmówiły posłuszeństwa.

- Wstawaj - powiedział ostro Ron, celując w niego różdżką.

Lockhart wstał... a potem rzucił się na Rona, zwalając go z nóg.

Harry skoczył do przodu, ale zrobił to za późno. Lockhart zdążył się wyprostować. Dyszał ciężko, ale uśmiech wrócił na jego twarz. W ręku trzymał różdżkę Rona.

- Idiota – podsumował starszy Black.

- Mówisz o Lockhartcie? - zapytał James.

- Rogasiu w tym momencie to z ciebie jest idiota – odparł Lunatyk. - No pewnie, że on, a kto?

- No nie wiem, Ron?

- Może Lily za mocno walnęła go tą poduszką – wtrącił Peter. Kiedy wszyscy się śmiali, James nadal nie wiedział, o co chodzi.

- Koniec przygody, chłopcy! - powiedział swoim dawnym tonem. - Wezmę kawałek tej skóry, powiem im, że było za późno, żeby uratować tę dziewczynkę, a wy dwaj w tragiczny sposób postradaliście rozum na widok jej poszarpanego ciała. Pożegnajcie się ze swoimi wspomnieniami!

Uniósł oklejoną taśmą różdżkę Rona i ryknął:

- Obliviate!

Różdżka eksplodowała z siłą małej bomby. Harry złapał się za głowę i rzucił się do przodu. Ślizgając się na skórze węża, zdążył umknąć przed wielkimi kawałami sufitu, które waliły się na podłogę. W następnej chwili stał samotnie, wpatrując się w piętrzącą się przed nim ścianę gruzu.

- Ron! - krzyknął. - Nic ci nie jest? Ron!

- Jestem tutaj! - dobiegł go zduszony głos Rona spoza zwaliska gruzu. - Nic mi się nie stało. Ale ten parszywiec... chyba go rozsadziło.

[...]

- Niedługo się zobaczymy - powiedział Harry, starając się, żeby zabrzmiało to przekonująco.

I ruszył samotnie naprzód, mijając skórę olbrzymiego węża.

Wkrótce umilkł hałas, jaki robił Ron, starając się poszerzyć wyłom w ścianie gruzu. Tunel wciąż zmieniał kierunek. Każdy nerw w ciele Harry'ego był boleśnie napięty. Bardzo chciał, żeby tunel już się skończył, a jednocześnie bardzo się bał, co spotka na końcu. I wreszcie, kiedy minął jeszcze jeden zakręt, zobaczył przed sobą solidny mur, na którym wyrzeźbione były dwa splecione ze sobą węże z oczami z wielkich, połyskujących szmaragdów.

Harry podszedł do ściany, czując dziwną suchość w gardle. Nie było potrzeby udawać, że kamienne węże są żywe, bo ich oczy naprawdę wyglądały jak żywe.

Domyślił się, co powinien zrobić. Odchrząknął i wydało mu się, że szmaragdowe oczy drgnęły.

- Otwórz się - rozkazał cichym sykiem.

Węże rozdzieliły się, pojawiła się szczelina i dwie połowy muru rozsunęły się gładko, ginąc w ścianie. Harry, dygocąc od stóp do głów, wszedł do środka.

+++

Niepewnie pokonali tę samą drogę, co Harry w książce. U nich na szczęście obyło się bez tchórzliwego nauczyciela i kasowania pamięci, chociaż James posyłał Louisowi pełne podejrzeń spojrzenia co kilka sekund. Kiedy minęli rozciągnięta skórę węża, Lily odruchowa złapała Jamesa za rękę, a on przyciągnął ją bliżej siebie, dodając jej tym samym otuchy i poczucia bezpieczeństwa.

Szybko znaleźli się na końcu komnaty. Wypełniona była dziwną, zielonkawą poświatą. Wężowe kolumny rzucały dziwne cienienie, a kilkadziesiąt metrów przed nimi w wysokiej ścianie wyrzeźbiona była głowa starego człowieka. Chociaż oczy Salazara Slytherina były puste, Regulus odniósł niemiłe wrażenie, że patrzą wprost na nich. Otrząsnął się, kiedy ciarki przelały się przez jego ciało.

- I co tera? - zapytał Kabert, kiedy echo ich kroków ucichło.

- Musisz zawołać bazyliszka i jakoś go przekonać, żeby dał nam parę swoich kłów – odpowiedział Remus. - Wiem, że brzmi to bardzo głupio i naiwnie, ale nie mamy innego wyjścia. Jeśli coś pójdzie nie tak, uciekamy do wyjścia i nie dajemy się zabić.

- Okej - powiedział z niepewną i nieprzekonaną miną. - Tak z czystej ciekawości. Po co wam one?

- Dostałeś pozwolenie na wejście do Działu Ksiąg Zakazanych i tyle powinno ci wystarczyć – warknął James złowieszczo.

Louis podniósł ręce w geście obronnym i z poważną już miną zwrócił twarz ku rzeźbie. Z jego ust wydarł się krótki syk i nagle twarz posągu drgnęła. Z otwartych ust Slytherina wypełzł ogromny wąż. James tak się wystraszył, że w jednej sekundzie znalazł się przed Lily, zasłaniając ją swoim ciałem. Dziewczyna nie patrzyła w stronę węża.

Wielki monstrum pełzło ku nim. Długie na kilkadziesiąt metrów ciało patrzyło na nich z góry. Pobladły na twarzy Louis wdał się w rozmowę z wężem, ale to była jedyna oznaka jego strachu. Jeśli się bał, na zewnątrz prawie wcale tego nie okazywał. Remusa oblał zimny pot, a jego wilkołackie zmysły zaczęły szaleć, domagając się natychmiastowej ucieczki. Syriusz i Regulus stali w bezruchu oczekując rozwoju wydarzeń.

Syki węża i Louisa długo wypełniały komnatę, więc kiedy umilkły, cisza wydała się nienaturalnie głucha.

- Mówi, że tak nietypowej prośby jeszcze nie dostał, ale jest gotów oddać wam kilka swoich kłów. Chce jednak mojego słowa, że kiedy zostanie następny raz zbudzony to tylko po to, by siać terror wśród szlam w Hogwarcie.

- Zgódź się – powiedział Regulus. - Nie splamisz tym swojego honoru.

Louis chwilę mierzył go przenikliwym spojrzeniem, ale skinął głowa i  syknął ponownie. Wąż popełzł do dziury, z której wylazł i zniknął w niej. Długie sekundy nic się nie działo, dopóki kilkanaście kłów bazyliszka nie ślizgnęło się ku nim po posadzce.

- Wyśmienicie - podsumował całą sytuację Syriusz.

Ostrożnie włożyli kły do woreczka i popędzili do wyjścia, ale kiedy stanęli przed stromym spadem, pojawił się problem.

- Chyba nie pomyśleliśmy o powrocie – powiedział Remus przerażony tą myślą.

- Wy tak, a ja nie – odparł Louis z uśmiechem rozbawienia na ustach i kolejne syknięcie tej nocy wydarło się z jego ust.

W dziurze zaczęły pojawiać się kamienne schodki, tworzące spiralne schody. Wspięcie się po nich było trudne i wymagające wiele wysiłku, więc kiedy wspięli się na górę, byli bardzo zdyszani. Bez słowa rozeszli się w swoje strony, jakby sytuacja z bazyliszkiem nie miała miejsca.

Teraz się zacznie – pomyślał James, kiedy zmierzali w ciszy do wieży.

Gdy tylko znaleźli się w Pokoju Wspólnym, Remus i Syriusz poszli na górę, ale Rogacz usiadł przed komikiem, przyglądając się ogniu w kominku. Jego ciepło musnęło go po policzkach, a kiedy Lily usiadła obok, przytulając się do niego, poczuł się jego w domu.

Lily westchnęła ciężko.

- Wszystko będzie dobrze – powiedział James, głaszcząc ją z delikatnością po włosach.

- Wiem – odparła. - Jednak mam dziwne przeczucie, że coś pójdzie nie tak.

- Nie myśl tak. Nie dopuścimy do wielu rzeczy. Jesteśmy kilkanaście kroków przed wszystkimi. Nie ma mowy, żeby coś poszło nie tak.

Kiedy spojrzeli sobie w oczy, poczuli nagły przypływ uczuć w ich ciałach. Pocałowali się. James uwielbiał to robić. Dawało mu to satysfakcję i wiarę w to, że wszystko w życiu jest możliwe, ale przede wszystkim wiedzę, że Lily jest teraz tylko jego. To samolubne myślenie nie chciało od niego odejść od paru dni, ale naprawdę nie chciał, by ktokolwiek odebrał mu tę uroczą dziewczynę.

Ciche chrząknięcie sprowadziło ich na ziemię.

- Nie chcielibyśmy przeszkadzać... – powiedział niewinnie Syriusz, chociaż szczerzył się szeroko.

- ... ale jest coś, co musicie zobaczyć – dokończył za niego Remus i rzucił mi kawałek pergaminu, który okazał się niczym innym niż Mapą Huncwotów.

+++

- Co wy tu robicie? - zapytał zdziwiony Harry. - Nie wybieracie się do Hogsmeade?

- Chcemy ci trochę umilić życie, zanim pójdziemy - powiedział Fred, mrugając do niego tajemniczo. -Wchodź...

Wskazał na pustą klasę na lewo od posągu. Harry wszedł za nimi do środka. George zamknął ostrożnie drzwi, a potem odwrócił się, rozpromieniony, żeby spojrzeć na Harry'ego.

- Mamy już dla ciebie prezent gwiazdkowy, Harry - powiedział.

Fred zarumienił się, wyciągnął coś spod peleryny i położył na jednej z ławek. Był to wielki, bardzo zniszczony i zupełnie niezapisany arkusz pergaminu.

Lily kątem oka dostrzegła jak huncwoci wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia. James i Syriusz wiercili się niespokojnie na swoich miejscach.

Harry, podejrzewając, że to jeden z dowcipów Freda i George'a, wpatrzył się uważnie w pergamin.

- Co to ma być?

- To jest, Harry, tajemnica naszego powodzenia - oznajmił George, gładząc pergamin pieszczotliwie.

- Trudno nam się z nim rozstawać - powiedział Fred - ale wczoraj wieczorem uznaliśmy, że tobie bardziej się przyda.

- I tak znamy wszystko na pamięć - dodał George.

- Przekazujemy ci to w spadku, nam już niepotrzebne.

- A do czego może mi się przydać kawał starego pergaminu? - zapytał Harry.

James zakrztusił się własną śliną i zaczął głośno kaszleć. Syriusz wyglądał jakby kopnęło się go tam, gdzie nie trzeba i przy okazji walnęło w twarz, a kiedy Jamsowi w końcu przeszedł niekontrolowany napad kaszlu, Lily kontynuowała czytanie.

- Kawał starego pergaminu! - oburzył się Fred z taką miną, jakby Harry śmiertelnie go obraził.

- Powiedz mu, George.

- No... więc, kiedy byliśmy w pierwszej klasie, Harry... no wiesz, młodzi, beztroscy i niewinni...

Harry prychnął. Wątpił, by Fred i George byli kiedykolwiek niewinni.

- ...no, bardziej niewinni niż teraz... mieliśmy małe starcie z Filchem.

- Podłożyliśmy łajnobombę w korytarzu i to go z jakiegoś powodu wnerwiło...

- ...więc zaciągnął nas do swojego pokoju i zaczął grozić jak zwykle...

- ...szlabanem...

- ...wypatroszeniem...

- ...a my przypadkiem zauważyliśmy w jego kartotece szufladkę z napisem: SKONFISKOWANE I BARDZO NIEBEZPIECZNE.

- Niebezpieczne?! - krzyknął James z wyjątkowym oburzeniem w głosie. - To nie jest niebezpieczne, to jest...

- No, jakie to jest? - zapytała Lily.

- Nijakie, Lily, nijakie. Czytaj dalej.

- Chcecie mi dać do zrozumienia, że... - powiedział Harry, coraz bardziej rozbawiony.

- No, a ty co byś zrobił na naszym miejscu? - zapytał Fred. - George odwrócił jego uwagę, rzucając jeszcze jedną łajnobombę, ja wyciągnąłem szufladę i znalazłem... TO.

- Nie jest wcale takie groźne - powiedział George. - Sądzimy, że Filch nie odkrył, jak to działa. Prawdopodobnie tylko podejrzewał, co to jest, bo inaczej by tego nie skonfiskował.

- A wy oczywiście wiecie, jak to działa...

- No pewnie - powiedział Fred, chichocząc. - Ta jedna drobnostka nauczyła nas więcej niż wszyscy nauczyciele.

- Jakie piękne słowa – rozmarzył się Syriusz, a Remus poklepał go po plecach. Cała czwórka miała dumne miny.

- Nabieracie mnie - powiedział Harry, patrząc na wyświechtany kawałek pergaminu.

- Tak myślisz? - zapytał George. Wyjął różdżkę, dotknął nią lekko pergaminu i powiedział:

- Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego.

I natychmiast na pergaminie zaczęły się pojawiać czarne linie, łącząc się, krzyżując, zbiegając wachlarzowato w każdym rogu, a potem, na samym szczycie, wyskoczyły zielone, ozdobne litery układające się w następujące słowa:

Panowie Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz,

zawsze uczynni doradcy czarodziejskich psotników,

mają zaszczyt przedstawić

MAPĘ HUNCWOTÓW

- Przepraszam, co? - zapytała Lily kompletnie zaskoczona.

- Przeżyła chłopaki, przeżyła! - powtarzał James, prawie przy tym płacząc.

- Ktoś mi powie, czym jest ta tajemnicza mapa – odezwał się Regulus.

- Już lecę! - oznajmił James cały w skowronkach i zniknął na chwilę, by po chwili wrócić z kawałkiem pergaminu. Wypowiedział te same słowa, co George w książce i na pergaminie zaczęły pojawiać się linie.

- Czy... to? - Lily się zająknęła.

- Tak, to Hogward, a to McGonnagall – powiedział, pokazując na kropkę z jej nazwiskiem.

- I wy to sami? - zapytał młodszy Black, który również nie krył swojego zdziwienia.

- Opadła szczęka, co? - zaśmiał się Syriusz.

Lily, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi, wróciła do czytania książki.

Była to mapa ukazująca wszystkie szczegóły zamku Hogwart i przylegających do niego terenów szkolnych. Najbardziej zadziwiające były jednak maleńkie plamki poruszające się po mapie, każda opatrzona wypisanym drobnymi literami imieniem czy nazwiskiem. Harry, zdumiony, pochylił się nad mapą. Kropka w lewym górnym rogu pokazywała profesora Dumbledore'a przechadzającego się po swoim gabinecie; po korytarzu na drugim piętrze skradała się kotka woźnego, Pani Norris, a poltergeist Irytek akurat grasował w sali trofeów. A kiedy Harry wędrował spojrzeniem po znajomych korytarzach, zauważył jeszcze coś innego.

Mapa ukazywała przejścia, o których nie miał dotąd pojęcia. A wiele z nich wiodło chyba do...

- Prosto do Hogsmeade - powiedział Fred, wodząc palcem po jednym z takich przejść. - Jest ich aż siedem. Filch zna tylko cztery - wskazał na nie - ale tylko my wiemy o tych trzech. Zapomnij o tym za lustrem na czwartym piętrze. Używaliśmy go aż do ostatniej zimy, ale się zawaliło.

- Co? Nie? Dlaczego?

- A to takie fajne przejście – podsumował Peter.

- A tego też chyba nikt nigdy nie użył, bo przy samym wejściu rośnie wierzba bijąca.

- Nikt oprócz nas – powiedział Łapa, mrugając porozumiewawczo.

- Ale to tutaj prowadzi prosto do piwnicy Miodowego Królestwa. Używaliśmy go często. Łatwo spostrzec, że wejście jest tuż za tą klasą, w garbie jednookiej wiedźmy.

- Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz - westchnął George, poklepując czule nagłówek mapy. - Tyle im zawdzięczamy!

- Szlachetni mężowie, niezmordowani w udzielaniu pomocy nowemu pokoleniu łamaczy prawa - powiedział z powagą Fred.

- Wzruszyłem się – powiedział James i z tego całego rozczulenia chciał się przytulić do Lily, ale jedyne co mu się dostało to walnięcie w tył głowy.

- Tylko nie zapomnij zetrzeć jej po użyciu - dodał George.

- ...bo każdy mógłby z niej skorzystać - dokończył ostrzegawczym tonem Fred.

- Po prostu stuknij w nią różdżką i powiedz: „Koniec psot!", a zrobi się biała.

- A więc, mój młody Harry - powiedział Fred, wspaniale naśladując Percy'ego - zachowuj się jak należy.

- Do zobaczenia w Miodowym Królestwie - rzekł George, mrugając konspiracyjnie.

I opuścili klasę, chichocząc z zadowolenia.

+++

Z ust Lily padło tylko jedno słowo.

- Znowu.

Krótka wymiana spojrzeń i decyzja była podjęta. Wybiegli na pogrążone w mroku korytarze szkoły.

niedziela, 10 sierpnia 2014

Rozdział 5

Lily uwielbiała lekcje eliksirów z wielu powodów. Po pierwsze były bardzo pożyteczne, a po drugie cisza unosząca się w powietrzu wraz z parą buchająca z kociołków była kojąca. Przerywana jedynie rzadkimi, cichymi szeptami oraz stukami miała w sobie wiele przyjemności, którą Lily nieświadomie bardzo kochała.

Lily wrzuciła właśnie do kociołka trochę posiekanej mięty, zamieszała wywar cztery raz zgodnie z ruchem wskazówek zegara i spojrzała na Remusa, który był jej partnerem na dzisiejszych zajęciach. Spokojnie kroił suszoną figę małym nożykiem. Włosy z grzywki opadały mu na twarz, kiedy pochylał głowę do przodu, ale Lily i tak dostrzegła jego zrelaksowane rysy twarzy.

Rozejrzała się po sali. Severus wraz z Averym pochylali się nad kociołkiem, szepcząc zaciekle do siebie. Lily, po minie Snape'a wywnioskowała, że ten jest bardzo o coś zły na Avery'ego. Dorcas dziko wpatrywała się w Caroline, na ustach której malował się kpiący uśmiech. James i Syriusz warzyli eliksir bez wyraźnego celu. Lily nawet z odległości, która ich dzieliła, widziała, jak źle wrzucają ingerencje do kociołka. Westchnęła ciężko na ten widok.

- Oni już tacy są i nic się na to nie poradzi – powiedział Remus, widząc zawieszony wzrok Lily na dwójce huncwotów.

- Duże dzieci – podsumowała.

Remus wrzucił pokrojoną figę do kociołka, eliksir zabulgotał i zmienił kolor na lekko niebieski. Lily trzy razy zamieszała go w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara i ciecz zmieniła kolor na jasnoróżowy, a kłęby dymu tego samego koloru zaczęły unosić się nad kociołkiem. Eliksir miłosny był gotowy.

Lily z ciekawości zaciągnęła się jego zapachem. Grom z jasnego nieba uderzył ją prosto w pierś w sekundę. Zesztywniała, a źrenice jej oczu się rozszerzyły. Z kącika jej oka ulotniła się samotna łza. Na kilka sekund świat się zatrzymał wraz z jej wstrzymanym oddechem. Wszystkie uczucia, które tłamsiła w sobie od dawna, właśnie teraz ujrzały światło dzienne, sprawiając, że Lily poczuła się... głupio. Wśród zapachu starych ksiąg i pergaminów, powietrza po letniej burzy plątał się zapach jednocześnie jej znany i tak bardzo obcy. Zapach Jamesa Pottera.

Nagle potrząsnęła głową. Wypuściła powietrze ust z głośnym świstem i przykryła kociołek pokrywką, przymykając oczy i wyrzucając z głowy niepotrzebne myśli. Nie mogła sobie pozwolić na aż tak duże roztrzepanie.

Gdy tylko lekcja się skończyła, a uczniowie opuścili klasę, Lily podeszła do biurka profesora Slughrona z pewną siebie miną.

- Coś się stało droga Lily? - zapytał profesor zatroskany. Lily podsunęła mu kawałek pergaminu.

- Mógłby mi pan napisać zgodę na wejście do Działu Ksiąg Zakazanych? Potrzebuję się tam dostać w celach naukowych.

Slughorn przyjrzał jej się uważnie. W następnej chwili uśmiechnął się promiennie, sięgając po pióro.

- Jak zwykle ambitna - zaśmiał się, podpisując pozwolenie. - Tylko uważaj Lily. Niektóre książki tam są naprawdę straszne.

Lily uśmiechnęła się z wdzięcznością.

- Będę uważać. Do widzenia i dziękuję.

- Miłego dnia, Lily.

Pośpieszne opuściła klasę, pędząc pod Wielką Salę, gdzie Louis już na nią czekał. Oparty o murek w nonszalanckiej pozie, wyglądał groźnie i przyciągał spojrzenia wielu uczniów. Lily niepewnie do niego podeszła.

- Cześć - przywitała się, podając mu kartkę. Na twarzy Puchona pojawił się chytry uśmieszek, kiedy przeczytał napisany na niej tekst.

- Doskonale - podsumował. - Co mam dla ciebie zrobić?

- Przyjdź wieczorem do Łazienki Jęczącej Marty.

Louis zmarszczył brwi i chwilę bacznie obserwował Lily, a potem wzruszył ramionami, jakby niewiele te słowa go obeszły.

- Dobra. Do zobaczenia.

- Pa.

Lily odprowadziła go wzrokiem i weszła do Wielkiej Sali, ale gdy tylko poczuła zapach obiadu, skrzywiła nos i kręcąc głową, pomaszerowała do dormitorium. Jakże wielkie było jej zdziwienie, gdy zastała w nim wszystkie swoje współlokatorki.

- A co to za narada?

Dziewczyny podskoczyły, słysząc jej głos. Na twarzach każdej pojawiło się zaskoczenie. Żadna nie chciała przerwać niezręcznej ciszy, która wkradła się między nie.

- Musimy pogadać – zaczęła Dorcas pewnym siebie głosem. Lily ukryła, że wcale się tym nie przestraszyła i milczała dalej. Alicja kontynuowała.

- Co się dzieje, Lily? My nie jesteśmy ślepe.

- Właśnie – dodała Nina, niepewnie poruszając się na swoim miejscu. - Zadajesz się z huncwotami, a przecież do niedawna ich nienawidziłaś. Mało tego. Ty normalnie gadasz z Jamesem, a to już jest dziwne.

- Lily, co jest? - Dorcas powtórzyła pytanie.

Lily zesztywniała. Ze zdenerwowania przygryzła wargę. Wątpliwości miała tyle samo, co powodów, by wyznać prawdę, a mimo wszystko powiedziała:

- Ja... ja próbuję was chronić i dlatego nic wam na razie nie powiem. Dla waszego dobra.

- Dla naszego dobra, byłoby lepiej, gdybyś powiedziała, przed czym chcesz nas chronić.

Lily spokojnie wycofała się, spoglądając po zatroskanych twarzach dziewczyn. Kochała je jak siostry, były dla niej jak siostry i nigdy przenigdy nie zrobiłaby czegoś, żeby im zaszkodzić. Tym razem też nie zrobi.

- Przed przyszłością – odparła i wyszła.

Zbiegła po schodach. By nie wzbudzać podejrzeń, spokojnym krokiem podeszła do przejścia. Kompletnie zignorowała wołających ją huncwotów.

- Hej, Lily wiesz, że... - James zamilkł.

- Co jej się stało? - zapytał Peter.

Nie wiedziała, dokąd idzie. Nogi same wyprowadziły ją z zamku. Bez zastanowienia weszła do Zakazanego Lasu i nawet myśl, że łamie szkolny regulamin, niewiele ją obeszła. Chęć pobycia w samotności i spokoju przewyższała nad zdrowym rozsądkiem.

Przysiadła na całkiem sporym kamieniu. Z kieszeni szaty wyciągnęła różdżkę. Chwile obracała ją niepewnie w dłoni, następnie machnęła nią. Kilkanaście kamyczków rozrzuconych wokół, uniosło się nad ziemię i zamieniało w kolorowe motylki. Lily westchnęła głośno, zapatrując się na nie. Chęć dołączenia do nich, poczucia się wolny, pozbawionym wszelkich trosk i zmartwień była w Lily bardzo silna, ale jedyne co posiadała to nieodpartą potrzebę chronienia wszystkich. Potrzebę tak silną, że prawie rozrywała ją na strzępy.

- O mnie nikt nigdy się nie martwi – szepnęła cichutko. Do siebie.

- Wcale, że nie.

Podskoczyła w miejscu, słysząc za sobą znajomy głos. Jej dłoń odruchowo znalazł się na sercu, a karcące spojrzenie powędrowało na Jamesa Pottera.

- Przepraszam. Nie chciałem cię przestraszyć – powiedział, niepewnie przysiadając obok Lily. Ich ramiona delikatnie się zetknęły. James zawiesił swój wzrok na motylach, mówiąc:

- Dobrze wiesz, że na tym świecie znalazłoby się parę osób, które skoczyłyby za tobą w ogień. Twoja mama, tata, Dorcas, Nina, Alicja i... ja. Poszedłbym za tobą na koniec świata, by mieć pewność, że jesteś bezpieczna i szczęśliwa.

Nie znajdując konkretnych słów do odpowiedzi, milczała, wpatrując się w niebieskiego motyla, który przysiadł tuż obok jej dłoni. Obecność Jamesa była dla niej kojąca. Dopiero po powąchaniu eliksiru miłosnego zdała sobie sprawę, jak ważny stał się dla niej ten chłopak. Niegdyś znienawidzony, teraz prawdopodobnie kochany. Kiedy ironia śmiała jej się prosto w twarz, Afrodyta powolnymi ruchami nawijała sobie na palec pasmo jej rudych włosów.

James westchnął głośno. Spojrzał na Lily, ostrożnie łapiąc ją za podbródek i obracając jej głowę w swoją stronę. Intensywność jej zielonych oczu na chwilę zbiła go z tropu. Wpatrywali się w siebie w ciszy i wielkim urzeczeniu.

Lily widziała w jego oczach wiele miłości i troski. Kiedy delikatnie smyrał ją kciukiem po brodzie, czuła przyjemne ciepło. Westchnęła ciężko, stykając ich czoła. Jamesowi szybciej zabiło serce, a zapach jej truskawkowego szamponu i różanych perfum, namieszał mu w nosie. Ogłupiał. Samym zapachem, dziwnymi uczuciami, wirującymi wewnątrz niego, po prostu ogłupiał. W tej głupocie przybliżył się do Lily jeszcze bardziej, ostrożnie stykając ich usta w pocałunku.

Był to pocałunek lekki, niewinny. Lily wstrzymując oddech, rozkoszowała się tym, co czuła - miłość bijącą od Jamesa. Miłość do niej.

- James...

- Kocham cię.

- Myślę, że ja ciebie też - oparła bez zawahania się.

James w zaskoczeniu cofnął swoją głowę i spojrzał na Lily jak idiota na kawałek sera. W następnej chwili rozejrzał się wokół, oczekując, że zza drzewa wyskoczy Łapa, śmiejąc się w głos i mówiąc, że się nabrał. Nic podobnego się nie stało.

- Możesz... powtórzyć? - zapytał.

- Czuję coś do ciebie James. Może trochę za wcześnie, by nazwać rzecz po imieniu, ale to coś intensywnego. Nie mogę tego przed tobą ukrywać.

- Naprawdę?

- Naprawdę, James. Po tym, co dowiedziałam się z książek, inaczej patrzę na świat i życie. Zmieniłeś się. Nie jesteś już zadufanym w sobie dupkiem, a uwierz, że taki byłeś. Ja też się zmieniłam. Te wspólnie spędzone chwile podczas czytania zbliżyły nas do siebie.

Uśmiechnęło się do niego delikatnie, ale ciepło. James wciąż w ciężkim szoku milczał. Jedno z jego największych marzeń, właśnie się spełniło. Tyle razy wyobrażał sobie tę chwilę w myślach. Miał tyle scenariuszy swoich słów, ale żaden nie wydawał się odpowiedni do tego.

- Będziesz... Lily Evans, czy po tylu latach chcesz uczynić mi tyle szczęścia i być moją dziewczyną?

Zaśmiał się cicho.

- Myślę, że możemy spróbować.

Oczy Jamesa zabłyszczały, a na usta wpełznął szeroki uśmiech, uwydatniający dołeczki w jego zaczerwienionych z emocji policzkach.

- I mogę to powiedzieć całemu światu? - Nie dowierzał.

- Skoro chcesz.

- Bardzo chcę.

Lily wstała, wyciągając do Jamesa rękę.

- Chodź, obiecałam, że pomogę takiej jednej Gryfonce z trzeciej klasy w transmutacji.

James chwycił wyciągniętą dłoń Lily i zanim ruszyli, uraczył ją jeszcze krótkim całusem w czoło. Uśmiechnęli się do siebie i mocno trzymając własne dłonie, wrócili do szkoły, budząc niemałą sensację wśród uczniów.

Lily czuła, że jeden ciężar spadł jej z serca.

Gdy tylko James odprowadził swoją dziewczynę pod bibliotekę, natychmiast wrócił do dormitorium skocznym krokiem, pogwizdując wesoło pod nosem. Syriusz, Remus i Peter leżeli rozwaleni na swoich łóżkach, rozmawiając zaciekle. James przerwał tę wymianę zdań, siadając na parapecie okna.

- A ty co masz taki dobry humorek? - zapyta Syriusz, podnosząc się. Szeroki uśmiech Jamesa był dla niego niepokojący. - Brałeś coś?

- Syriuszu! - Remus na niego naskoczył.

- No powiedz nam – powiedział Peter swoim piskliwym głosem.

James milczał jeszcze chwilę, budując napięcie i rzekł w pełnym zadowoleniu:

- Lily zgodziła się być moją dziewczyną.

Rechot Łapy wypełnił dormitorium w kilka sekund.

- James, nie wiem, co brałeś, ale daj mi trochę!

- Niewdzięcznik! - krzyknął, ciskając w niego poduszką.

- Nie uwierzę, póki nie zobaczę – powiedział.

Rogacz warknął na niego z groźna i przystąpił do szykowania się do treningu. Syriusz od razu poszedł w jego ślady. Nie minęła chwila, a oboje pędzili na boisko.

***

Lily razem z Margaret wyszły z biblioteki dopiero o dwudziestej. Obie przegapiły kolację, ale dziewczyna nie miała jej tego za złe. Margaret była bardzo bystrą czarownicą i Lily szybko przetłumaczyła jej lekcje, których nie rozumiała i wytłumaczyła kilka następnych na zapas. Lily jako prefekt odprowadziła dziewczynę do dormitorium, a następnie sama skierowała się do Łazienki Jęczącej Marty.

Mimowolnie uśmiechnęła się, przechodząc przez korytarz na trzecim piętrze. Na myśl o Puszku i o tych wszystkich pułapkach, które były za nim, inteligencji Hermiony, poświęceniu Rona i odwadze, jaką wykazał się Harry w starciu z Voldemortem, czuła dumę oraz szacunek.

- Kiedy zaczynaliśmy czytać, nienawidziłam Jamesa – mruknęła do siebie, wspominając tamte dni.

- A teraz go kochasz. - Lily podskoczyła przestraszona. Po raz drugi tego dnia została przestraszona. - Kto by pomyślał.

- No nie wiem. Może ty? – powiedziała sarkastycznie do Sybilli. Krukonka posłała jej krótki uśmiech, nawijając na palec łańcuszek z kolorowymi koralikami.

- Ja to wiedziałam od początku.

- Wybacz, że to powiem, ale jesteś naprawdę dziwna.

- Wiem, ale to moje dziwactwo jest też moim darem, który potrafię wykorzystać w odpowiedni sposób.

- A to sprawia, że jesteś wyjątkowa.

Sybilla uśmiechnęła się na te słowa.

- Uważaj na siebie – powiedziała cicho i skręciła w korytarz obok, znikając w cieniu.

***

James razem z Syriuszem, Remusem Regulusem i Louisem czekali, aż Lily zjawi się w łazience Jęczącej Marty. Chłopcy we trójkę przezornie obserwowali, jak Kabert przechadza się po łazience, uważnie wszystko oglądając.

Nagle jego przenikliwy wzrok skierował się na Jamesa.

- Co? - spytał zirytowany. Louis denerwował go na równi z Snapem, a to był już wyczyn.

- Podobno jesteś z Evans. Jak tego dokonałeś zakochasiu?

- Ja tam w to nie wierzę – powiedział szybko Syriusz, zarzucając swoimi włosami.

- Ja tam wierzę. Czemu niby mieliby nie spróbować po tym wszystkim? – wtrącił Regulus. James posłał mu spojrzenie pełne wdzięczności i przeniósł wzrok na Remusa.

- A ty po czyjej jesteś stronie?

- Po właściwej - odpowiedział wymijająco Lunatyk.

- Czyli po mojej – powiedzieli w tym samym momencie James i Syriusz. - On jest po mojej! Po twojej? Idiota! Po mojej!

Zaczęli się szarpać, przez co wylądowali na podłodze. Obrzucali się niegroźnymi obelgami, udowadniając swoją rację, kiedy Lily weszła do łazienki. Zdziwiona bójką przystanęła cicho obok Remusa. James spostrzegają rude włosy, wstał pospiesznie, zostawiając Syriusza na ziemi.

- Ratuj! - jęknął. - Oni mi nie wierzą, że zgodziłaś się być moją dziewczyną.

- Niewdzięcznicy – powiedziała z uśmiechem rozbawienia na ustach i ku wielkiemu zaskoczeniu Syriusza, ucałowała Jamesa w usta. Mina Łapy była bezcenna. Regulus zaniósł się śmiechem, a i Remus nie potrafił ukryć swojego uśmiechu, kiedy James tańcował wokół Syriusza w geście zwycięstwa.

- To, co mam robić? - zapytał Kabert, przerywając wygłupy.

- Powiedz w języku węży: Otwórz się – poinstruowała go Lily, pociągając ku umywalce.

Kabert spojrzał na nią jak na idiotkę (James gniewnie zmrużył oczy), ale w ostateczności nic nie powiedział. Z ust Louisa wydarł się krótki syk i tak jak w książce umywalki zaczęły się poruszać, tym samym ukazując wielką dziurę w podłodze. Przystanęli przy jej krawędzi, patrząc w głąb ze strachem. Lada chwila mieli stanąć oko w oko z bazyliszkiem.

szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis