niedziela, 27 września 2015

Rozdział 17

- Witam wszystkich serdecznie – powiedział Albus Dumbledore spokojnym głosem, kiedy podniecone szepty ucichły. Jego spojrzenie padło na każdego z czarodziejów siedzących w jadalni jego własnego domu. Oczy większości błyszczały w podnieceniu i zaciekawieniu, ale znalazło się parę osób, które miały przygaszone miny. - Macie dla mnie konkretne informacje?

- Niestety nie – powiedział Kingsley z wyraźnym żalem w głosie. Młody, który dopiero zaczynał swoją przygodę jako auror, ale mimo to spokojny i zdyscyplinowany, tak jak to wyglądało w książce. Lily przyglądała mu się chwilę z fascynacją, by potem zerknąć dyskretnie po innych zebranych. Moody siedział sztywno na krześle, wyglądając za okno z miną, jakby sam Voldemort miał się czaić za szybą. Bracia Prevet siedzieli nonszalancko na swoich miejscach. Innych osób nie rozpoznała.

- Dużo osób węszy - powiedział niska czarownica o ciemnych włosach i lekko podłużnej twarzy. - W Ministerstwie panuje niepokój, minister nigdzie nie rusza się bez obstawy. Głupi jest, że nie widzi wśród nich śmierciożercy.

- Udałem się do swoich źródeł – wtrącił Moody. - Voldemort szuka sprzymierzeńców wśród olbrzymów oraz czarownic i czarodziejów w Irlandii.

Dumbledore westchnął ciężko. Reszta spotkania nie minęła tak, jak oczekiwał tego Syriusz. Pojawiały się coraz nowsze i coraz to gorsze wieści, a starszy Black gryzł się w język, by nie palnąć czegoś o horkruksach. Ich istnienie nadal pozostawało tajemnicą dla czarodziejskiego świata.

Trzy godziny później niezbyt zadowoleni, z mniejszymi misjami, opuszczają posiadłość. Syriusz do końca następnego dnie nie mógł pozbyć się wrażenia, że Dumbledore wie, jaki sekret skrywają. 

*

Dwa miesiące później nadszedł wspaniały dzień dla Alicji Smith i Franka Logbottoma. W dzień ich ślubu słońce świeciło od samego rana, na niebie nie było ani jednej chmurki, a ptaki ćwierkały wesoło. Alicja promieniała, okręcając się w białej sukni. Dźwięcznie się przy tym śmiała, sprawiając, że jej druhny szeroko się uśmiechały.

Cała ceremonia przebiegła szybko i w bardzo wzruszającej atmosferze, para młoda bowiem wygłosiła własne słowa przysięgi, które rozkleiły serca większości zebranych gości. Przednią zabawę rozpoczął taniec młodych oraz toast truskawkowym szampanem, a potem i goście wkroczyli na parkiet, dobrze się przy tym bawiąc. Kieliszki raz po raz były napełniane alkoholem, a na talerze nakładano przeróżne dania i ciasta. Dobrej zabawie nie było końca.

Wybiła północ, gdy James porwał Lily na krótki spacer po pobliskim parku. Im dalej od sali weselnej byli, tym muzyka robiła się coraz cichsza, aż w końcu całkowicie zanikła. Przytulając się do siebie, szli spokojnie, rozkoszując się być może jedną z ostatnich cieplejszych nocy.

- Alicja była dzisiaj taka szczęśliwa – powiedziała Lily.

- Frank za to był cały zestresowany - zaśmiał się James. - Cały czas powtarzał, że ona ucieknie w połowie ceremonii, tłumacząc się, że go nie kocha. - Lily zaśmiała się krótko. - A ty jakbyś się zachowywała?

- W sensie? - zapytała, marszcząc brwi.

- No, jakbyś miała za godzinę wziąć ze mną ślub? - James sprecyzował pytanie.

Lily milczała dłuższą chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią.

- Chyba... Chyba byłabym cała zestresowana. Również obawiałabym się, że ode mnie uciekniesz.

- Nie uciekłbym od ciebie nigdy – powiedział stanowczo, zatrzymując się. - Prędzej to ty mogłabyś ode mnie...

Przerwała mu, zaśmiewając się.

- Nie uciekłabym. Byłeś aroganckim dupkiem, który widział tylko czubek własnego nosa, ale zmieniłeś się i teraz kocham ciebie i tego dupka w tobie też.

James wyszczerzył się szeroko.

- Naprawdę?

- Naprawdę!

- W takim razie. - James wyciągnął z kieszeni swoich spodni czerwone pudełeczko i uklęknął na jedno kolano. Lily zakryła sobie usta dłonią. - Droga Lily Evans, olewałaś mnie długi czas, co mnie czasami tak bardzo irytowało, iż myślałem, że oszaleję, ale dałaś mi szansę. Teraz jesteś przy mnie i pragnę, byś została na wieczność, dopóki śmierć nas nie rozłączy. Wyjdziesz za mnie?

Szok, zdziwienie, radość. Sama nie wiedziała, co czuła. Wszelkie emocje świata zmieszały się ze sobą w jej ciele, tworząc mieszankę wybuchową. Patrzyła się to na Jamesa, to na pierścionek w pudełeczku i nie mogła uwierzyć, że to się dzieje. Łzy napłynęły jej do oczu.

- Tak, James - powiedziała drżącym głosem. - Wyjdę za ciebie.

James nie pokazał, jak bardzo się bał. Syriusz stwierdził, że to za wcześnie, by prosić Lily o rękę, Remus wspierał go w podjętej decyzji. Teraz... Teraz odetchnął z ulgą i uśmiechnął się serdecznie. Włożył pierścionek na serdeczny palec lewej ręki swojej ukochanej i wstając, mocno ją pocałował. Szczęśliwszy już chyba bardziej być nie mógł.

*

Syriusz rzucił upitego Regulusa na łóżko. Był tak upity, że gadał głupoty, z których Caroline i Syriusz nie mogli przestać się śmiać. Oboje zyskali jedną noc w swoim towarzystwie na dobrej zabawie. Caroline już teraz czuła, że jutro nie pozbędzie się bólu nóg. Jej chłopak był doskonałym tancerzem.

Stojąc przy oknie w salonie, drobnymi łykami popijała wodę. Kiedy Syriusz objął ją od tyłu i wtulił twarz w jej szyję, zapytała:

- Śpi?

- Zasnął, jak tylko jego głowa dotknęła poduszki. Nie spodziewałam się, że tak się nawali.

A Caroline rozumiała zachowanie Regulusa bardzo dobrze.

- Wymsknął się od nadzoru rodziców. Pierwszy raz w życiu poczuł smak wolności, że może zrobić co tylko zechce i że nie zostanie za to skarcony ukarany. Przestał się przejmować, jak jego zachowanie wpłynie na to, jak ludzie postrzegają jego i jego rodzinę. Szaleje. Będzie szalał i nic na to nie poradzisz.

- Może mógłbym poszaleć razem z nim - rozmarzył się Syriusz.

- I mnie zostawicie? - Carolinie nie kryła oburzenia. - A zresztą... faceci i wasze formy rozrywki. To nie dla mnie.

- Ej, ej! - Syriusz obrócił ją w swoją stronę. - Ja wiem, że ci ciężko u rodziców. Obiecuję, że wkrótce na dobre zamieszkasz w tym domu razem ze mną. Musisz jeszcze chwilę wytrzymać – pocieszył ją i ucałował w czoło.

- Nie dam rady - jęknęła.

- Dasz! Jesteś bardzo silna, bardzo mądra i seksowna. - Caroline zaśmiała się. - Wytrzymasz jeszcze troszkę.

Caroline uśmiechnęła się szczerze.

- Myślisz, że to jest normalne, że kocham cię tak bardzo, że czuję jakbyśmy byli razem parę lat, a nie miesięcy?

- Nie wiem – odparł. - Ale czuję to samo.

Pocałował ją krótko.

- Syriusz, ja naprawdę długo tam nie pociągnę - westchnęła ciężko, po czym zaśmiała się nerwowo. - Moja matka zaczęła szukać mi męża.

Zaskoczony odsunął się od niej o krok.

- Co?

- Zaczęła szukać mi męża. Rozumiesz to? Wyśmiałam ją prosto w twarz, gdy mi o tym powiedziała.

- Ucieknij - powiedział niemal natychmiast. - Spakuj się i ucieknij. Przecież to absurd!

- Chyba będę musiała tak zrobić - odparła.

Syriusz przytulił ją mocno, ale Caroline chciała więcej. Pocałowała go mocno i namiętnie. Słodki pocałunek przerodził się w coś intensywnego, pełnego uczuć, a przede wszystkim erotyzmu.

- Bardzo jesteś zmęczony? - zapytała.

- Wcale - odparł. Uśmiechnęli się do siebie i pobiegli na górę, zamykając się w sypialnie.

Rozdział 16

Regulus i Syriusz pewnymi krokami przemierzali Ulicę Pokątną. Przeciskając się przez tłum czarodziejów i czarownic kierowali się w stronę banku Gringotta. Nikt nie zwracał na nich najmniejszej uwagi. Każdy pochłonięty był przecenami, które zawitały na Pokątnej.

Wspięli się po marmurowych schodkach i pod bacznym okiem dwójki strażników, weszli do środka. Zajęte liczeniem złota gobliny nie zwróciły na nich uwagi. Przy wysokiej ladzie, gdzie siedział goblin, odczekali dobre kilka minut, zanim Syriusz zdecydował się odchrząknąć, czym zwrócił na nich uwagę goblina. Łaskawie na nich spojrzał.

- Słucham – mruknął.

- Chcemy się dostać do rodzinnego skarbca Blacków. *

Goblin zsunął krzaczaste brwi. Stukając się palcem po brodzie, mruczał i przyglądał im się z niezwykłą uwagą.

- Proszę o pokazanie różdżki. - Regulus niechętnie oddał mu swoją różdżkę, którą goblin dokładnie obejrzał. Oddając ją, rzekł: Proszę za mną.

Kierowani przez goblina, wsiedli do wózka i z ogromną prędkością pomknęli ku rodowemu skarbcowi Blacków. Bez problemu obudzili przykutego ogromnym łańcuchem smoka i weszli do skarbca.

- Mam nadzieję, że się nie skapną, że tu byliśmy – powiedział Regulus, kiedy przeglądali skarbiec w poszukiwaniu pucharu. - Chyba gobliny nie powiedzą rodzicom, że tutaj przyszliśmy.

- Wątpię. W ich mniemaniu jesteśmy tylko nieszkodliwymi dzieciakami, które myślą, że w skarbcu jest tylko złoto, którego i tak nie chcemy, a nie horkruks, który ma nam pomóc pokonać Voldemorta.

- Ale że ojciec nie poinformował goblinów, że już nie jesteśmy w rodzinie – zdziwił się młodszy.

- Jest głupi - prychnął Syriusz. - Nie widzieli pewnie powodu, by tego robić i... Znalazłem!

Syriusz i jego psie zmysły gładko odnalazły horkruks.

- Gdzie?

- Tam.

Pokazał na skalną półkę na szczycie, której stał ładny, złoty puchar. Regulus ostrożnie schował do go czarnej torebeczki i opuścili bank.

Minęły dwa dni od zakończenia roku szkolnego. Upalne lato rozleniwiło wszystkich, nawet samego Voldemorta. Jego ataki przycichły, podnosząc i tak już dużą paniką. Nastała niepokojąca cisza przed zbliżającą się burzą.

- To miłe ze strony Jamesa, że nas przyjął – powiedział Regulus, kiedy szli z powrotem przez Pokątną. - Tylko trochę głupio się z tym czuję. Pewnie chciałby pobyć sam z Lily, a my się tam im kręcimy.

- Też tak uważam - przyznał Syriusz, który dobrze wiedział, jak James patrzy na Lily. - Dlatego razem z Caroline umówiliśmy się, że pójdziemy poszukać mieszkania. Mam całą skrytkę złota, którą odziedziczyłem po wujku Leopoldzie. - Leopold Black, był jedynym członkiem rodziny, który, tak jak Syriusz, nie za bardzo za nią przepadał, dlatego we dwójkę tak dobrze się razem dogadywali. Kiedy Leopold umarł, wszyscy liczyli, że jego bogactwo zostanie podzielone między rodzinę. Tymczasem ogromny skarbiec odziedziczył, ku zdziwieniu wszystkich, Syriusz. - Kupimy mieszkanie i się tam przeprowadzimy, zostawiając tamtą parę zakochańców samą sobie.

- Ty i Caroline to tak na poważnie widzę – zauważył młodszy Black. Syriusz uśmiechnął się lekko na myśl o jego związku z panną Danett.

- Jestem z nią dopiero niecałe dwa miesiące, a czuje się, jakbym był z nią z parę lat. Przeszkadza mi to, że musimy się ukrywać, ale... nie możemy ryzykować.

- Niedługo powinno być lepiej – pocieszył brata Regulus.

Za Dziurawym Kotłem teleportowali się Doliny Godryka. Jakże wielkie były ich zaskoczenie, gdy dostrzegli, że w salonie na kanapie siedział sam Albus Dumbledore, a obok niego James, Lily, Remus i Peter, Dorcas, Alicja i Frank.

- Dobrze, że już jesteście – powiedziała Lily.

- Dzień dobry – powiedział łagodnie dyrektor.

- Dzień dobry – odpowiedzieli, siadając na wolnych miejscach.

- Co pana sprowadza? - zapytał Syriusz.

- Bardzo pilna sprawa panie Black. Sami widzicie, jak niedogodna jest sytuacja, w której znajdują się czarodzieje oraz mugole. Voldemort – Peter się wzdrygnął - rośnie w siłę. Sieje strach, spustoszenie i śmierć. Ministerstwo jest infiltrowane, dużo czarodziejów przechodzi na jego stronę z własnej woli lub przez szantaż, ale znajdują się tacy, którzy otwarcie nie popierają jego działań. Sądzę, iż wy jesteście jednymi z tych ludzi i właśnie to mnie do was sprowadza.

James i Lily wymienili krótkie, ale bardzo znaczące spojrzenie.

- Może pan na nas liczyć profesorze - zapewniła go Lily.

- Ja i kilkudziesięciu innych czarodziejów stworzyliśmy tajne stowarzyszenie o nazwie Zakon Feniksa, które na celu ma walkę z Voldemortem i jego sługami. Jesteście młodymi i bardzo zdolnymi czarodziejami i nie ukrywam, że chciałbym mieć was przy swoim boku. Pytanie brzmi, czy też tego chcecie.

- Oczywiście.

- Naturalnie.

- Jakby inaczej.

Entuzjazm i zapał do walki był równy.

- Bardzo mi z tego powodu miło - powiedział dyrektor. - To mała inicjatywa. Zaledwie garstka na armię, którą dysponuje Voldemort, ale jestem pewien, że możemy zdziałać wiele. O spotkaniach będę informował was przez pocztę. Najbliższe odbędzie się w niedzielę, a szczegóły dostaniecie wkrótce.

- Profesorze, wierzy pan, że jest sposób na pokonanie Sami-Wiecie-Kogo? - zapytała Alicja.

- Droga Alicjo, proszę się nie bać tego imienia. To Voldemort. I tak, wierzę, że można go pokonać. Nie wiem jak, ale wierzę, że można. Macie do mnie jeszcze jakieś pytania? - Pokiwali przecząco głowami. - W takim razie będę się już zbierał droga młodzieży. Cieszcie się wolnym czasem, póki możecie. Mogę skorzystać z kominka?.

- Naturalnie - odpowiedział James.

- Dziękuje i do zobaczenia.

 - Do widzenia – odpowiedzieli i dyrektor zniknął w zielonych płomieniach.

- To może ja zrobią kawę - zaoferowała niemal natychmiast Lily.

Początkowe tematy wojny, zakonu i Voldemorta szybko przeistoczyły się w przyziemne tematy jak praca, Quidditch i przeceny na Pokątnej. Co chwila w salonie w domu Potterów rozbrzmiewały śmiechy i brzdęk kieliszków.

- EJ! Cisza! - wykrzyknął Frank, by wszyscy się uciszyli. Pod stołem złapał Alicję za rękę i ścisnął ją mocno. - Korzystając z okazji, chcemy wam coś ogłosić.

- Od wczoraj jesteśmy zaręczani – powiedziała wesoło Alicja, pokazując swoją rękę z pierścionkiem zaręczynowym. Dziewczyny wesoło pisnęły, mocno się przytulając, a James z głębi barku wyciągnął butelkę szampana.

Dopiero koło północy w domu w Dolinie Godryka zrobiło się cicho. Syriusz chwiał się na własnych nogach, kiedy szedł do pokoju. Zmieszanie szampana, ognistej i kremowego piwa nie było najlepszym rozwiązaniem. Ledwo odnalazł łóżko. Cisza zabrzęczała mu w uszach i zasnął, nim zdołał pomyśleć coś jeszcze.

*

Następnego dnia Syriuszowi towarzyszył najzwyklejszy w świecie kac. Umierając z bólu głowy, zdołał zjeść lekki śniadanie, łyknąć trochę eliksiru, umyć się, ubrać i przedostać do Londynu na ulicę Pokątną, gdzie umówiony był z Caroline. Dostrzegł dziewczynę już z daleko i zaskakując ją, zaszedł ja od tyłu.

- Cześć piękna – mruknął Syriusz do ucha Caroline. Podskoczyła przestraszona, ale niemal natychmiast się rozluźniła. - Gotowa?

- Oczywiście – odparła. Trzymając się za ręce, ruszyli przez Pokątną do biura nieruchomości „Chatka”. - Dobrze się czujesz?

- To tylko kac, zaraz mi przejdzie - zapewnił ją.

- Imprezowałeś beze mnie? - zapytała, udając urażenie.

- Przepraszam, tak wyszło. - I opowiedział jej o wizycie Dumbledora oraz zaręczynach Franka i Alicji. - Nie mogłem odmówić toastu!

Caroline zaśmiał się dźwięcznie.

Znaleźli się przed małym lokalem. Kiedy otworzyli drzwi, malutki dzwoneczek zadzwonił cicho, a siedząca za białą ladą starsza kobieta, podniosła na nich wzrok znad okularów. Z szerokim uśmiechem na ustach podeszła do klientów.

- Witam w „Chatce”. Nazywam się Barbara. W czym mogę państwu służyć?

- Poszukujemy domu na sprzedaż – powiedział Syriusz.

- Oczywiście, oczywiście. Jakieś konkretne wymagania? Powierzchnia, otoczenie, miejsce?

- Gdzieś blisko Londynu – odpowiedziała Caroline. - Albo w samym Londynie.

- A cena?

- Cena nie gra roli - odpowiedział natychmiast Syriusz. Oczy Barbary zaświeciły się dziwnie, a Caroline spojrzała na niego z niedowierzaniem. - No co? Jeśli będę chciał, będziemy mieszkać nawet w pieprzonym pałacu!

Barbara zaśmiała się krótko.

- Proszę sobie usiąść. - Pokazała na ładną, czerwoną, skórzaną kanapę. - Zaraz przyniosę propozycję mieszkań.

W milczeniu przyglądali się, jak Barbara wyciąga z obszernego regału dziesiątki białych teczek, które później postawiła przed ich nosami. Uśmiechała się, ale ani Syriuszowi, ani Caroline do śmiechu nie było. Ilość propozycji ich przeraziła.

- Mogę szukać dalej, jeśli trzeba.

- Na razie tyle wystarczy – powiedział Syriusz, nie kryjąc przerażenia. Przed zajrzeniem do pierwszej teczki, odetchnął głęboko, zdejmując kurtkę.

Przeglądali teczkę za teczką, poszukując idealnego domu. Te, które im się nawet podobały odkładali na jedną kupkę, a resztę na drugą. Właśnie w tym momencie Syriusz przekonał się, że czasami będzie miał ciężko z Caroline, która odrzucała praktycznie każdą podsuniętą przez niego propozycję. W pewnym momencie Łapa tak się zniechęcił, że postanowił dać Caroline wolną rękę. Caroline do końca przejrzała wszystko sama, na końcu podając mu trzy teczki. Trzy różne domy.

- Ten jest najfajniejszy – stwierdził Black, wybierając dom w centrum Londynu. Dom znajdował się w Holland Park w Londynie i nie nosił żadnych zniszczeń i był w pełni umeblowany.

- Mnie też się podoba – przyznała Danett.

- Jest po remoncie, ma meble i... na brodę Merlina, ta cena to tak na poważnie! - wyszeptał zaskoczony. Caroline zaśmiała się z jego wyrazu twarzy.

- Mówiłeś, że cena nie gra roli.

- Bo nie gra. - Dumnie wypiął pierś. - Chodźmy obejrzeć ten pałac. Przepraszam panią, chcielibyśmy zobaczyć ten dom!

- W takim razie zapraszam na wycieczkę - powiedziała radośnie Barbara.

Kobieta zamknęła lokal, a potem teleportowali się niedaleko domu. Dzielące ich metry przeszli. W między czasie Barbara mówiła:

- Dom pokryty jest zaklęciami antymugolskimi oraz zabezpieczony hasłem. Po kupnie wszystko będzie można zmienić. Nie ingerujemy w to, co właściciele robią z domem.

Skręcili w zaułek. Dwa domy po przeciwległych stronach ulic były duże i przyozdobione dziwnymi gargulcami. Oni zaszli na sam koniec ulicy, przystając przed wysokim i szerokim murem z oknami, będącym połączeniem ów dwóch domostw.

- To hasło. - Podała im kartkę, gdzie napisane było: Holland Park 23/45/65. Po przeczytaniu hasła, dom zaczął się ukazywać. Najpierw ukazała się krótka ścieżka, następnie dwie kolumny, gargulec i duże, ciemne drzwi. - Zapraszam!

Weszli do środka. Parkiet głównego holu pokrywały błyszczące, drewniane panele, a przez przeszklony sufit wpadały promienie słońca. Kilka metrów naprzeciw drzwi znajdowały się szerokie schody prowadzące na dwa następne piętra. Zaraz po prawej stronie widniały podwójne drzwi prowadzące do przytulonego saloniku z mnóstwem okien. Królujące odcienie brązu i beżu idealnie komponowały się z ciemnymi fotelami i kanapami, białymi meblami i żyrandolami. Stojący na końcu fortepian prezentował się elegancko i dostojnie.

Za schodami ciągnęły się dwa korytarze. Pierwszy - ten po lewej stronie schodów - prowadził do dużej i jasnej kuchni oraz przestronnej jadalni z wysokimi oknami i parkiecie pokrytym białymi kafelkami. Rozstawione pod ścianami dziesiątki świeczników przykuwały uwagę. Drugi korytarz - ten po prawej stronie schodów - prowadził do małej piwniczki, dużego gabinetu z mahoniowym biurkiem, kominkiem i kilkoma półkami. Cały był ciemny, ale bardzo elegancki. Dalej znajdowało się tylne wyjście oraz malutki schowek.

Na drugim piętrze znajdowały się cztery pokoje i dwie łazienki, a na trzecim cztery duże sypialnie z łazienkami i wnękami na garderobę. Kiedy to wszystko zeszli, Syriusz był pod niemałym wrażeniem. Mieszkanie było warte swojej ceny.

- I co państwo sądzą? - zapytała Barbara.

- Ja jestem oczarowana – przyznała Caroline, która nie mogła przestać oglądać i przechadzać się po salonie, zachwycając się przy tym każdym szczegółem. - A ty Syriuszu?

- Mógłbym tu mieszkać – odpowiedział zgodnie z prawdą.

- Rozumiem, że państwo kupują.

Syriusz i Caroline spojrzeli po sobie.

- Tak, kupujemy – odparł Black.

W biurze spisali odpowiednie umowy. Syriusz złożył niezliczoną ilość podpisów na pergaminach, przelał na konto firmy odpowiednią ilość galeonów i razem z Caroline szczęśliwi pożegnali się z Barbarą.

- Oddam ci część pieniędzy - zapewniła go Caroline. Syriusz w odpowiedzi zaśmiał się i pocałował ją mocno.

Pół godziny później rozeszli się w swoje strony. Łapa, pogwizdując pod nosem, wszedł do kuchni w Dolinie Godryka.

- A ty co masz taki dobry humor Łapciu? - zapytał James.

- Kupiłem z Caroline dom, także jutro biorę Regulusa i się wyprowadzamy.

- Co? - James nie krył, że jest zaskoczony. - Syriusz, przecież mówiłem, że możecie tutaj mieszkać.

- Wiem, ale to twój dom, nie będę ci gitary zawracać.

- Ale...

- Rogasiu, nie oszukujmy się. Za parę tygodni Lily będzie miała mnie dość. Stało się. Musisz to przeboleć.

Następną noc Syriusz i Regulus spędzili noc już na Holland Park. Oczywiście nie obyło się bez parapetówki z przyjaciółmi. Ku ich szczęściu Peter nie mógł wtedy wpaść, dlatego Caroline i Syriusz spokojnie mogli się nie ukrywać. To był zabawny i wspaniały wieczór na Holland Park 23.

+++

*Teoretycznie puchar znajdował się w skrytce Lestrangów, ale na potrzeby opowiadania zostało to zmienione.

Rozdział 15

Siedzieli we czwórkę w cieniu drzewa na błoniach. Zaraz po kolacji wybiegli na błonia, by zobaczyć ostatni hogwardzki zachód słońca. Pragnęli zapamiętać jak najwięcej szczegółów z tego niesamowitego miejsca, mimo iż znali je na wylot. Chyba nikt w całej historii tej szkoły, nie poznał jej lepiej niż oni – czwórki huncwotów.

- Jak nie chcę stąd odchodzić – powiedział James z wyraźnym żalem w głosie. Tym samym przerwał ciszę, która unosiła się wokół nich od paru minut.

- Chyba nikt nie chce – odparł Remus, chociaż brzmiało to bardziej, jak westchnięcie. - Z tym miejscem wiąże się tyle dobrych i złych wspomnień.

- Tyle wygranych meczów – dodał Syriusz, przypominając sobie swój pierwszy mecz na pozycji obrońcy. 

- I tyle szlabanów – odezwał się Peter.

Uśmiechnęli się na to. Pierwszy szlaban, pierwsze punkty, a potem już jakoś szło. Coraz nowsze, coraz dziwniejsze i zabawniejsze pomysły. Odkrywanie murów szkoły, stworzenie mapy. Wiązali z tym miejscem tyle wspomnień, które zostaną w tych murach na wieki. Aż łzy się na oczy cisnęły, że to już jest prawie koniec. Siedem lat minęło jak jedna sekunda. Pamiętali, jakby to było wczoraj, kiedy stali przed Tiarą Przydziału i słuchali jej donośnej pieśni.

Pierwszy raz od dawna odeszły wszelkie zmartwienia i nieprzyjemności. James, Syriusz i Remus na ten jeden dzień zapomnieli o tym, co się dowiedzieli o Petrze i traktowali go jak starego przyjaciela, którym w rzeczywistości był.

- Wiecie co – westchnął Łapa. - Boje się tego, co będzie.

- My też – odparł Remus.

- Ale będziemy utrzymywać kontakty poza szkołą? - zapytał Peter.

- Ja myślę – odpowiedział James. - Nie chcę was stracić. Jesteście moimi braćmi!

Znów zamilkli, patrząc na tonące w horyzoncie słońce. Z jeziora wystrzeliła wielka macka kałamarnicy i zniknęła. Po drugiej stronie jeziora Hagrid spacerował z Kłem, rzucając mu patyk do wody. Zauważając huncwotów, pomachał im, co odwzajemnili.

- James – zaczął Łapa, patrząc na przyjaciela.

- Co tam Łapciu?

- Mam do ciebie ogromną prośbę. Chodzi o to, że ani ja, ani Regulus nie mamy się gdzie podziać. Mógłbyś nas przygarnąć na kilka tygodni, dopóki nie znajdę jakiegoś mieszkania czy coś.

- Syriuszu, możecie u mnie mieszkać tak długo, jak chcecie. Ja was nie wygonię.

- No tak, ale ty i Lily... Może chcielibyście trochę prywatności.

- Daj spokój – odparł, klepiąc przyjaciela po plecach. - Lily też nie będzie mieć nic przeciwko.

- Dzięki.

Siedzieli jeszcze chwilę, wpatrując się w zamek, a potem pobiegli do Hagrida, by się z nim pożegnać. Oczywiście gajowy musiał uronić parę dużych łez (kiedy wydmuchał nos w starą szmatkę, zadudniło jak z trąby) i powspominać, jacy to z nich dowcipnisie nie byli. Kieł ostatni raz został pogłaskany przez Syriusza za uchem i późnym wieczorem opuścili chatkę gajowego.

- No panowie – powiedział James, klaszcząc głośno w swoje dłonie i je pocierając. - Trzeba się odpowiednio pożegnać z tą szkołą. Ostatni numer w karierze huncwotów.

- Ostatni szkolny wyskok.

- Wspaniale się z wami współpracowało – mówił James. - Przytulas? - zapytał, wyciągając ręce.

- Przytulas! – odpowiedziała reszta i przytulili się jak cztery przyjaciółeczki, a potem pobiegli do szkoły, śmiejąc się przy tym głośno. Poszli zrobić ostatni żart i poczuli się kilka lat młodsi. Beztroscy, gdzie jedynym ich problemem był Filch, któremu nie mogli dać się złapać i kotka Norris, którą lubili kopać w tyłek.

Tymczasem Lily po dosyć płaczliwym wieczorze ze swoimi przyjaciółkami i dobrej godzinie spędzonej z Severusem, podczas której dowiedziała się, że chłopak wyjeżdża do Paryża następnego dnia, stanęła przed drzwiami do Pokoju Życzeń. Mocno skupiła się na pomieszczeniu, gdzie można wszystko schować i chwilę później błądziła już po korytarzach wyznaczonych przez różne rupiecie, poszukując diademu samej Roweny Ravenclaw.

Bazując na siódmej książce, mniej więcej odnalazła miejsce, gdzie ów rzecz powinna się znajdować i rzeczywiście na drewnianym stoliku, pod zakurzoną szmatką stało pudełko, a w nim znajdowało się nic innego jak przewspaniały diadem - źródło wszelkiej wiedzy i mądrości. Oczarowana wyglądem diademu, schowała go w pudełku i po cichu, by nie zakłócić ciszy nocy, przemknęła do Wieży Gryffindoru.

*

Ranek nastał szybko, zdecydowanie za szybko. Uczniowie i nauczyciele jedli śniadanie we wszechobecnym gwarze. Większość z nich pragnęła znaleźć się już w pociągu i ruszyć w podróż do domu. Tylko siódmoklasiści siedzieli ze smętnymi minami, grzebiąc w swoich talerzach.

Była to pora poranka, gdy Wielka Sala była najbardziej okupowana. Huncwoci wymienili między sobą dyskretne spojrzenia, James delikatnie machnął różdżką pod stołem i... Głośne huki wypełniły Wielką Sale. Biała mgła rozprzestrzeniła się w trymiga, zasłaniając wszelki widok. Formowała się w różne, przykuwające uwagę wzory. Gdzieś w tle wybuchały małe fajerwerki, dodające uroku i kilka głośniejszych westchnięć zachwytu rozeszło się po Wielkiej Sali. W następnej chwili mgła opadła tak szybko, że nawet nikt nie zdążył mrugnąć. Truskawkowe ciasta z dużą ilością bitej śmietany na wierzchu pomknęły ku twarzy każdego ucznia.

Poniosło się kilka krzyków i przekleństw lecących w kierunku dowcipnisiów. Huncwoci wybuchnęli gromkim śmiechem, gdy tuż nad stołem nauczycielskim powstał wielki napis: Huncwoci żegnają.

- Wiedziałam – sapnęła Lily, która ocierała swoją brudną twarz serwetką. James zaśmiał się krótko i objął dziewczynę ramieniem, uważając, by się nie pobrudzić.

- Musieliśmy się pożegnać.

- Wiem – odparła, całując go w nos.

*

Zmierzali ku stacji w Hogsmade, ze smutkiem w oczach patrząc na znikający im z oczu zamek. Pogrążeni we własnych myślach i zażaleniach nawet nie zauważyli, że ktoś ich gonił, nawołując przy tym głośno.

- Panie Potter, Blach, Lupin i Pettigrew!

Zatrzymali się gwałtownie i spojrzeli na biegnącą ku nim profesor McGonagall. Dysząc lekko, zatrzymała się tuż przed nimi i otarła spocone czoło.

- Proszę pani, jeśli chce nam pani dać szlaban to trochę już za późno – zauważył Syriusz, śmiejąc się przy tym.

- Nie po to tutaj biegłam, panie Black – odparła. - Po prostu... chyba nie mogłabym spokojnie zasnąć, gdybym wam czegoś nie powiedziała. Nicponie z was co niemiara i może sprawialiście mi wiele kłopotów i może dawałam wam wiele szlabanów i odejmowałam punkty, ale... będzie mi was tutaj brakować.

- Ooo... pani profesor – powiedział James, udając, że ociera łezkę wzruszenia. - My też będzie za panią tęsknić.

- Pilnuj ich – zwróciła się do Remusa.

- Będę – zapewnił ją z uśmiechem.

- Idźcie już, bo pociąg odjedzie bez was. Do widzenia.

Do widzenia – odpowiedzieli razem.

- I niech pani tak nie męczy innych uczniów! - zawołał jeszcze Syriusz. Profesorka spojrzała na niego pobłażliwie.

Pomaszerowali do pociągu. Zajęli wspólny przedział wraz z dziewczynami i chwilę później pociąg ruszył. Wracając do jednego domu, opuszczali drugi. Tak, Hogwart był miejscem, gdzie się wychowali i dorastali, gdzie przeżywali najwspanialsze momenty w swoim życiu, tam odkrywali uroki życia i żadne inne miejsce nie będzie dla nich tak wspaniałe, żadne tak bardzo nie będzie kojarzyć się z domem, jak tamto.

Dziwna pustka na duszy i sercach towarzyszyła im jeszcze przez długi czas.

sobota, 26 września 2015

Rozdział 14

- Więc co sprowadza pana aż na sam skraj puszczy, panie ministrze? - zabrzmiał głos madame Rosmerty. 

Harry zobaczył, jak dolna część grubego ciała Knota przekręca się w krześle, jakby się rozglądał, czy nikt nie podsłuchuje, a po chwili usłyszał cichy głos: 

- A cóż by innego, jak nie Syriusz Black, moja kochana? Chyba już słyszałaś, co się stało w szkole w Noc Duchów? 

Syriusz teatralnie wywrócił oczami. Fakt, że siedział w Azkabanie wcale nie umilał mu życia. Dorzucił do tego karcące spojrzenia Jamesa i mógł uznać dzień za stracony.

- Słyszałam jakieś pogłoski - przyznała madame Rosmerta. 

- Rozgadałeś o tym wszystkim w pubie, Hagridzie? - rozległ się pełen wyrzutu głos profesor McGonagall. 

- Myśli pan, ministrze, że Black wciąż jest w okolicy? - wyszeptała madame Rosmerta. 

- Jestem tego pewny - odrzekł krótko Knot. 

- Wie pan, że dementorzy już dwukrotnie przeszukiwali moją gospodę? - powiedziała madame Rosmerta lekko zjadliwym tonem. - Wypłoszyli mi wszystkich gości... To wcale nie sprzyja prowadzeniu interesu, panie ministrze. 

- Moja droga Rosmerto, nie lubię ich tak samo jak ty. To niezbędne środki bezpieczeństwa... niestety, trzeba się z tym pogodzić... Niedawno rozmawiałem z paroma. Są wściekli na Dumbledore'a, bo nie pozwala im wchodzić na teren szkoły. 

- No jeszcze ich tam brakowało – skomentowała Lily, unosząc się trochę.

- Spokojnie – powiedział Remus, który trzymał książkę. - Dumbledore z pewnością nie pozwoli narażać uczniów na ich działanie. To by było niehumanitarne z jego strony.

- Całkowicie się z nim zgadzam - odezwała się profesor McGonagall ostrym tonem. - Jak mielibyśmy prowadzić lekcje, gdyby te potwory latały wokół zamku? 

- Święta racja! - pisnął profesor Flitwick, którego stopy dyndały w powietrzu. 

- Nie zapominajmy jednak - powiedział Knot - że są tutaj, aby nas wszystkich chronić przed czymś o wiele gorszym... Dobrze wiemy, na co stać tego Blacka... 

- Ja tam wciąż nie mogę w to uwierzyć - powiedziała madame Rosmerta. - Syriusz Black to chyba ostatnia z osób, które bym posądziła o przejście na stronę Ciemności... Przecież pamiętam go, jak był chłopcem, uczył się tu, w Hogwarcie. Gdyby mi wtedy ktoś powiedział, co z niego wyrośnie, uznałabym, że wypił za dużo miodu. 

- Wszyscy mnie osądzają – powiedział Syriusz. - Za coś, czego nigdy bym nie zrobił! Niby miałbym się użerać z taką bandą patałachów. Prędzej mi mandragora na plecach wyrośnie!

- Nikt cię nie osądza – powiedział Regulus. - A przynajmniej nie ja. Dużo kwestii się tutaj nie zgadza i nie łączy.

- Właśnie – poparła go Lily. - Dużo jest jeszcze niewyjaśnione.

- Nie znasz nawet połowy prawdy, Rosmerto - burknął Knot. - Mało kto wie o najgorszym. 

- Litości – sapnął Syriusz, krzyżując ręce na piersi.

- O najgorszym? - zapytała madame Rosmerta głosem ożywionym ciekawością. - O czymś gorszym od zamordowania tych wszystkich biedaków? 

- Z całą pewnością. 

- Nie mogę w to uwierzyć. Co jeszcze może być gorszego? 

- Mówisz, że pamiętasz go z Hogwartu, Rosmerto - mruknęła profesor McGonagall. - A pamiętasz, kto był jego najlepszym przyjacielem? 

- Oczywiście. - Madame Rosmerta zachichotała. - Zawsze wszędzie chodzili razem, prawda? Ile razy tutaj zachodzili... Ooch, ale mnie rozśmieszali! Nierozłączna para, Syriusz Black i James Potter! 

James i Syriusz mimowolnie się uśmiechnęli.

Harry wypuścił z rąk kufel, który upadł na podłogę z głośnym brzękiem. Ron dał mu kopniaka. 

- No właśnie - powiedziała profesor McGonagall. 

- Black i Potter. Przywódcy tej małej bandy. Obaj bardzo bystrzy, oczywiście... wyjątkowo bystrzy... ale chyba nigdy nie mieliśmy takiej pary nicponiów... 

- No nie wiem - zachichotał Hagrid. - Fred i George Weasleyowie chyba popędziliby im kota...

- Ale ja nie mam kota – palnął Syriusz, na co wszyscy wybuchnęli niekontrolowanym śmiechem.

- Można było pomyśleć, że Black i Potter to bracia! - odezwał się profesor Flitwick. - Nierozłączni! 

- Tak w istocie było, i trudno się dziwić - rzekł Knot. - Potter ufał Blackowi jak nikomu. I ufał mu nadal po ukończeniu szkoły. Black był wciąż jego najlepszym przyjacielem, kiedy James ożenił się z Lily. Był ojcem chrzestnym Harry'ego. Oczywiście Harry nie ma o tym pojęcia. Łatwo sobie wyobrazić, jak by się poczuł, gdyby się dowiedział. 

- Ja nic nie zrobiłem! - Syriusz po raz kolejny się oburzył. - I bardzo mi miło, że Harry jest moim chrześniakiem.

- Bo Black w końcu przyłączył się do Sami-Wiecie-Kogo? - szepnęła madame Rosmerta. 

- Gorzej, moja kochana... - Knot przyciszył głos. - Mało kto wie, iż Potterowie zdawali sobie sprawę z tego, że Sami-Wiecie-Kto na nich dybie. Dumbledore, który niestrudzenie działał przeciw Sami-Wiecie-Komu, miał wielu użytecznych szpiegów. Jeden z nich ostrzegł w porę Jamesa i Lily. Doradzał im, żeby się gdzieś ukryli. No ale wiadomo, że przed Sami-Wiecie-Kim niełatwo się ukryć. Dumbledore powiedział im, że największą szansą obrony będzie dla nich Zaklęcie Fideliusa.

- Co to za zaklęcie? - zapytał Peter.

- Ono powoduje, że... - Lily nie skończyła swojej wypowiedzi, bo Remus chamsko zaczął dalej czytać tekst z książki.

- Jak ono działa? - zapytała madame Rosmerta, ledwo łapiąc oddech z ciekawości. Profesor Flitwick odchrząknął. 

- To niesłychanie złożone zaklęcie - powiedział piskliwym głosem - przy którym dochodzi w sposób magiczny do zdeponowania tajemnicy w duszy żywego człowieka. Informacja zostaje ukryta w wybranej osobie, nazywanej Strażnikiem Tajemnicy, więc nie można jej odnaleźć... chyba że sam Strażnik Tajemnicy zechce ją wyjawić. Jak długo Strażnik Tajemnicy odmawiał jej ujawnienia, Sami-Wiecie-Kto mógł całymi latami przeszukiwać wioskę, w której mieszkali Lily i James, a i tak by ich nie znalazł, nawet gdyby przykleił nos do szyby ich salonu! 

- Więc Black był Strażnikiem Tajemnicy Potterów? - wyszeptała z przejęciem madame Rosmerta. 

- Oczywiście - powiedziała profesor McGonagall. - James Potter powiedział Dumbledore'owi, że Black prędzej umrze, niż powie, gdzie oni są, i że Black zamierza sam gdzieś się ukryć... A jednak Dumbledore wciąż był niespokojny. Pamiętam, jak zaproponował Potterom, że sam zostanie ich Strażnikiem Tajemnicy. 

- Dyrektor to wspaniały człowiek – powiedziała Lily. - Zawsze martwi się najpierw o innych, a potem o siebie.

- Mimo to zostawił Harry'ego w październikową noc w progu drzwi mieszkania twojej siostry – parsknął James. Jego humor już od dobrych kilku rozdziałów stał się posępny. Przeczuwał najgorsze i bardzo nie chciał, by to co myślał, stało się prawdą.

- Podejrzewał Blacka? - wysapała madame Rosmerta. 

- Był pewny, że ktoś z bliskiego otoczenia Potterów donosi Sami-Wiecie-Komu o ich krokach - powiedziała ponuro profesor McGonagall. - Przez jakiś czas podejrzewał nawet, że zdrajcą jest ktoś z nas. 

- A James Potter uparł się, żeby jego Strażnikiem Tajemnicy był Black? 

- Niestety - westchnął ciężko Knot. - A potem, w zaledwie tydzień po rzuceniu Zaklęcia Fideliusa... 

- Black ich zdradził? - wydyszała madame Rosmerta. 

- Tak, zrobił to.

- Syriusz no! - krzyknął James. Black patrzył się na książkę z szeroko otwartą buzią. - Że bracia, hę?!

- To nie byłem ja! - próbował się bronić. - Nie zrobiłbym ci... wam tego!

- Ale zrobiłeś – warknął, podchodząc do Łapy z mocno zaciśnięta pięścią. Lily w ostatniej chwili zdążyła stanąć między huncwotami, a ręka Jamesa zatrzymała się tuż przed jej nosem. - Lily?

- Usiądź James. Nie osądzaj Łapy, dopóki nie przeczytamy całej książki. Tutaj coś nie gra.

Rogacz niechętnie wrócił na swoje miejsce, mamrocząc coś pod nosem.

- Black zmęczył się swoją rolą podwójnego agenta i gotów już był przyznać się otwarcie do tego, że popiera Sami-Wiecie-Kogo. I wygląda na to, że zamierzał to zrobić zaraz po śmierci Potterów. Ale, jak wiadomo, Sami-Wiecie-Kto napotkał nieprzewidzianą przeszkodę w postaci małego Harry'ego. Nieprzewidzianą i dla niego samego fatalną. Pozbawiony mocy, straszliwie osłabiony, uciekł, a to postawiło Blacka w bardzo nieprzyjemnym położeniu. Jego pan i mistrz doznał porażki w tym samym momencie, w którym on, Syriusz Black, pokazał wszystkim, kim naprawdę jest, a więc podłym zdrajcą. Nie miał wyboru, musiał też uciekać... 

+++

Różdżka Voldemorta natychmiast wydała odbijające się echem okrzyki bólu... a po chwili - na ten widok czerwone oczy Voldemorta rozszerzyły się w szoku - niewyraźna, mglista dłoń wydobyła się z koniuszka różdżki i zniknęła... duch dłoni, którą zrobił on dla Glizdogona... więcej okrzyków bólu... i wtedy coś znacznie większego zaczęło wydostawać się z czubka różdżki, ogromny, szary kształt, zrobiony jakby z gęstego, twardego dymu... to była głowa... teraz klatka piersiowa i ramiona... tors Cedrika Diggory'ego.

- Hola! Cofnij! - przerwał gwałtownie czytanie James, nie do końca rozumiejąc, co się stało. - Że co się dzieje?

- Gdybyś nie przerywał, to byś wiedział – odparła z irytacją Lily i wyczekiwanie spoglądając na Regulusa, który czytał rozdział.

Być może Harry puściłby różdżkę w szoku, ale instynkt zmusił go do ściśnięcia jej nawet jeszcze mocniej, tak, że wiązka złotego światła pozostała nieprzerwana, nawet gdy cały duch Cedrika Diggory'ego z gęstego, szarego dymu (czy był to duch? Wyglądał tak solidnie) wyłonił się z koniuszka różdżki Voldemorta, jakby przeciskał się przez wąski tunel... i ten cień Cedrika Diggory'ego stanął i spojrzał na złoty promień światła, a potem przemówił: 

- Poczekaj chwilę, Harry.

- Co się właściwie dzieje? - Tym razem odezwał się Syriusz. - Czy takie coś jest w ogóle możliwe?

- Nigdy o takim czymś nie czytałam – przyznała Lily.

- Ani ja – dodał Remus. 

Jego głos był odległy i nierzeczywisty. Harry spojrzał na Voldemorta... w jego szeroko otwartych, czerwonych oczach ciągle dostrzegał szok... nie spodziewał się on tego bardziej niż Harry... i wtedy, bardzo niewyraźnie, Harry usłyszał przerażone wrzaski sług Voldemorta, okrążających skraj złotej kopuły... 

Więcej okrzyków bólu z różdżki... i wtedy znowu coś wyłoniło się z jej koniuszka... cień kolejnej głowy, a wkrótce za nim ramiona i tors... stary człowiek, którego Harry widział w swoim śnie, teraz wydostawał się z koniuszka różdżki, tak, jak to wcześniej zrobił Cedrik... ten duch lub jego cień, lub cokolwiek to było, stanął obok Cedrika, przyjrzał się złotej sieci, połączonym różdżkom i, z lekkim zaskoczeniem, oparł się o swoją laskę. 

- A więc on był prawdziwym czarodziejem? - powiedział starzec spoglądając na Voldemorta. - Zabił mnie... walcz z nim, chłopcze... 

Ale z różdżki wyłaniała się już kolejna głowa... i ta głowa, szara, jak cała mglista postać, należała do kobiety... Harry, z drżącymi rękami, walcząc, by utrzymać swoją różdżkę w jednej pozycji, zobaczył, jak upada na ziemię i podnosi się jak inni... 

Cień Berty Jorkins obrzucił spojrzeniem bitwę rozgrywającą się na jej oczach. 

- Nie puszczaj teraz! - zawołała, a jej głos odbił się echem tak, jak Cedrika, jakby dochodził z bardzo daleka. - Nie pozwól, by cię dopadł, Harry... nie puszczaj! 

Lily przełknęła ciężko ślinę. Była mądrą czarownicą i domyślała się, co się za chwilę stanie. Było to dla niej dziwne i szokujące. Przelotnie spojrzała na Remusa, który siedział z zadumaną miną, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał.

Ona i dwie pozostałe postacie zaczęły spacerować we wnętrzu złotej sieci, podczas gdy słudzy Voldemorta na zewnątrz przemykali się dookoła kopuły... martwe ofiary Voldemorta szeptały, okrążając pojedynkujących się, szeptały słowa otuchy do Harry'ego i syczały słowa, których Harry nie mógł usłyszeć, do Voldemorta. 

I wtedy kolejna głowa zaczęła wyłaniać się z koniuszka różdżki Voldemorta... a Harry natychmiast wiedział, kto to będzie... wiedział, chociaż oczekiwał tego od momentu, kiedy Cedrik pojawił się w powietrzu... wiedział, ponieważ człowiek właśnie wyłaniający się z różdżki był tym, o którym Harry myślał dziś więcej, niż o kimkolwiek innym... 

Mglisty cień wysokiego mężczyzny z niesfornymi włosami upadł na ziemię tak jak Berta Jorkins, wyprostował się i utkwił wzrok w Harrym... a Harry, teraz z wściekle drżącymi rękami, spojrzał na twarz swojego ojca...

James pokiwał gwałtownie głową i bardziej wgapił się w książkę. Było to niesamowite, ale i przerażające zarazem. Teraz wiedział jak mógł czuć się Łapa, kiedy czytał o samym sobie.

- Twoja matka już idzie... - powiedział cicho. - Chce cię zobaczyć... będzie dobrze... poczekaj... 

I wtedy przyszła... najpierw jej głowa, potem ciało... młoda kobieta z długimi włosami, mglisty cień Lily Potter, wydobył się z różdżki Voldemorta, spadł na ziemię i wyprostował się zupełnie jak jej mąż. Podeszła blisko do Harry'ego i odezwała się tym samym odległym głosem, ale tak cicho, że Voldemort, teraz z twarzą wykrzywioną strachem, otoczony swoimi ofiarami, nie mógł jej usłyszeć. 

- Kiedy połączenie zostanie przerwane, zostaniemy tylko na parę sekund.... ale damy ci czas... musisz dostać się do pucharu, wrócisz do Hogwartu... rozumiesz, Harry? 

- Tak - wydusił Harry, walcząc, by utrzymać różdżkę, która już wyślizgiwała mu się z dłoni. 

- Harry... - szepnął cień Cedrika. - Zabierzesz z powrotem moje ciało, dobrze? Zabierz ciało dla moich rodziców... 

- Zabiorę - powiedział Harry, z twarzą ściągniętą z wysiłku włożonego w utrzymanie różdżki w miarę sztywno.

- Zrób to teraz - szepnął głos jego ojca. - Bądź gotów do biegu... zrób to teraz... 

- JUŻ! - ryknął Harry; nie sądził, żeby mógł utrzymać się choć jeszcze sekundę dłużej. Ogromnym wysiłkiem podniósł różdżkę i złota wiązka została przerwana; klatka ze światła zniknęła, pieść feniksa umarła... ale mgliste cienie ofiar Voldemorta pozostały... dokładnie otoczyły Voldemorta, osłaniając Harry'ego przed jego spojrzeniem...

- Na gacie Merlina! - zawołał Syriusz, który chyba zbyt bardzo wczuł się w ów sytuację. Został kompletnie zignorowany przez inne osoby, ale sam nawet tego nie zauważył, bo oczekiwał dalszej części tekstu.

A Harry biegł, jak jeszcze nigdy nie biegł w swoim życiu, przewracając dwóch oszołomionych śmierciożerców; biegł zygzakiem między nagrobkami, czując jak lecą za nim klątwy, słysząc, jak uderzają w nagrobki... zwodził mogiły i zaklęcia, pędząc do ciała Cedrika, już nie świadom bólu w swojej nodze, całym sobą skoncentrowany na tym, co musi zrobić... 

- Zatrzymać go! - usłyszał wrzask Voldemorta.

Dziesięć stóp od Cedrika zanurkował pod marmurowego anioła, by uniknąć wiązki czerwonego światła, i zobaczył, jak czubek jego skrzydła zostaje skruszony na proszek przez zaklęcie. Mocno ściskając w dłoni różdżkę, wybiegł zza marmurowego anioła... 

- Impedimenta! - ryknął, na ślepo wskazując różdżką za siebie, na goniących go śmierciożerców. 

Ze stłumionego okrzyku wywnioskował, że trafił przynajmniej jednego,

- Brawo! – powiedział James, delikatnie klaszcząc w swoje dłonie. Lily palnęła go w tył głowy, by siedział cicho i nie przerywał w tak ważnym i ekscytującym momencie.

ale nie miał czasu, by odwrócić się i spojrzeć; przeskoczył nad pucharem i znowu zanurkował; usłyszał za sobą świsty różdżek; więcej wiązek światła przeleciała mu nad głową, kiedy leżał płasko, próbując dosięgnąć ramienia Cedrika... 

- Odsunąć się! Ja go zabiję! On jest mój! - krzyczał Voldemort.

Ręka Harry'ego dosięgnęła nadgarstka Cedrika; dzielił go od Voldemorta jeden nagrobek, ale Cedrik był zbyt ciężki do przeniesienia, a puchar znajdował się poza zasięgiem ręki... 

Czerwone oczy Voldemorta błysnęły w ciemności. Harry zobaczył, jak jego usta wykrzywiają się do uśmiechu, zobaczył, jak podnosi różdżkę... 

- Accio! - krzyknął Harry, wskazując różdżką Puchar Trójmagiczny. 

Uniósł się on w powietrze i leciał w jego kierunku... Harry złapał go za rączkę... 

Usłyszał ryk wściekłości Voldemorta, kiedy poczuł szarpnięcie w talii, co znaczyło, że zadziałało... leciał głową w dół przez wir wiatru i kolorów, z Cedrikiem przy boku... wracali...

- Uff...dzięki Merlinowi! - powiedziała z wyraźną ulgą w głosie Lily. Tak była pochłonięta akcją, że czuła, jak po plecach spływa jej pot. Powachlowała się dłonią, by stłumić trochę emocje i gorąco jakie nią ogarnęły.

- Masakra – podsumował Regulus, zamykając z trzaskiem książkę i odkładając ją na stolik. W jego rękach znalazło się piwo kremowe, które szybko wypił. - Coś czuję, że będzie się działo.

+++

Nagle kroki zagrzmiały na schodach i chwilę później Malfoy został odepchnięty na bok przez czterech ludzi w czarnych szatach stojące teraz w otwartych drzwiach. Wciąż sparaliżowany, utkwić nieruchome spojrzenie w czterech nieznajomych: wyglądało na to, że Śmierciożercy wygrali walkę na dole.

Syriusz i James jednomyślnie zabuczeli na tę wiadomość.

Mężczyzna przypominający wielki głaz z dziwnym, zezowatym, chytrym spojrzeniem wydał z siebie chrapliwy chichot.

- Dumbledore osaczony! - zarechotał i zwrócił się do niskiej kobiety, która wyglądała, jakby mogła być jego siostrą i która uśmiechała się z złośliwie. - Dumbledore bezbronny, Dumbledore opuszczony! Świetnie, Draco, świetna robota!

- Dobry wieczór, Amycusie - powiedział Dumbledore spokojnie, jakby mężczyzny przyszedł na herbatkę – przyprowadziłeś również Alecto... czarująco...

- Chyba od nas nauczył się żartować z każdej sytuacji – podsumował Łapa, śmiejąc się co i zrobił James. Lily wywróciła oczami. Taka ważna scena, a oni się śmieją.

Kobieta wydała gniewny, krótki chichot.

- Myślisz, że twoje żarciki pomogą ci w obliczu śmierci? - szydziła.

- Dowcipki? Nie, nie, to nie sposób - odpowiedział Dumbledore.

- Zróbmy to wreszcie - powiedział nieznajomy najbliżej Harry'ego, wielki, smukły mężczyzna z potarganymi siwymi włosami i wąsami, których czarnego szata Śmierciożercy wyglądała na za ciasną. Miał głos, którego Harry nie był w stanie rozpoznać: szorstki i szczekliwy. Harry czuł zapach potężnej mieszanki brudu, potu i niewątpliwie jego własnej krwi. Jego bardzo brudne ręce były wyposażone w długie żółtawe paznokcie.

Remus mruknął pod nosem coś niezrozumiałego. Wyglądał, jakby mucha usiadła mu na nosie. Miał złą minę, a jego wzrok wręcz zabijał książkę.

- To ty, Fenrir? - spytał Dumbledore.

- Masz rację - odezwał się inny. - Jesteś szczęśliwy, że mnie widzisz, Dumbledore?

- Nie powiedziałbym...

Fenrir Greyback uśmiechnął się, ukazując zęby. Krew ciekła mu po brodzie. Oblizał się powoli.

Lily otrząsnęła się z obrzydzenia.

- Wiesz, jak bardzo lubię dzieci, Dumbledore.

- O Merlinie, co za psychopata! - podsumował Syriusz.

- Mam rozumieć, że atakujesz nie tylko podczas pełni? To niezwykłe... nie zadowala cię smak ludzkiego ciała raz w miesiącu?

- Masz rację - powiedział Greyback. - Wstrząśnięty? Przerażony?

- Cóż, nie będę udawał, że to nie wzbudza we mnie wstrętu - powiedział Dumbledore - i tak, jestem trochę wstrząśnięty tym, że Draco cię tu zaprosił, wybrał z tylu innych, do szkoły gdzie są jego żywi przyjaciele...

- Nie zapraszałem go - odetchnął Malfoy. Nie patrzył na Greybacka; wydawało się, że nie chce, by ich spojrzenia się spotkały.- Nie wiedziałem, że przyjdzie.

- Nie chciałbym przegapić wycieczki do Hogwartu, Dumbledore - zarechotał Greyback. - Czasem trafi się gardło do rozerwania... pyszne, pyszne...

Podłubał paznokciem w przednich zębach, łypiąc na Dumbledore.

- Chyba zwrócę kolację – podsumował James. - Za grusz kultury jak na wielkiego czarodzieja, za jakiego się uważa – zakpił, prychając.

- On już taki jest – wtrącił Regulus.

- A ja i tak go kiedyś zabiję – powiedział Remus, ale było to tak strasznie cicho i niewyraźnie, że nikt nie mógł go zrozumieć.

- Mogę zostawić cię na deser, Dumbledore...

- Nie - powiedział ostro czwarty Śmierciożerca. Miał ciężką, brutalnie wyglądającą twarz. - Dostaliśmy rozkazy. Draco ma to zrobić. Już, Draco, tylko szybko.

Malfoy okazywał mniej stanowczości niż kiedykolwiek. Wyglądał na przerażonego, gdy wpatrywał się w twarz Dumbledora, która była jeszcze bledsza i raczej słabiej niż zwykle. Ześlizgnął się trochę po ścianie.

- Nie będzie go już więcej na tym świecie, jeśli mnie ktoś pyta! - powiedział koślawy mężczyzna, do akompaniamentu zduszonych chichotów jego siostry. - Spójrzcie tylko na niego. Co z tobą Dumbi?

- Och, słabsza odporność, wolniejszy refleks, Amycusie - powiedział Dumbledore. - Starość, pokrótce... któregoś dnia, prawdopodobnie, i tobie się to przytrafi... jeśli będziesz miał szczęście...

- Co to ma znaczyć, co to ma znaczyć? - wykrzyknął Śmierciożerca, bardziej agresywnie. - Zawsze to samo, Dumby, mówisz i robisz nic, nic, nie wiem czemu Czarnego Panu tak zależy na twojej śmierci! Dalej, Draco, skończ z tym!

- Tak prawdę powiedziawszy - Lily nietaktownie przerwała - to jest mi szkoda Draco. To tylko nastolatek, a każą mu robić takie rzeczy. Że jego rodzice się na to zgodzili, to mnie aż dziw bierze. Trochę lepiej oceniałam Narcyzę. No naprawdę.

- Przestań. Voldemort im kazał i nie mogli się sprzeciwić, bo by ich pozabijał – powiedział Syriusz.

- Do tego Draco płaci za błędy ojca. Nie zapominajmy o tym – dodał Regulus. Mimo to Lily nie mogła tego pojąć.

Ale w tym momencie, doszły ich odgłosy przepychanki z dołu i usłyszeli czyjś krzyk:

- Zablokowali schody Reducto! REDUCTO!

Serce Harry'ego podskoczyło: więc ci czterej nie wyeliminowali przeciwników, tylko przedarli się przez walkę na szczyt wieży i, wydaje się, stworzyli za sobą barierę.

- Teraz, Draco, szybko! - pośpieszał go gniewnie mężczyzna z brutalną twarzą.

Ale ręka Malfoy'a drżała tak mocno, że nie mógł wycelować.

- Zaraz to skończę - warknął Greyback, idąc w kierunku Dumbledore z wyciągniętymi rękoma, obnażając zęby.

- Powiedziałem nie! - wykrzyknął mężczyzna z brutalną twarzą; błysnęło i wilkołak uderzył w szańce. Osłupiały, patrzył wściekle.

Serce Harry'ego waliło jak młotem tak głośno, że było wręcz niemożliwe, iż nikt nie usłyszał, że tam stoi, uwięziony przez zaklęcie Dumbledora. Gdyby tylko mógł wykonać jakiś ruch, mógłby wycelować przekleństwem spod peleryny.

- Draco, zrób to, albo odsuń się, by jeden z nas to zrobił - wrzasnęła kobieta, tylko dokładnie w tym momencie, gdy drzwi do szańców otworzyły się gwałtownie jeszcze raz i stanął w nich Snape,

- Ło panie! - James machnął rekami, a Lily spiorunowała go wzrokiem.

trzymając kurczowo różdżkę w ręce, gdy jego ciemne oczy omiotły scenę, od Dumbledora, który gwałtownie osunął się po ścianie, przez czterech Śmierciożerców, wliczając w to doprowadzonego do wściekłości wilkołaka, aż po Malfoy'a.

- Mamy problem, Snape - powiedział głazowaty Amycus, którego oczy i różdżka, skierowane były na Dumbledora – chłopiec nie wygląda na zdolnego...

Ale ktoś jeszcze wypowiedział imię Snapa, całkiem łagodnie.

- Severus...

Dźwięk przestraszył Harry'ego bardziej niż wszystkie wydarzenia tego wieczora. Po raz pierwszy Dumbledore błagał.

Snape nie odpowiedział, tylko zrobił krok do przodu i popchnął Malfoya brutalnie. Trzech Śmierciożerców cofnęło się bez słowa. Nawet wilkołak wydał się przestraszony.

Snape wpatrywał się przez moment w Dumbledora, a w surowych liniach jego twarzy widać było odrazę i nienawiść.

- Severusie... proszę...

Snape podniósł różdżkę i wycelował w Dumbledora.

- Avada Kedavra!

- NIE! - wykrzyknęła Lily. Wstrząsnęło nią załamanie. Widziała w Severusie nadzieję, a tymczasem on zabija jedyną osobę, która mogła to wszystko jakoś uratować.

- Spodziewałem się – odparł Syriusz. Może i było mu żal, ale jakoś od początku nie wierzył w świętość Snape'a.

- Zabiłem dyrektora – wyszeptał James.

- Co?! - zdziwił się Remus, który nie mógł zbytnio uwierzyć, że tak ma wyglądać koniec świetności samego Albusa Dumbledora.

- No to moja wina. Wykrakałem jak byli w jaskini, że on umrze no i masz babo placek, no!

- Merlinie, jaki ty głupi jesteś – powiedziała Lily, w oczach której widać było łzy.

Strumień zielonego światła wystrzelił z końca różdżki Snapa i uderzone prosto w klatkę Dumbledora. Harry nigdy nie zapomniał krzyku przerażenia; nie mogąc mówić, ani poruszyć się, był zmuszony do patrzenia jak Dumbledore unosi się w powietrze: na ułamek sekundy zawisnął pod świetlistą czaszką, a następnie opadł wolno, jak wielka szmaciana lalka, nad blankami i poza zasięg wzroku. 

Rozdział 13

Błonia zamkowe oświetlone przez słońce lśniły jak aksamit. Na niebie nie było ani jednej chmurki. W jeziorze odbijały się promienie słońca. Było gorąco i gdyby nie lekki wiatr, który od czasu do czasu zawiał to uczniowie siedzący na błoniach, już dawno by się ugotowali. Było parno.

W końcu nastał czerwiec, a to oznaczało, że uczniowie siódmych klas będą mieć na karku OWUTEMY. Lily wariowała, latając od biblioteki na lekcje i z powrotem do biblioteki. Wszyscy zaczęli się stresować, nawet Syriusz, który powtarzał razem z huncwotami w ich dormitorium. Nauczyciele nic już im nie zadawali, a lekcje przeznaczali na poważanie wszystkiego, czego się uczyli przez ostatnie siedem lat.

Napięta atmosfera panowała wśród uczniów siódmych i piątych klas. W całej tej sytuacji James i Syriusz oczywiście znaleźli dobrą stronę i zajęli się handlem rzeczy, które miały pomóc uczniom w zapamiętywaniu jak najwięcej informacji. Ich handel zawsze zostawał zamknięty przez Lily czy Remusa, którzy jako prefekci naczelni nadal musieli kontrolować porządku w szkole.

Podczas jednej z lekcji transmutacji dostali szczegółowe informacje dotyczące przebiegu egzaminów.

- Jak widzicie – powiedziała profesor McGonagall, kiedy uczniowie ponownie spojrzeli na jej osobę. - Egzaminy zostały rozłożone na dwa tygodnie. Oczywiście nie wszyscy z was piszą niektóre z tych przedmiotów, więc będziecie mieć wtedy wolne. Przed południem będą sprawdziany praktyczne, a po południu teoretyczne. Oczywiście egzamin praktyczny z astronomii będzie odbywał się w nocy na wieży astronomicznej. Tak jak ostrzegałam was przed SUM-ami, tak i ostrzegam teraz, że wasze arkusze będą zaczarowane w taki sposób, że nie będzie się ich dało oszukać. Wszelki samoodpowiadające pióra, przypominajki, odczepiane mankiety ze ściągami, samoporawiający atrament są zakazane. Niestety każdego roku zdarza nam się, że jeden uczeń lub uczennica dopuszczają się złamania regulaminu. Mam nadzieję, że nie będzie to nikt z Gryffindoru. - Tu spojrzała wymownie na Jamesa i Syriusza.

- Pani profesor, pani się nie denerwuje. Na SUM-ach nie ściągaliśmy, to i teraz nie będziemy – uspokoił ją Syriusz. Profesorka pokiwała głową z niedowierzania. Jak dziś pamiętała tych chłopaczków w pierwszej klasie, a teraz szykowali się do ukończenia szkoły. Nie przyznawała tego przed samą sobą, ale wiedziała, że będzie jej ich brakować.

- Pamiętajcie, że złamanie regulaminu jest surowo karane. Tu chodzi o waszą przyszłość.

- Pani, profesor, a kiedy będą wyniki? - zapytała się Dorcas.

- Myślę, że w połowie lipca powinniście je dostać przez sowę.

Pierwszy egzamin z transmutacji miał się odbyć w poniedziałek, dlatego cały weekend panowała dosyć posępna atmosfera. Większość uczniów siedziała na błoniach, ciesząc się ciepłą pogodą. W swoich pokojach zostali tylko ci, którzy musieli.

Podczas śniadania nikt za bardzo nie był rozmowny. Syriusz z obrzydzeniem odsunął od siebie też z płatkami, za to Peter jadł, ile wlazło, a Lily co chwila odkładała swoją łyżkę, by z torby wyciągnąć swoje notatki i coś przeczytać.

Zebrali się na egzamin z praktyki, podczas gdy piątoroczniacy weszli do Wielkiej Sali na teorię. Zostawali wzywani w małych grupkach. Syriusz wszedł jako pierwszy i już nie wrócił, potem Lily, następnie Dorcas, Remus z Jamesem, Peter i Alicja na końcu. I kiedy trzy godziny później jedli obiad, zgodnie stwierdzili, że wcale tak źle nie było i praktyczna transmutacja była wręcz banalna. Gorzej było na egzaminie teoretycznym, gdzie każde pytanie było jeszcze bardziej skomplikowane od poprzedniego. James, Syriusz, Peter i Dorcas byli załamani, kiedy dwie godziny później opuszczali Wielką Salę. Lily, Alicja i Remus wymieniali zaś spostrzeżenia na temat swoich odpowiedzi i kłócili się o to, które z nich ma lepiej napisane.

Następnego dnia towarzyszy im już mniejszy stres, kiedy to odbywały się egzaminy z zaklęć. Oba egzaminy były w znacznym stopniu łatwiejsze niż transmutacja, chociaż James pomylił zaklęcia zmieniające kolor ze zmniejszającym, a talerz Syriusza, który miał dostać dodatkowe ozdoby, zaczął przypominać popielniczkę i sam nie wiedział, jak to się stało. Lily była załamana, że na teorii nie odpowiedziała na trzy pytania, bo najzwyklej w świecie zabrakło jej czasu.

W wolną od egzaminów środę Syriusz przedstawił swoim przyjaciołom i Regulusowi Caroline. Zaskoczenie, że Black ma dziewczynę... że ma dziewczynę Ślizgonkę było dla nich tak wielkie, że z początku nikt nie powitał tego związku z radością. Dopiero Lily (jedyna rozsądna) postanawia przełamać pierwsze lody i wszystko jakoś się potoczyło.

Czwartek to testy z numerologii dla Lily, Remusa, Alicji i Dorcas. James, Syriusz i Peter przeznaczają ten dzień na leniuchowanie i pozwolenie sobie tylko na parę chwil zajrzenie do notatek. Następnego dnia czeka na nich bowiem astronomia - przedmiot, którego Łapa całym sercem nienawidził, ale dzięki swojej rodzinie wiedział o niektórych konstelacjach i gwiazdach, dlatego późnym wieczorem stwierdził, że nie powinno być tak źle jak mu się wydawało.

W weekend wszystko ustaje. Ku ich uciesze w sobotę organizowany jest wypad do Hogsmade, gdzie odpoczywają, nawet Lily, która już nie miała siły się uczyć. Spędzają kilka godzin na piciu piwa kremowego, śmianiu się i zajadaniu łakoci z Miodowego Królestwa.

W poniedziałek znów towarzyszy im wielki stres. Egzamin z eliksirów jest czymś, czego się obawiają. James starannie warzył swój eliksir, od czasu do czasu, zerkając to na Lily czy Syriusza i Remusa, którzy kompletnie byli pochłonięci sobą, a kiedy egzaminatorka oznajmiła, że mają się odsunąć od swoich kociołków, stwierdził, że powinien zdać.

Czekając na popołudniową teorię, Lily odsunęła się od grupki przyjaciół i powolnym krokiem podeszła w stronę Severusa Snape'a. Prawdą było, że Lily i Severus od ich ostatniej rozmowy na błoniach, gdzie się pogodzili, rozmawiali niewiele. Oboje zajęci swoimi sprawami i nauką, wymienili może zaledwie parę zdań.

- I jak ci poszło? - zapytała go dziewczyna. Wzruszył delikatnie ramionami.

- Myślę, że dobrze – odpowiedział. - A tobie?

- Też. Chociaż myślę, że pomyliłam coś w wywarze na świąd, ale... mam nadzieję, że to nie zaważy na mojej ocenie.

- Nie powinno – odparł. Na chwilę zapanowała między nimi krępująca cisza. - Więc... jak ci jest z Jamesem, który właśnie zabija mnie wzrokiem?

Lily wywróciła oczami.

- Nie narzekam. Jest inny, niż mi się wydawało.

- Pozory mylą co nie? - zaśmiał się, co i zrobiła Gryfonka. - Posłuchaj, muszę ci coś powiedzieć, bo potem już może nie być okazji. Dzięki Slughornowi wysłałem kilka listów w niektóre miejsca i dostałem się do specjalnej szkoły w Paryżu, gdzie będę studiował eliksiry.

- Merilnie, Severusie, to wspaniała wiadomość! - powiedziała wesoła, ściskając przyjaciela. - Będę cię mogła odwiedzić, prawda?

- Jeśli zechcesz – odpowiedział. - To zapraszam.

- A co z... no wiesz... Voldemortem – szepnęła, żeby nikt nie usłyszał.

- Nie mam pojęcia - sapnął ciężko. - Może jak zwiję z kraju to mnie nie zwerbuje.

Drzwi do Wielkiej Sali roztwarły się i weszli na egzamin teoretyczny.

Następny dzień to egzamin ze starożytnych runów, na który udają się Lily, Remus i Alicja. Następne dwa dni to ostatnie egzaminy z OPCM-u i zielarstwa, które idą w miarę znośnie, chociaż James był pewny, że obleje ten drugi.

Tym oto sposobem po dwóch tygodniach ciężkiej pracy następuje upragniona wolność. Zmęczeni, ale szczęśliwi podsumowują to, co się działo i snują plany na nadchodzącą przyszłość. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że pewien etap w ich życiu właśnie dobiega końca.

Rozdział 12

- Drużyno! - zawołał James, wskakując na jedną z ławek w szatni. Ubrany już w strój do quidditcha, uważnie przyjrzał się każdemu zawodnikowi. - Ostatni mecz w tym sezonie. Ostatni mecz w szkole dla niektórych z nas, aż się łezka w oku kręci, jak o tym pomyślę. - Zamilkł na chwilę, budując napięcie. - Jesteśmy najlepszą drużyną, jaką Gryffindor miał od dziesiątek lat. Jestem dumny, że mogłem z wami grać, że tyle wygranych, ale i też przegranych meczów z wami przeżyłem! Dzisiaj jest jednak dzień, kiedy odniesiemy tryumf nad głupimi wężami! Skopiemy im te zapyziałe tyłki i zdobędziemy ten puchar, który od pięciu lat należy do nas i niech tak zostanie i na kolejny rok! Pokażemy im!

- Pokażemy! - zawtórowała mu cała drużyna i wszyscy zaczęli klaskać. Dumnie wypinając piersi do przodu, pokierowali się w stronę wyjścia na boisko. Pewnymi siebie krokami i z szerokimi uśmiechami na twarz weszli na zieloną trawę. Uczniowie skandowali głośno, przekrzykując się nawzajem, która drużyna jest lepsza.

Pojawili się Ślizgoni.

- Kapitanowie! Podajcie sobie ręce – zarządziła pani Hooch. James mocno ścisnął rękę kapitana przeciwnej drużyny, ze wzajemnością oczywiście. - To ma być ładna i czysta gra. Nie chcę widzieć żadnych nieczystych zagrań.

Rozeszli się i chwilę później zaczęła się walka o wszystko. Tłuczki przecinały boisko wzdłuż i wszerz, szukający krążyli nad boiskiem, wypatrując znicza, bramkarze bronili ile mogli, by nie puszczać goli, a ścigający nawzajem walczyli o kafel, przepychając się i obijając.

Ryk wściekłości i wesołe śmiechy wymieszał się ze sobą, gdy Syriusz puścił gola. Zły na siebie oddał kafla Jamsowi, który posłał mu uśmiech, mówiący, że nic wielkiego się nie stało.

Pół godziny później na tablicy wyników zawitał remis pięćdziesiąt do pięćdziesięciu, a walka z każdą minutą stawała się coraz brutalniejsza. Żadna drużyna nie chciała dać za wygrane i przegrać finałowego meczu.

Syriusz rozejrzał się po boisku. James, Dorcas i Matt zręcznie podawali sobie nawzajem kafla, unikając Ślizgonów. Alicja siedziała wysoko na miotle i ze skupioną miną wypatrywała błyszczącego znicza. Jeremy i Michael z radością wymalowaną na twarzach wybijali tłuczki w stronę węży. Na trybunach dostrzegł wysoką sylwetkę Hagrida. Gdzieś w pobliżu niego zapewne znajdowali się Lily, Remus i Peter.

Skupiony na obserwacjach, w ostatniej chwili zauważył, lecącą ku niemu Caroline, która posłała ku niemu kafla. Tylko dzięki szybkiemu refleksowi zdołał obronić strzał, co większość publiczności przywitała oklaskami. Dziewczyna pokazała mu język, na co się zaśmiał i pasał jej całusa.

Profesor Hooch gwizdnęła mocno w gwizdek i gra została wznowiona. Lily chyba pierwszy raz w życiu z taką zaciętością na twarzy oglądała mecz. Co chwila szturchała Remus w ramię, pytając się o coś, czego nie do końca rozumiała. Lupin cierpliwie odpowiadał na każde jej pytanie, od czasu do czasu śmiejąc się cicho z dziewczyny. Quidditch nie był mocną stroną Lily.

Potężny huk wywołany przez krzyk uczniów wstrząsnął powietrzem. James zdobył kolejne punkty i tym samym wysunął Gryffindor na dwudziestopunktowe prowadzenie. Entuzjazm Gryfonów na trybunach szybko opadł, gdy Ślizogni zdobyli cztery gole z rzędu. Syriusz, wściekły na siebie, że tak łatwo daje się omotać urokowi Caroline, podczas następnego ataku nawet na nią nie spojrzał.

Kafel raz po raz przekraczał bramkowe słupki po obu stronach boiska. W pięćdziesiątej minucie meczu było sto osiemdziesiąt do stu pięćdziesięciu dla Slytherinu. W pięćdziesiątej pierwsze minucie Alicja dostrzegła znicza. Między nią a nowym szukającym węży rozpoczęła się zaciekła walka.

- Szukający właśnie rozpoczynają walkę o znicz - komentował Frank Longbottom. Trybuny zawrzały. - Oboje mają znicz prawie na wyciągnięcie ręki. Alicja kochanie pokaż mu!

- Panie Longbottom!

- Przepraszam profesor McGonagall... Szukający zaciekle walczą o swoje...

Uczniowie krzyczeli głośno, dopingując swoich faworytów. Gracze zatrzymali się w miejscu, obserwując tok wydarzeń, co James, który aktualnie trzymał kafla, wykorzystał do zdobycia następnego gola.

- James Potter zdobywa kolejne dziesięć punktów! - Gracze się pobudzili. -  Szukający się przepychają i... Au, to nie była ładna zagrywka... Są coraz bliżej znicza i... TAK! Alicja w ostatniej chwili pochwyciła złotą piłeczkę. Gryffindor wygrywa i tym samym zdobywa puchar! Gratulacje!

Trybuny wybuchnęły krzykami zadowolenia i jękami rozpaczy. Członkowie Gryfońskiej drużyny zlecieli się w jednym miejscu, krzycząc, piszcząc i ściskając się mocno. Momentalnie obrodzili ich uczniowie, pragnący pogratulować zwycięstwa. James w tłumie zobaczył Lily, która przeciskała się do przodu, a kiedy w końcu stanęła tuż przed nim, w chwili wielkiej radości, złapał ją w pasie i pochylił do tyłu.

- Kocham cię – powiedział w zaskoczone oczy dziewczyny i nie czekając na odpowiedź, pocałował, co wywołało głośne i może nawet zazdrosne „uuu" ze strony otaczających ich osób. Łapa zaśmiał się w głos.

*

Impreza w salonie wspólnym Gryffonów trwała w najlepsze. Puszczona z radia muzyka rozbrzmiewała głośno i umilała czas tańczącym uczniom. Inni, podpierając ściany lub zajmując wygodne fotele, popijali kremowe piwo i zjadali się smakołykami. Głośnym rozmowom i śmiechom nie było końca.

James okręcił Lily wokół jej własnej osi i mocno przyciągnął do siebie. Był lekko podpity, bo Syriusz wynalazł butelkę Ognistej Whisky, więc towarzysz mu dobry humor. Oboje śmiali się w głos, przykuwając spojrzenia zazdrosnych dziewczyn i chłopaków.

- Uwielbiam twój śmiech – powiedział James. - Uwielbiam całą ciebie. Proszę, obiecaj mi coś.

- Co? - zapytała. Jej oczy błyszczały.

- Obiecaj mi, że za mnie wyjdziesz.

Spojrzała na niego zdziwiona, ale w chwilę się uśmiechnęła promiennie.

- Obiecuję – zapewniła go i pocałowała mocno.

Dorcas uśmiechnęła się na ten widok, a potem spojrzała na Remusa, do którego przytulała się na kanapie. Kochała go bardzo mocno. Jego wilkołactwo nie odstraszało jej. Uważała, że to tylko nic niewarty szkopuł, który jedynie trochę koloryzował ich życie.

- Słodcy są. Nie sądzisz?

- Zakochani – odparł, spoglądając na uśmiechającą się parę.

- Dziwi mnie, że Syriusz sobie jeszcze nikogo nie znalazł. A tak właściwie to gdzie on jest?

- Nie wiem – odparł Remus, rozglądając się po pokoju. Nigdzie nie zauważył swojego przyjaciela, co trochę go zdziwiło, ale i zmartwiło. Łapa tak od sobie nie opuszczał imprez, gdzie swobodnie mógł zagadywać do dziewczyn i żartować przed publicznością.

Ale Syriusz miał się dobrze. Z butelką Ognistej w ręce siedział na szczycie Wieży Astronomicznej, nawijając na palec kosmyk włosów Caroline. Mruczała cicho w jego szyje na ten gest. Lubili swoje towarzystwo. Lubili siedzieć w ciszy, ciesząc się sobą nawzajem. Rozmowa wydawała im się niepotrzebna, nie tak interesująca, jak oni sami.

- Caro?

- Hmm?

- Muszę cię o coś zapytać, ale obiecaj, że nikomu nie powiesz. Dobra?

- Obiecuję – odparła. Syriusz upił porządny łyk whisky, prawie się przy tym nie krzywiąc.

- Słyszałem, że wiesz, gdzie jest dziennik Toma Riddle'a. Powiedziałbyś mi, gdzie to jest? Albo przyniosła, jeśli możesz?

Caroline usiadła, wpatrując się w Syriusza z niedowierzaniem. Dawno wyparła kwestię dziennika ze swojego umysłu, być może zbyt bardzo pochłonięta innymi sprawami. 

- Czy ty czasem nie zza dużo wypiłeś?

- Nie, dlaczego? - zaśmiał się. - Po prostu mi powiedz i po kłopocie.

- Planujecie pokonać Sam-Wiesz-Kogo? Czyli ten dziennik rzeczywiście jest bardzo cenny. - Ostatnie zdanie powiedziała bardziej do siebie podekscytowana. - Chcę wam pomóc – oświadczyła.

- Hola, hola! - zawołał Syriusz. - Odpowiedz mi na pytanie, kochanie.

- Moi rodzice są śmierciożercami - westchnęła ciężko. - Mi się nie widzi nim zostać, a ta chwila nadejdzie wraz z ukończeniem przeze mnie szkoły. On bardzo szanuje moich rodziców i dał im ten dziennik do przetrzymania. Byłam przy tym, wiem, gdzie on jest. Mogę go przynieść ze swojego domu.

- Rodzice nie zauważą jego zniknięcia?

- Zauważą i będą wiedzieć, że to ja. Będą mnie szukać, będą chcieli mnie zabić. Moich rodziców pewnie też zabiją - mówiła to bez przejęcia. - Nie mam z nimi dobrych kontaktów. W dzieciństwie wychowywała mnie niania, a nie oni. Woleli polecieć sobie do Paryża sami, a mnie zostawiać w domu.

- Rozumiem – odparł Syriusz, który przekonał się na własnej skórze, jak to jest, gdy rodzice mają cię gdzieś. - Jak ci powiem, to po niego pójdziesz. Do tego czasu coś wymyślę.

- Teraz ty mi odpowiedz na pytanie. Naprawdę wiecie jak go pokonać?

- Wiemy – odparł, upijając kolejny łyk alkoholu. - Stało się ostatnio dużo rzeczy, które wywróciły nasze życie do góry nogami. Gdyby nie one to, pewnie nadal stalibyśmy w miejscu. Jestem tylko ciekaw, czy nasz plan się powiedzie.

- Jakie rzeczy? - zapytała zaciekawiona.

- Nie denerwuj się ani nie obrażaj, ale na razie nie mogę ci powiedzieć. Nie chcę podejmować sam decyzji.

Zawiedzenie przemknęło przez twarz Caroline.

- Poczekam – odparła, przytulając się z powrotem do Blacka. - Jeszcze jedno. Kiedy w końcu powiesz swoim przyjaciołom o nas?

- Niedługo - odpowiedział po chwili. - Obiecuję, że niedługo.

Ucałował Caroline w czubek głowy. Obawiał się reakcji przyjaciół. Obawiał się, że coś pójdzie nie tak, że jego przyjaciele staną się mniej ufni w stosunku do niego. Miał tak wiele obaw, tak wiele pytań i żadnych odpowiedzi. 

szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis