środa, 17 maja 2017

Epilog

Jesień nadeszła tego roku niespodziewanie. Poranek pierwszego dnia września był rześki i złoty jak jabłko, a opary z rur wydechowych i oddechy przechodniów skrzyły się w powietrzu jak pajęczyny, gdy przechodzili przez hałaśliwą ulicę, kierując się w stronę poczerniałego od sadzy, wielkiego budynku dworca. Dwie wielkie klatki grzechotały na szczycie wyładowanych wózków, które pchali rodzice, a zamknięte w nich sowy pohukiwały z oburzeniem. Rudowłosa dziewczynka wlokła się smętnie za braćmi, ściskając rękę ojca.

- Już niedługo i ty pójdziesz do szkoły - pocieszył ją Harry.

- Tak, za dwa lata - jęknęła Lily. - Ja chcę teraz!

Lily mimowolnie uśmiechnęła się promiennie.

Ludzie rzucali zaciekawione spojrzenia na sowy, gdy cała rodzina przepychała się przez tłum w kierunku bariery między peronami dziewiątym i dziesiątym. Poprzez otaczający ich zgiełk dobiegł Harry’ego głos Albusa: jego synowie znowu powrócili do sprzeczki, którą rozpoczęli w samochodzie.

- Harry ma gest – zauważył Regulus.

- Ja nie chcę! Nie będę w Slytherinie!

- James, znowu zaczynasz? - skarciła syna Ginny.

- Ale fajnie! - zachwycił się Rogacz. - Czuję się zaszczycony!

- Ja tylko powiedziałem, że on może tam trafić - odrzekł James, szczerząc zęby do młodszego brata. - Przecież to nic strasznego. Może być w Slyt...

Urwał, napotkawszy spojrzenie matki, i zamilkł. Stali już przed barierą. James zerknął trochę wyzywająco na młodszego brata, chwycił za rączkę wózka, który do tej pory pchała matka, i popędził z nim prosto na barierkę. Chwilę później zniknął.

- Ale będziecie do mnie pisali, co? - zapytał natychmiast Albus, wykorzystując czasową nieobecność brata.

- Codziennie, jeśli chcesz - odpowiedziała Ginny.

- Nie codziennie - odparł szybko. - James mówi, że większość uczniów dostaje od rodziców przeciętnie jeden list na miesiąc.

- W zeszłym roku pisaliśmy do Jamesa trzy razy w tygodniu - powiedziała Ginny.

- I nie musisz wierzyć we wszystko, co on ci opowiada o Hogwarcie - wtrącił Harry. - Twój brat lubi sobie pożartować.

Syriusz się zaśmiał. - Ciekawe dlaczego? - zakpił z Jamesa. Rogacz pokazał mu język, na co drugi huncwot nie został mu obojętny.

Wszyscy czworo złapali za rączkę wózka i ruszyli naprzód, nabierając szybkości. Gdy byli już przy samej barierce, Albus skrzywił się ze strachu, ale do zderzenia nie doszło. Wynurzyli się na peronie numer dziewięć i trzy czwarte, zasnutym gęstym, białym dymem buchającym z czerwonej lokomotywy Ekspresu Hogwart. Niewyraźne postacie tłoczyły się w tych białych oparach, w których zniknął już James.

- Gdzie oni są? - zapytał z niepokojem Albus, gdy szli peronem w stronę pociągu.

- Nie bój się, zaraz ich znajdziemy - zapewniła go Ginny. Ale w gęstych oparach trudno było rozróżnić twarze. Oderwane od ludzi głosy brzmiały nienaturalnie donośnie.

Harry'emu zdawało się, że usłyszał, jak Percy robi komuś wykład na temat przepisów użycia mioteł, więc rad był, że nie musi się zatrzymywać...

- To chyba oni, Al - powiedziała nagle Ginny.

Z mgły wyłoniły się cztery postacie stojące przy ostatnim wagonie. Harry, Ginny, Lily i Albus rozpoznali ich twarze dopiero, gdy do nich podeszli.

- Cześć! - zawołał Albus z wyraźną ulgą. Rose, już ubrana w nowiutką szatę uczniów Hogwartu, powitała go promiennym uśmiechem.

- Więc udało ci się zaparkować? - zapytał Harry'ego Ron. - Bo mnie tak. Hermiona nie wierzyła, że zdam egzamin na mugolskie prawo jazdy. Myślała, że będę musiał rzucić na egzaminatora zaklęcie Confundus.

- Ron i Hermiona jednak są małżeństwem? – zdziwił się Syriusz. - Nie kibicowałem im. W ogóle do siebie nie pasują!

- A ja uważam, że to słodkie i już od trzeciej klasy było widać, że mają się ku sobie - powiedziała Lily.

- Kobiety – sapnął James. - Widzą coś, czego faceci nie potrafią.

- Wcale nie - powiedziała Hermiona. - Bezgranicznie w ciebie wierzyłam.

- Prawdę mówiąc, ja go rzeczywiście skonfundowałem - szepnął Ron Harry'emu, gdy razem ponieśli kufer Albusa i klatkę z sową do wagonu. - Zapomniałem o tym bocznym lusterku. A czy to takie ważne? Zawsze mogę użyć zaklęcia superczujnikowego.

Wrócili na peron i zastali Lily i Hugona, młodszego brata Rose, rozprawiających z ożywieniem o tym, do którego domu trafią, gdy w końcu i oni pójdą do szkoły.

- Uroczo – stwierdziła Evans.

- Jak nie trafisz do Gryffindoru, to cię wydziedziczymy - powiedział Ron. - Ale nie nalegam.

- Ron!

Lily i Hugo zaśmiali się, ale Albus i Rose mieli poważne miny.

- On tylko tak żartuje, przecież go znasz - powiedziały chórem Hermiona i Ginny.

Uwagę Rona pochłonęło już coś innego. Zerknął znacząco na Harry'ego i pokazał mu coś głową. Gęsta para rozwiała się na chwilę i jakieś pięćdziesiąt jardów od nich wyłoniły się z niej trzy postacie.

- Zobaczcie, kto tam stoi.

A stał tam Draco Malfoy z żoną i synem, w czarnej pelerynie zapiętej pod szyją. Włosy trochę mu się przerzedziły, co uwydatniło ostro zakończony podbródek. Jego syn był tak podobny do niego, jak Albus do Harry'ego. Draco spostrzegł, że Harry, Ron, Hermiona i Ginny patrzą na niego, ukłonił się sztywno i odwrócił.

- Ale arystokracko – zakpił Syriusz, za co Lily spiorunowała go wzrokiem. Mimo wszystko polubiła Dracona jako postać i współczuła mu niektórych rzeczy, które wydarzyły się w jego życiu.

- A więc to jest ten mały Scorpius - mruknął pod nosem Ron. - Rose, musisz być od niego lepsza we wszystkim. Dzięki Bogu odziedziczyłaś inteligencję po matce.

- Idiota – podsumował James. - To palant. Jak ona z nim wytrzymuje?

- Na miłość boską, Ron! - powiedziała Hermiona, trochę rozbawiona, ale i trochę rozeźlona. - Musisz od razu napuszczać ich na siebie? Jeszcze nawet nie są w szkole!

- Masz rację, przepraszam - odrzekł Ron, ale nie mógł się powstrzymać, by nie dodać: - Ale za bardzo się z nimi nie zaprzyjaźniaj, Rose. Dziadek Weasley nigdy by ci nie wybaczył, gdybyś wyszła za mąż za czarodzieja czystej krwi.

- Hej!

Pojawił się James. Pozbył się już swojego kufra, sowy i wózka i najwyraźniej kipiał od nowin.

- Teddy tam jest - powiedział jednym tchem, wskazując przez ramię na kłęby pary za sobą. - Właśnie go widziałem! I zgadnijcie, co robi! Całuje się z Victorie!

James i Syriusz zachichotali. Remus zaś wywrócił oczami.

Spojrzał ze złością na dorosłych, najwyraźniej zaskoczony ich brakiem reakcji.

- Nasz Teddy! Teddy Lupin! Obściskuje się z nasza Victoire! Naszą kuzynką! Zapytałem go, co robi...

- Przerwałeś im? - żachnęła się Ginny. - Jesteś taki sam jak Ron...

Wszyscy bez wyjątku parsknęli śmiechem.

- ...a on mi powiedział, że ją odprowadza! I żebym spływał! Całuje się z nią! - dodał, jakby się obawiał, że nie wyraził się jasno.

- Och, byłoby cudownie, gdyby się pobrali! - szepnęła Lily. - Teddy stałby się naprawdę członkiem naszej rodziny!

- Już i tak przychodzi na obiad cztery razy w tygodniu - zauważył Harry. - Może po prostu zamieszka z nami i będzie spokój, co?

- No pewnie! - zawołał z entuzjazmem James. - Mogę nawet spać z Alem... Teddy mógłby zająć mój pokój!

- Nie - powiedział stanowczo Harry - ty i Al zamieszkacie w jednym pokoju dopiero wtedy, kiedy zechcę, by zdemolowano mi dom.

Syriusz wybuchnął tak gromkim śmiechem, że musiał ukryć twarz w poduszce, by Lily mogła dalej czytać.

Spojrzał na stary, wysłużony zegarek, który kiedyś należał do Fabiana Prewetta.

- Dochodzi jedenasta, wsiadajcie.

- I nie zapomnij ucałować od nas Neville'a! - powiedziała Ginny, ściskając Jamesa.

- Mamo, przecież nie mogę całować profesora!

- Przecież go dobrze znasz...

James spojrzał wymownie w górę.

- Tutaj tak, ale w szkole jest panem profesorem Longbottomem. Nie mogę wejść na lekcję zielarstwa i powiedzieć, że chcę go ucałować...

Syriusz zaniósł się śmiechem po raz drugi.

- Czy to nie cudowne, że Neville ułożył sobie życie? - zapytała Lily, ignorując Syriusza.

Kręcąc głową nad głupotą matki, dał upust swoim uczuciom, kopiąc Albusa w łydkę.

- To do zobaczenia, Al. Uważaj na testrale.

- Myślałem, że są niewidzialne! Sam mówiłeś, że są niewidzialne!

Ale James tylko parsknął śmiechem, po czym pozwolił się matce pocałować, uściskał ojca i wskoczył do szybko zapełniającego się pociągu. Pomachał im od drzwi i wkrótce zobaczyli, jak pędzi korytarzem, szukając swoich przyjaciół.

- Testrali nie trzeba się bać - powiedział Albusowi Harry. - Są to bardzo łagodne stworzenia, nie ma w nich nic strasznego. Zresztą i tak nie będziecie jechać do szkoły powozami, tylko popłyniecie łodziami.

Ginny pocałowała Albusa na pożegnanie.

- Zobaczymy się na Boże Narodzenie.

- Trzymaj się, Al - powiedział Harry, gdy syn przytulił się do niego. - Pamiętaj, że Hagrid zaprosił cię w przyszły piątek na herbatkę. Nie zadawaj się z Irytkiem. Nie wyzywaj nikogo na pojedynek, dopóki się nie nauczysz, jak to się robi. I nie daj się prowokować Jamesowi.

- A jak trafię do Slytherinu?

- Tylko spróbuj – syknął Rogacz.

- James! - skarciła go Lily. - Nie wszyscy Ślizgoni są tak źli, jak uważasz!

- W mojej rodzinie wszyscy mają być Gryfonami. Amen!

To ostatnie zdanie wypowiedział szeptem, a Harry wiedział, że tylko sam moment rozstania zmusił go do zdradzenia, jak bardzo się boi.

Przykucnął, tak że twarz Albusa znalazła się trochę wyżej od jego twarzy. Spośród trójki dzieci tylko Albus odziedziczył oczy po Lily.

- Albusie Severusie

- CO?! - wykrzyknął James. Lily uśmiechnęła się słodko.

- powiedział tak cicho, że nie usłyszał tego nikt prócz Ginny, a ona taktownie udała, że macha ręką do Rose, która już wsiadła do wagonu - nosisz imiona po dwóch dyrektorach Hogwartu. Jeden z nich był Slizgonem i prawdopodobnie najdzielniejszym człowiekiem, jakiego znałem.

- Ale powiedz, że nie...

- Jeśli tak się stanie, to Slytherin zyska wspaniałego ucznia. Dla nas to nie ma znaczenia, Al, ale jeśli ma znaczenie dla ciebie, to będziesz mógł sam wybrać Gryffindor. Tiara Przydziału weźmie to pod uwagę.

- Naprawdę?

- Tak było w moim przypadku.

- Dlaczego nie możesz być taki Harry? - zapytała z oburzeniem Lily Jamesa. On zrobił tylko minę, jakby nie wiedział, o co jej chodzi i wzruszył ramionami.

Nigdy tego swoim dzieciom nie mówił i teraz dostrzegł zdumienie na twarzy Albusa. Ale po chwili wzdłuż czerwonego pociągu zaczęły trzaskać drzwi i rozmazane w białych oparach postacie rodziców rzuciły się w stronę wagonów: nadszedł czas ostatnich pocałunków i przypomnień. Albus wskoczył do wagonu, a Ginny zatrzasnęła za nim drzwi. W najbliższych oknach tłoczyli się uczniowie. Wiele twarzy, zarówno w pociągu, jak i na peronie, zwróciło się w stronę Harry'ego.

- Na co oni tak się gapią? - zapytał Albus, który razem z Rose wystawił głowę przez okno przedziału.

- Nie przejmuj się - odrzekł Ron. - Na mnie. Jestem bardzo sławny.

Kolejne parsknięcia śmiechem wypełniły wieżę.

Albus, Rose, Hugo i Lily wybuchnęli śmiechem. Pociąg ruszył, a Harry szedł peronem, patrząc na szczupłą twarz swojego syna, już zarumienioną z emocji. Uśmiechał się, machając do niego, choć trochę mu było żal, że musi się z nim rozstać.

Ostatnie kłęby pary rozwiały się w jesiennym powietrzu. Pociąg powoli zniknął za zakrętem. Harry wciąż unosił rękę w geście pożegnania.

- Da sobie radę - powiedziała Ginny.

Harry spojrzał na nią, opuścił rękę i z roztargnieniem dotknął nią blizny na czole.

- Wiem.

Od dziewiętnastu lat blizna nie zabolała go ani razu. Wszystko było dobrze.

Lily zamknęła z książkę i odłożyła ją na stoli, ocierając łezkę wzruszenia. Przygoda Harry'ego dobiegła końca, a teraz miała zacząć się ich własna. Jeszcze nie wiedziała, czy dadzą radę pokonać Voldemorta, ale wierzyła, że tak będzie. Wierzyła, że za parę lat świat będzie inny i nieterroryzowany przez strasznego czarnoksiężnika. Zabawę w kotka i myszkę czas zacząć. Ale kto tu jest kotem a kto myszką?


THE END


Zachęcam wszystkich do pozostawiania komentarzy!

Rozdział 27

31.10.1981

Lily wyskoczyła z łóżka, słysząc płacz dziecka. Szybkim krokiem weszła do sypialenki malca i wzięła go na ręce, ówcześnie przeczesując dłonią swoje długi włosy. Harry płakał głośno, ale nie był głodny, nie miał też mokro w pieluszce. Lily stwierdziła, że jej synkowi przyśnił się koszmar, więc mocno przytuliła go do piersi, śpiewając kołysankę. Chwilę później oddech Harry'ego się wyrównał i na powrót zasnął. Lily odłożyła go do łóżeczka i po cichu opuściła pokój.

Zeszła do kuchni. Czekając, aż zagotuje się woda na herbatę, z nie spokojem wyglądała za okno. Była późna jesień. Liście już dawno pospadały z drzew, tworząc pod nimi kolorową warstwę, gdzie chowały się jeże i wiewiórki. Puste gałęzie kiwały się na boki, poruszane przez świszczący wiatr.

Kiedy wypiła herbatę, zajrzała jeszcze na chwilę do Harry'ego i wróciła do łóżka. Mocno wtuliła się w Jamesa. Jego klatka piersiowa unosiła się równomiernie, a włosy sterczały pod różnymi kątami, rozrzucone po poduszce. Lily mimowolnie zaciągnęła się jego zapachem i powstrzymała napływające do oczu łzy.

Było pięć minut po pierwszej. Od dobrej godziny trwał trzydziesty pierwszy października. Dzień prawdy.

*

Gdy tylko rozpoczął się dzień, w domu Potterów zapanowała naprawdę posępna atmosfera (jeszcze większa niż w ostatnim miesiącu). Harry ze zdziwieniem przyglądał się zaniepokojonym i przestraszonym minom rodziców. Jego próby rozweselenia ich, kończyły się daremnie. Lily i James nie potrafili myśleć pozytywnie. Z tyłu głowy zły duszek podpowiadał im, że jak coś pójdzie nie tak, to za parę godzin zginą.

Lily i James wymieniali między sobą dziwne gesty. Dotykali się ukradkiem, całowali niespodziewanie i przytulali mocno. Lily co jakiś czas wybuchała niekontrolowanym płaczem, a James popadał w dziwną melancholię. Tylko Harry pozostał sobą, starając się coś spsocić, jak każdego dnia.

Kiedy minęło południe, Lily ogarnął taki stres, że nie potrafiła utrzymać niczego w dłoniach. Nawet Harry'ego nie brała na ręce, bo bała się, że go opuści. James za to popadł w nawyk kontaktowania się z Syriuszem co kilka minut przez dwukierunkowe lusterko. Syriusz rozumiał obawy przyjaciela i cierpliwie z nim rozmawiał.

Było po siódmej wieczorem, kiedy Lily udało się pozmywać po kolacji po trzaskać przy tym tylko jeden talerz. Odsapnęła głęboko, przetarła dłonią czoło i podeszła do okna, otwierając je na oścież. Zimny wiatr owiał jej ciało i na chwilę uspokoił. Cisza i ciemność nocy były niepokojące.

Kiedy coś ciemnego przemknęło niedaleko ogrodzenia, drgnęła przestraszona. Jej serce zabiło szybko, a po karku przeszły dreszcze. Otrząsnęła się, zamknęła okno i przeszła do salonu, gdzie James rozbawiał Harry'ego.

Objęła go od tyłu, usta kładąc tuż przy jego uchu.

- Czeka na dworze – szepnęła. - Obserwuje. Kocham cię James.

Powstrzymała łzy, które zebrały się w jej oczach.

- Ja ciebie też kocham Lily – odparł, całując ją. Oddał jej Harry'ego i poszedł na górę, gdzie drżącymi rękoma złapał lusterko. - Łapciu – powiedział.

Zobaczył zaniepokojonego Syriusza.

- Co tam?

- Gdyby coś, to wiedz, że byłeś najlepszym kumplem, jakiego miałem. Gdyby zabrakło mnie i Lily, zaopiekuj się Harrym. O nic więcej nie proszę.

- Ale James...

- Róbcie, co trzeba. – Nie dał mu dokończyć. - Teraz.

Nie czekając na odpowiedź, odłożył lusterko. Pewniej chwycił różdżkę i zszedł na dół. Był gotów stanąć oko w oko z samym Voldemortem i walczyć w imię rodziny, którą kochał.

*

Tymczasem w posiadłości Regulusa zawrzało. Caroline podbiegła do kominka i zniknęła w zielonych promieniach, Remus, Syriusz i Regulus wyszli na zewnątrz. Młodszy z Blacków wyciągnął pierwszy horkruks - medalion, a Syriusz chwycił pewniej jeden kieł bazyliszka (o ironio, nadal nie wiedział, skąd je mają).

- Gotowy? - zapytał Regulus, trzymając medalion na ziemi. Syriusz przytknął. - To wal.

Nie czekał ani chwili dłużej. Gdy tylko pomyślał, że jego przyjaciele mogą umrzeć, ogarnęło go tak silna złość, że nawet się nie zawahał. Ugodził medalion Salazara Slytherina z całej siły. Wtem zerwał się porywisty wiatr, z nieba poleciał piorun i uderzył w pobliskie drzewo, spalając je. Z medalionu uniosła się zielonkawa mgła w kształcie trupiej czaszki i atakując Syriusza, rozpłynęła się w powietrzu.

- Następny! - Regulus starał się przekrzyczeć wiatr. - No dalej!

Wyciągnął pierścień, a Remus chwycił za drugi kieł.

*

Caroline, wyskakując z kominka, znalazła się w swoim rodzinnym domu. Zdezorientowana rozejrzała się po salonie i pobiegła na górę.

Kiedy pierwszy raz usłyszała o horkruksach, niemało nią wstrząsnęło (Syriusz nadal nie wytłumaczył jej, skąd się o nich dowiedzieli). Była zdegustowana tym, że można rozczepić swoją duszę na tyle kawałków, tym samym skazując się na wieczne potępienie, a wszystko to dla głupiej żądzy władzy i nieśmiertelności.

Wpadła do gabinetu ojca. Przeszukując kolejne szafki i półki, wyrzucała wszystko na ziemię. Tworzyła bałagan i wiele hałasu. Grube książki z hukiem opadały na dywan, a kartki pergaminów szeleściły, wijąc się w powietrzu.

Zamaszyście otwarła półeczkę przy mahoniowym biurku i wtedy go ujrzała. Czarny Dziennik z wygrawerowanym na złoto imieniem Tom Marvolo Riddle zachęcał do wzięcia go. Bez zastanawiania chwyciła go i położyła na biurku, szykując się do ukucia go kłem (skąd go mają, tego Syriusz też jej nie wytłumaczył) i wtedy...

- Ani mi się waż! - usłyszała.

Zaskoczona podniosła wzrok. Jej matka stała w drzwiach, z różdżką wycelowaną w nią.

- Witaj matko - przywitała się kpiąco.

- Odłóż to - powiedziała. - Odłóż to albo cię zabije.

- Jeśli to zrobię, Voldemort zabije moich przyjaciół, a potem pewnie mnie i moją rodzinę.

- Czarny Pan jest łaskawy - wysyczała kobieta. - Zostaw Blacka, zostaw bachory. Jeszcze możesz być kimś.

Caroline zamrugała szybko, a potem wybuchnęła krótkim, nieszczerym śmiechem.

- Ja już jestem kimś - odparła.

Kieł powędrował w stronę dziennika. Jej matka krzyknęła:

- Avada Kedavra!

Kieł wbił się w dziennik. Caroline ugodzona zielonym promieniem, odbiła się brutalnie od ściany. W ostatnich chwilach swojego życia zdążyła pomyśleć o Syriuszu i trójce dzieci, które urodziła, a potem ogarnęła ją błoga pustka.

*

Remus ugodził pierścień kłem. Wiatr wzmógł się jeszcze bardziej, a kolejne pioruny poleciały z nieba. Remus poczuł, jak ogarnia go wściekłość tak wielka, że nie potrafił jej pohamować. Powoli znikająca już cząstka duszy Voldemorta pobudziła wszelkie jego zmysły do granic wytrzymałości. Ryknął wściekle.

- Jeszcze diadem! - zawołał Syriusz.

- Zróbcie to sami! - odkrzyknął Regulus i chwytając największy kieł, teleportował się.

- A on dokąd? - zapytał Remus zaskoczony.

- Nie mam pojęcia. Masz drugie kieł i wbijaj!

Remus spojrzał na piękny diadem Roweny Ravenclaw i z całej siły cisnął w niego kłem. Kolejne pioruny posypały się z nieba.

*

James ostatkami sił bronił dostępu do domu. W chwili zaskoczenia udało mu się przepędzić Voldemorta na podwórze. Ich pojedynek rozgrywał się na małym ogródku. James wiedział, że idzie mu tak dobrze tylko dlatego, że Voldemort osłabł. Kilka razy prawie się przewrócił, ale jego zdolności aktorskie były wyśmienite.

- Nie broń ich tak Potter – syknął wściekle Voldemort. - To tylko szlama i nic niewarty bachor – zaśmiał się.

Promień zaklęcia poleciał ku niemu. Osłonił się tarczą.

- Może i tak jest... Drętwota!... ale te dwie osoby są dla mnie całym moim światem... Expulso!... Kocham ich z całego swojego serca i będę ich bronić do śmierci.

Voldemort zaśmiał się ponuro.

- Taki głupi.

Kolejne zaklęcie pomknęło ku niemu. W ostatniej chwili odskoczył w bok, przewracając się.

- Nie umiesz docenić magii miłości, bo nigdy jej nie otrzymałeś - wysyczał, kiedy się podnosił. - To, że twoja matka podało twojemu ojcu amortencje nie oznacza, że musisz być takim bydlakiem!

Voldemortem wstrząsnęło.

- A ty ską...

- Uważasz się, za nie wiadomo kogo, a sam jesteś półkrwi... Tom.

Brak jakiegokolwiek ruchu czy nawet mrugnięcia uświadczył Jamesa w przekonaniu, że przesadził. Na kilku sekund, które trwały długo niczym wieczność, zapanowała absolutna cisza. W następnej chwili twarz Voldemorta zawrzała z wściekłości, a jego różdżka uniosła się ku górze.

James ciężko przełknął ślinę.

*

Harry płakał gorzkimi łzami w swoim łóżeczku. Niespokojne zachowanie matki i zniknięcia ojca udzieliło mu się.

- Ciii... - Lily starała się go uspokoić. - Nie płacz słońce, za chwilę będzie po wszystkim.

Spojrzała na puchar Helgi Hufflepuff i kieł bazyliszka przed nią. Odetchnęła głęboko, a potem zestresowana spojrzała w kierunku. Na dworze rozbłysło niebezpiecznie.

Ostatni raz spojrzała na Harry'ego.

- Kocham cię - powiedziała do niego i chwyciła kieł.

Uniosła go wysoko nad głowę, ale nim zdążyła go wbić w puchar, z ciemności korytarza coś na nią wyskoczyło i boleśnie ugryzło w rękę. Zawyła z bólu. Harry zapiszczał ze strachu, widząc ogromnego węża.

Lily z przerażeniem spojrzała w żółte ślepia Naginii. Czuła, jak jad węża rozprzestrzenia się po jej krwi. Już wiedziała, że nic więcej zrobić się nie da. Ciężko przełknęła ślinę. Widząc, że wąż szykuje się do następnego skoku, wbiła kieł w puchar. W tej samej chwili poczuła bolesne ukucie w szyje, a potem jeszcze jedno i jeszcze jedno.

Krew trysnęła z jej rozciętych żył i tętnic, ochlapując ścianę i podłogę. Lily jak przez mgłę widziała, pastwiącego się nad nią węża. Była gotów zamknąć oczy i poczekać na śmierć, gdy wąż zamarł w bezruchu i rozpłynął się. Dostrzegła zarys czyjejś sylwetki.

- Lily! - Ktoś nią potrząsnął. - Lily, nie umieraj! Już zabieram cię do szpitala!

Rozpoznała Regulusa.

- Po... powiedz mu, że... - wychrypiała.

- Ci, nic nie mów. Już cię zabieram.

Ale nim Regulus zdążył ją podnieść, Lily zamknęła oczy i przestała oddychać. Harry zachlipał w swojej kołysce, a po policzku Regulusa spłynęła łza. Gdyby tylko pojawił się tu wcześniej.

*

- Crucio! - wrzasnął Voldemort.

James upadł na trawnik, wbijając się z bólu i krzycząc. Voldemort zaśmiał się tryumfalnie, podchodząc bliżej niego.

- To koniec Potter - wysyczał. - To koniec.

James spojrzał na niego gniewnie.

- Masz rację, to koniec - potwierdził.

Zręczność ścigającego pozwoliła mu dźwignąć się na nogi i uniknąć zielonego promienia. Jednym susem znalazł się przy różdżce i wycelował nią w Voldemorta. Nie wahając się ani chwili dłużej, wrzasnął:

- Avada Kedavra!

Nim zaskoczony Voldemort zdążył zrobić cokolwiek, zielony promień trafił go w pierś, a Tom Riddle padł martwy na ziemię.

James stał w szoku, patrząc na martwe ciało, dysząc ciężko. Właśnie zabił najgroźniejszego czarnoksiężnika na świecie. Powinien się cieszyć. Tymczasem czuł się winny i splamiony. Na drżących nogach odwrócił się w stronę domu. Gdy dostrzegł postać z dzieckiem na ręku, ogarnęła go ulga. Dopiero gdy zauważył, że postać jest mężczyzną, a nie kobietą, przestraszony rzucił się do przodu.

Ręce Regulusa były zakrwawione, a jego mina, mówiła sama za siebie.

- Lily... - wyszeptał James i pobiegł na piętro. Chwilę później Regulus usłyszał jego krzyk rozpaczy, a łzy same ponownie zmoczyły mu policzki.


wtorek, 16 maja 2017

Rozdział 26

15.08.1980

Regulus tępo wpatrywał się w ścianę przed sobą. Siedział w mugolskim barze i pił piwo za piwem, tylko czasami zamieniając na coś mocniejszego. Strata Elizabeth dotknęło go bardziej niż wszystkie problemy świata razem wzięte. Śmiechy mugoli, muzyka i trzask uderzanych o siebie kul bilardowych dochodziły jakby z oddali. Pochłonięty przez własne ponure myśli, nie zwrócił uwagi na siadającego obok mężczyznę.

- Co podać? - zapytał barman klienta.

- Piwo i podwójną whisky dla kolegi obok.

Regulus drgnął i spojrzał w bok.

- Remus? - zdziwił się.

- No cześć - odpowiedział normalnie.

- Co tutaj robisz?

Barman postawił przed nimi zamówienie o odszedł dalej do innych klientów.

- Zbliża się pełnia, a ja lubię łyknąć sobie trochę mugolskiego piwka przed tymi dniami.

- Śledziłeś mnie? - dopytywał Regulus.

- Nie! - zaprzeczył szybko Lupin. - Lubię ten bar. Przychodzę do niego od roku. Nie wmówisz mi, że cię śledziłem! - I upił porządny łyk piwa. Prawdą było, że Remus śledził Regulusa, ale nie miał zamiaru mu o tym teraz mówić.

- Mhm - mruknął smętnie Regulus i ponownie pogrążył się w swoich myślach.

- Posłuchaj Reg...

- Nawet nie próbuj - przerwał mu warknięciem. - Nie próbuj mnie pocieszać. Nie wiesz, co mogę czuć. - Dopiero po wypowiedzeniu tych słów Regulus zdał sobie sprawę, że Remus stracił przecież Dorcas. - Wybacz - powiedział pośpiesznie.

- Nie musisz. Rozumiem. Też byłem zły na wszystko i wszystkich po jej śmierci.

Regulus mocno zacisnął usta.

- Długo odczuwa się ból po stracie? - zapytał szeptem.

- Nie wiem - odpowiedział Remus. - Jak przestanę go czuć, to ci powiem.

Brutalna świadomość, że być może nigdy nie pozbędzie się pustki w sercu, walnęła Regulusa prosto w twarz. Spojrzał na stojącą szklankę whisky i duszkiem wypił całą porcję, krzywiąc się przy tym. Remus patrzył na niego spokojnie.

- Mogę ci udzielić darmowej rady? - zapytał go. Regulus przytknął. - Jesteś młodym i zdrowym chłopakiem. Wiem, że ból jest okropny, ale... masz syna i jestem pewien, że ten syn chciałby, by jego ojciec był przy nim, a nie przy parze z piwem w dłoni w połowie pijany.

Regulus na niego nie spojrzał. Remus siedział, oczekując odpowiedzi, ale po kilku długich minutach ciszy między nimi, westchnął głośno i wyszedł. Dopiero wtedy Regulus pozwolił sobie na uronienie jednej łzy. Duszkiem wypił resztkę piwa i wrócił do domu. Do syna.

*

30.08.1980

- SYRIUSZ! - wrzasnęła Carolina.

Syriusz zerwał się z łóżka, wypadł z sypialni i zbiegł po schodach w szybkim tempie. Na ich końcu czekała Caroline.

- Co się stało? - zapytał, podchodząc do niej.

- Wody mi odeszły - powiedziała.

- Co? Myślałem, że do porodu jeszcze trzy tygodnie!

- Po prostu zabierz mnie do Munga! - warknęła, czując skurcz.

Zostawili Chrisa pod opieką mieszkającej z nimi tymczasowo niani i popędzili do szpitala. Syriusz denerwował się jeszcze bardziej niż za pierwszym porodem Caroline i chociaż Lily starała się go uspokoić, że przedwczesne porody się zdarzają i dzieciom i Caroline na pewno nic nie będzie, to Syriusza opętały same zły myśli.

Poród trwał zaledwie pół godziny, bo Caroline musiała mieć zrobioną cesarkę.

- Pan Black?

Syriusz aż podskoczył, gdy pielęgniarka wywołała jego imię. Dwoma susami znalazł się przy niej.

- Wszystko z nimi w porządku? - zapytał z przejęciem.

- Dzieci i mama mają się dobrze, ale maluchy zostaną na trochę w szpitalu. Wszyscy są zdrowi.

Syriusz odetchnął z ulgą.

- Widzisz - Lily mocno ścisnęła go za ramię - nie trzeba się było tak martwić.

Syriusz spojrzał na nią z wdzięcznością i poszedł do Caroline. Kobieta była blada i zmęczona, ale zadowolona. Maluchy leżały obok niej na specjalnych łóżeczkach, które okalały przezroczyste bańki.

 Syriusz mocno ucałował soją narzeczoną.

- Jak się czujesz? - zapytał.

- Śpiąco - przyznała. - No idź, zobacz, bo cię zaraz rozniesie z ciekawości.

Syriusz doskoczył do lewitujących łóżeczek. Oba dzieciaczki wyglądały na kruche i malutkie. Chłopiec - Lukas - spał w dziwnej pozycji, a dziewczynka - Alexandra - wierciła się na boki, podziwiając świat. Gdy tylko ją ujrzał, oczy Syriusza rozszerzyły się z zachwytu.

- Wdała się w ciebie - powiedziała Caroline. - Zdążyła już nastraszyć mnie i pielęgniarki tym, że nie oddycha.

Syriusz zaśmiał się cicho.

- Ach, są piękni.

- Są cudowni - potwierdziła.

Dopiero dwa tygodnie później pozwolono bliźniakom opuścić szpital, a na Holland Park zorganizowało się małe przyjęcie powitalne. Christopher zareagował na rodzeństwo zdecydowanie lepiej niż na Harry'ego. Regulus ostrożnie trzymał na rękach swojego chrześniaka, a Nathaniel siedział obok niego, przyglądając się dziecku z niezwykłą ciekawością. Peter czuł się nieswojo w towarzystwie tak wielu dzieci.

Ale to Remusem wstrząsnęło najbardziej. Fakt, miał już na rękach Harry'ego, Chrisa i Nathaniela, ale nie Alex. Nie jego kruchą i bezbronną chrześniaczkę.

- Remus, ona cię nie ugryzie - zaśmiał się Syriusz.

- Wiem, ale... jest taka krucha.

Harry za gaworzył i machnął grzechotką w kierunku Chrisa, który patrzył na niego nieufnie, a później Chris spojrzał na ojca z taką miną, jakby chciał powiedzieć: Naprawdę muszę tolerować jego towarzystwo?

- Niedługo podrośnie - powiedziała Caroline.

- Peter, a co to za mina? - zapytał James.

- Te dzieci są przerażające - stwierdził, co wszyscy skwitowali lekkim śmiechem. Tylko nie Remus. Remus siedział i wpatrywał się w Alex w jak najpiękniejszy obrazek. Słyszał jej szybciutkie bicie serca, jak kwili cichutko. Wtem Alex otwarła swoje czekoladowe oczy, tak bardzo przypominające te Syriusza. W wielkim zdumieniu przyglądała się Remusowi dobrą chwilę, a potem zapiszczała wesoło.

- Lubi cię - powiedziała wesoło Caroline.

Syriusz pierwszy raz od śmierci Dorcas zobaczył na ustach przyjaciela szczery uśmiech i już wiedział. Wiedział, że między Remusem a jego córką pojawiła się magiczna więź, której pewnie nigdy nie ogarnie rozumem.

*

15.11.1980

Był późny wieczór, kiedy Lily opadła zmęczona obok Jamesa na kanapie. Harry był wesołym i rozbrykanym dzieckiem. Pochłaniał wiele wolnego czasu rodziców, jak i ich energii. Nic więc dziwnego, że każdego wieczora James i Lily padali z nóg.

- Współczuję Syriuszowi - wyznał James. - Skoro my z jednym mamy tyle roboty, to on z trójką pewnie dostaje spazmów. Teraz wiem, dlaczego przychodzi niewyspany do pracy.

Lily zaśmiała się krótko i wtuliła w męża.

Nagle ogień w kominku zahuczał i z zielonych promieni wyskoczył Albus Dumbledore, otrzepując z pyłu swoją szmaragdową szatę.

- Ah, moja kochana młodzieży – powiedział, z uśmiechem na ustach. - Wybaczcie mi tak późną porę.

- Profesorze, proszę sobie usiąść – powiedział szybko James, wskazując na wolny fotel. Dumbledore wcisnął się w niego i przejechał dłonią po brodzie. Był bardzo poważny.

- Przynoszę bardzo złe wieści. Śmiem twierdzić, że jesteście w bardzo wielkim niebezpieczeństwie.

Lily poruszyła się niepewnie. A więc się stało. Przepowiednia została wygłoszona.

- Ale jak to? - zapytała.

- Została wygłoszona pewna przepowiednia – wyszeptał Dumbledore. – Nie umiem ubrać w słowa, tego wszystkiego, po prostu ją zacytuję. „OTO NADCHODZI TEN, KTÓRY MA MOC POKONANIA CZARNEGO PANA... ZRODZONY Z TYCH, KTÓRZY TRZYKROTNIE MU SIĘ OPARLI, A NARODZI SIĘ, GDY SIÓDMY MIESIĄC DOBIEGNIE KOŃCA... A CHOĆ CZARNY PAN NAZNACZY GO JAKO RÓWNEGO SOBIE, BĘDZIE ON MIAŁ MOC, JAKIEJ CZARNY PAN NIE ZNA... I JEDEN Z NICH MUSI ZGINAĆ Z RĘKI DRUGIEGO, BO ŻADEN NIE MOŻE ŻYĆ, GDY DRUGI PRZEŻYJE... TEN, KTÓRY MA MOC POKONANIA CZARNEGO PANA, NARODZI SIĘ, GDY SIÓDMY MIESIĄC DOBIEGNIE KOŃCA..."

Cisza przerywana jedynie przez trzask ognia w kominku była upiorna. Dumbledore uporczywie wpatrywał się w Lily i Jamesa, którzy zachowali kamienne twarze. Przepowiednia była im znana od bardzo długiego czasu, ale i tak nimi wstrząsnęła. Gdzieś w głębi serca oboje liczyli, że może nie dojdzie do tej sytuacji.

- Harry... - powiedział cicho James. - Ta przepowiednia jest o naszym Harrym. Mój syn ma być tym, który pokona Voldemorta.

- I tak i nie - powiedział spokojnie Dumbledore.

- Jak to? - zapytała Lily.

- Istnieje jeszcze jedno dziecko, które urodziło się pod koniec lipca. To syn Franka i Alicji Longbottomów. - James i Lily wymienili między sobą stanowcze spojrzenie. - Niestety Voldemort poznał już część przepowiedni i uważa, że to właśnie Harry będzie jego najgroźniejszym rywalem.

- Voldemort chce zabić naszego syna? - zapytała Lily.

- Tak.

- A dlaczego nie chłopaka od Longbottmomów? - zapytał James. Lily powstrzymała się, by nie skarcić go spojrzeniem.

- Neville Longbottom jest czarodziejem krwi czystej. Harry jest czarodziejem półkrwi, co bardziej upodabnia go do samego Voldemorta.

*

28.12.1980

Te święta spędzili we trójkę i było to najnudniejsze i jednocześnie najsmutniejsze święta. Oni siedzieli ukryci pod Zaklęciem Fideliusa, oczekując na spotkanie z Voldemortem. Syriusz postawił dodatkowe zaklęcia ochronne wokół domu po tym, jak śmierciożercy prawie rozwalili mu dom i wziął urlop w pracy. Regulus siedział w swoim domu wraz z Nathanielem. Remus zaszył się bezpiecznie, teraz już samotnie przeżywając pełnie, a Peter szpiegował dla Voldemorta.

- Taaa!

James spojrzał na Harry'ego i uśmiechnął się smutno. Wokół wirowały płatki śniegu wyczarowane przez Harry'ego. Młody Potter, widząc ponure miny rodziców, starał się poprawić im humor, ale nie wychodziło mu to na dłużej.

- Taaa! - powtórzył Harry.

- No co? - zapytał. - Śnieg pada. Tak. Ładna magia.

- Gaaa! - powtórzył kolejny raz Harry i puścił bąka. Tą razom James nie wytrzymał i zaśmiał się głośno, co natychmiast zrobił Harry. Nie czekając dłużej, mocno przytulił swojego syna.

*

27.02.1981

Lily z zaciekawieniem słuchała opowieści starej Bathildy, która bawiła Harry'ego na kolanach. Był on bardzo zaoferowany starszą panią i we wręcz niekulturalny sposób przyglądał się na jej siwe włosy, by szybko przenosić wzrok na matkę i jej płomiennorude włosy.

- Ah, droga Lily - sapnęła ciężko Bathilda. - To już nie te same czasy, co teraz. Wszystko się zmieniło.

- Słyszała pani o śmierci McKinnonów?

- Straszna strata, straszna strata - powiedziała kobieta, w następnej chwili serdecznie uśmiechnęła się do Harry'ego. - Ta cała woja zeszła na bardzo zły tor.

- Nie mogę pojąć skąd tyle zła w osobach - westchnęła Lily.

- To nie zło - odparła Bathilda. - Przynajmniej nie na początku. Znałam kiedyś bardzo młodego, ładnego i ambitnego czarodzieja. Był bardzo mądry, za mądry. Miał swoje poglądy na świat i swój własny tok myślenia. Właśnie przez to społeczność postrzegała go jako innego, a on po prostu chciał pokazać swoją siłę. Nie ma nic złego w pokazywaniu, co się potrafi. Dumbledore zaszedł na tym bardzo daleko, ale ten chłopak. W którymś momencie... Kiedy ludzie nadal twierdzili, że się myli, a on bardzo chciał pokazać, że jest inaczej. W końcu ambicja przerodziła się w coś nie do okiełznania i chłopak upadł. Taki to ci okrutny los.

- Myśli pani, że Voldemort upadnie? - zapytała Lily.

- Kiedyś na pewno. Każdy kiedyś upadnie.

- Guaaa! - zawołał Harry i Bathilda zajęła się nim.


Rozdział 25

11.11.1979

Lily nie zaczęła tego poranka dobrze. James zniknął o czwartej rano w pracy, a ona od tego momentu nie potrafiła zasnąć. O szóstej rano, gdy poszła zrobić sobie śniadanie, dostała napadu mdłości tak silnych, że musiała wziąć urlop w pracy.

Leżąc na łóżku, zwinięta w kłębek, zastanawiała się, co jest przyczyną jej nagłej choroby, gdy... tchnęło ją. Z przerażeniem usiadła na łóżku i policzyła na palcach zebrane dane i wybiegła z łóżka, przewracając się o koc. Wbiegła do łazienki, zrobiła bałagan w szafce i z nie spokojem spojrzała na pudełeczko w swojej dłoni.

Chwilę później jej przypuszczenia się potwierdziły. Była w ciąży. Fakt ten ją przeraził. Wiedziała, że w końcu to się stanie, ale i tak była przerażona. Cały dzień w wielkim napięciu oczekiwała na powrót Jamesa, a kiedy pojawił się w domu, nie wiedziała, jak przekazać mu nowinę.

- Coś się stało? - zapytał, widząc pobladłą twarz małżonki. - Lily.

- Jestemwciąży - powiedziała niezrozumiale.

- Co?

- Jestem w ciąży - powtórzyła.

James uniósł zaskoczony brwi. Ta szokująca wiadomość dotarła do niego dopiero po chwili.

- Będę ojcem? - zapytał, uśmiechając się przy tym szeroko.

- No tak, na to wychodzi.

James krzyknął krótko uradowany, podniósł Lily i okręcił ją parę razy, a potem mocno pocałował.

- O Merlinie, nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę.

Lily widząc ogromne szczęście Jamesa, sama nie mogła ukryć zadowolenia.

*

25.12.1979

W tym roku święta odbyły się na Holland Park. Mały Chris miał już prawie roczek i był rozkosznym berbeciem o czarnych włosach i niebieskich oczach. James kochał swojego chrześniaka bardzo mocno.

Parę miesięcy młodszy Nathaniel był równie rozkoszny. Chociaż jego włoski były jasnobrązowe, to oczy miał niebieskie i był oczkiem w głowie Elizabeth, która była zakochana w swoim synu. Regulus czasami zazdrościł mu tej miłości.

Remus, nieznacznie pogodniejszy niż rok temu, siedział cicho, ale zdarzało mu się wtrącić to i owo. Teraz sam zajmował się restauracją, wiedząc, że Dorcas nie chciałaby, by jej praca poszła na marne. Często pomagała mu matka i przyjaciele, za co był im bardzo wdzięczny.

Peter w tym roku pojawił się na kilka godzin, a później wrócił do szpitala do chorej matki. Ostatnimi czasy Lily było częściej żal małego Petera.

Było po siódmej wieczorem, gdy Chris spoczął w kołysce, a goście opuścili Holland Park. Dopiero wtedy Syriusz pozwolił sobie na mocne przytulenie się do Caroline.

- Jak ten czas szybko leci - zauważyła. - Niedługo będzie mieć rok.

Syriusz uśmiechnął się na wspomnienia dnia, kiedy rodził się Christopher.

- Miejmy jeszcze jedno dziecko.

Caroline spojrzała na niego zaskoczona.

- Co?

- No... miejmy jeszcze jedno dziecko. - Z zakłopotaniem podrapał się po karku. - Głupio być jedynakiem. Chris potrzebuje towarzystwa.

- Ale że teraz? - dopytywała Carolina.

- Tak... nie... eee... może?

- Zdecyduj się - powiedziała stanowczo.

- Tak, teraz - powiedział Syriusz bardzo stanowczym głosem. - Chce mieć z tobą jeszcze jedno dziecko i tak chcę, żebyśmy zajęli się tą sprawą teraz.

Caroline skrzyżowała ręce na piersi i uniosła wysoko brwi.

- Nie za szybko?

- Nie - powiedział Syriusz, podchodząc do niej. - Chodźmy za ciosem. Chcę mieć córkę! Więc jak będzie.

Caroline długo zastanawiała się nad odpowiedzią, trzymając Syriusza w niepewności. Spodobało mu się ojcostwo. Spodobało mu się zajmowanie się własnym synem, bawienie się z nim, usypianie go i czucie jego małych rączek na jego buzi.

- Ja też chcę mieć córkę - odpowiedziała w końcu Caroline, a Syriusz uśmiechnął się szczerze.

*

07.05.1980

Lily źle znosiła ciążę. Bolał ją kręgosłup, puchły jej nogi i miała dziwaczne zachcianki. Częściej leżała niż chodziła, a chmury zmieniały się jej z prędkością światła. James dzielnie znosił trudną sytuację, w której się znalazł i starał się wspierać Lily bez względu na wszystko. Bardzo się cieszył na zostanie ojcem. W wolnych chwilach remontował jedną z sypialek na pokoik dla dziecka, dlatego każdego wieczoru padał zmęczony na łóżko.

- Lily? - wymruczał.

- Hmm?

- Skoro wiemy, że to chłopiec to, jak damy mu na imię? - zapytał. Lily znieruchomiała na chwilę i oderwała wzrok od gazety.

- No Harry, myślałam, że... to logiczne. - James uśmiechnął się krótko. - Umiałabyś go nazywać inaczej... po tym wszystkim?

- Myślę, że nie - przyznał i podrapał się po brodzi. - To dziwne, wiedzieć, jak będzie wyglądać twoje nienarodzone dziecko. W senie... chciałabym, żeby Harry był bardziej pewny siebie, ale nic poza tym. Jestem dumny z niego już teraz, a nawet jeszcze się nie urodził.

Lily zaśmiała się krótko.

- Co tam u Syriusza?

Teraz to James się zaśmiał.

- Dramatyzuje. Ciągle nie może uwierzyć, że Caroline jest w ciąży bliźniaczej. - Ponownie się zaśmiał. - Cholera, musiał bardzo chcieć.

Lily zachichotała, odkładając gazetę.

- Cóż, szczęście huncwota.

James uśmiechnął się do niej ciepło.

- Masz siłę na bajkę na dobranoc? - zapytał, gdy Lily układała się wygodnie.

- Tak, myślę, że tak.

James wstał, wziął z komody książkę i wrócił do łóżka. Nachylając się nad brzuchem Lily, przeczytał:

- Żył raz pewien dobry, życzliwy ludziom stary czarodziej, który używał swojej mocy magicznej mądrze i wspaniałomyślnie dla dobra innych. Był przy tym tak skromny, że nie ujawniał prawdziwego źródła swojej mocy...*

*

20.05.1980

Kiedy Syriusz wrócił tego dnia do domu, dobrze wiedział, co go za chwilę czeka. W salonie lewitowała dobrze mu już znana bańka. Widząc ją, pisnął uradowany i zaczął krążyć wokół niej.

- Caroline! - zawołał.

Po chwili Caroline pojawiła się w salonie z Chrisem na rękach:

- Tata! - zawołał chłopczyk, wyciągając rączki w stronę Syriusza.

- No witam, witam - przywitał się i ucałował Caroline, a potem Chrisa. - Mogę już?

Caroline pokiwała jedynie głową, uśmiechając się promiennie. Syriusz przystawił różdżkę do bańki (czuł w brzuchu dziwne skurcze z ekscytacji) i przebił ją.

Różowy proszek zmieszał się z niebieskim, obsypując go całego. Chris zapiszczał wesoło, widząc tak jaskrawe kolory i wyciągnął rączki w kierunku proszku. Syriusz z niedowierzaniem spojrzał na Caroline.

- Więc chłopiec i dziewczynka? - zapytał z niedowierzaniem.

- Też byłam zaskoczona, ale się cieszę - powiedziała. - Możesz go wziąć. Kręgosłup mnie dzisiaj boli.

Rozchichotany Chris wylądował w objęciach Łapy, bawiąc się proszkiem z jego ramion.

Syriusz czuł się... szczęśliwy. Tak, to było bezgraniczne szczęście, sprawiające, że unosił się nad ziemią. Miał ochotę wykrzyczeć całemu światu, jak mu się w życiu poszczęściło. Nie potrafił przestać się uśmiechać.

Nastał wieczór, gdy pozapalał świece w salonie, robiąc romantyczny nastrój. Odkąd urodził się Chris, on i Caroline mieli mało chwil dla siebie. Ten jeden, wolny wieczór postanowili spędzić na słuchaniu spokojnej muzyki i przytulaniu się.

Ale Syriusz miał plan. Bardzo prosty, ale jednocześnie bardzo trudny plan.

- Caroline?

- Hmm?

- Czy ty mnie kochasz? - zapytał głupio.

- Oczywiście, że tak. Myślisz, że miałabym ten wielki brzuch, gdybym cię nie kochała.

Syriusz zaśmiał się szczerze.

- Więc może... może powinniśmy pójść o jeden krok dalej?

Caroline spojrzała na niego niezrozumiale, czując strach. W rękach Syriusza pojawiło się czarne pudełeczko. W środku znajdował się srebrny pierścionek z brylantem. Cała zesztywniała.

- Caroline Danett. Jako że pozwalają nam na to warunki domowe, a moje serce bije dwa razy szybciej za każdym razem, gdy cię wiedzę, a kiedy cię nie ma, umiera z tęsknoty, jako że jesteś dla mnie kimś ważnym, jako że bardzo cię kocham i pragnę byś trwała przy moim boku do końca naszych dni, chciałbym cię zapytać: czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?

Łzy poleciały z jej oczu.

- Tak – wyszlochała. - Po stokroć tak.

Syriusz drżącą dłonią, ale cały szczęśliwy, założył pierścionek na jej palec i mocno ucałował swoją narzeczoną.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham – szepnął w jej usta.

- Wiem, kocham cię równie mocno – odpowiedziała, a i ich usta znów złączyły się w słodkim pocałunku, który był obietnicą wieczności.

I wtem cały romantyczny nastrój prysł niczym bańka mydlana, gdy doleciał ich płacz Christophera. Caroline westchnęła ciężko.

- Siedź, ja pójdę - powiedział Syriusz i pobiegł na górę.

*

31.07.1980

Kiedy wczorajszego dnia, Lily dostała krótki list od Alicji, że urodziła, wiedziała, że i ją czekają niedługo katusze. Nie pomyliła się. O jedenastej rano odeszły jej wody i dostała skurczy i James musiał zabrać ją do szpitala.

Trzygodzinny poród okazał się najboleśniejszą rzeczą, jaką przyszło Lily w życiu znieść, ale kiedy pierwszy raz dostała Harry'ego na ręce, wszystko zniknęło. Liczył się tylko rozkoszny berbeć w jej ramionach i nic innego.

James był cały w skowronkach. Widząc Harry'ego, nie mógł przestać się uśmiechać ani śmiać. Syriusz z dumną miną podziwiał swojego chrześniaka. Za to Chris, gdy pierwszy raz spojrzał na dziecko, wybuchnął płaczem, co tak zaskoczyło biednego Syriusza, że zaczął niekontrolowanie się śmiać.

*

09.08.1980

Regulus siedział z Nathanielem na kolanach i z błyszczącymi oczami przyglądał się, jak białe piórka wokół nich lewitują. Nathaniel klaskał swoimi rączkami i cały czas powtarzał:

- Piólka! Piólka!

Regulus co chwila wybuchał śmiechem, co Nathaniel komentował chichotami i śmiechom nie było końca, ale w głębi duszy Regulus się martwił. Elizabeth powinna wrócić do domu z zakupów dwie godziny temu. Na dworze powoli robiło się ciemno, co nie wróżyło za dobrze. Miał czarne myśli, dlatego podskoczył jak oparzony, gdy ogień w kominku  buchnął. Poczuł zawiedzenie na widok Syriusza.

- Co tam? - zapytał Regulus.

Nathaniel z szeroko otwartymi oczami spojrzał na Syriusza. Piórka wokół opadły, a malec zawołał, wyciągając swoje rączki:

- Lapa!

Syriusz zaśmiał się krótko i wziął Nathaniela na ręce. Przysiadając obok Regulusa z poważną miną, ułożył mu dłoń na ramieniu.

- Muszę ci coś powiedzieć - powiedział Syriusz.

Powaga na twarzy i w głosie Syriusza zaniepokoiła go.

- Pewnie, mów.

- Kilka godzin temu mieliśmy pilne wezwanie w Ministerstwie. Był... Był atak smierciożerców na Pokątnej. - Regulus ciężko przełknął ślinę. - Przykro mi, ale Elizabeth nie żyje.

- Nie - wychrypiał ze łzami w oczach. - Nie.

- Bardzo, bardzo mi przykro.

Regulus wstał gwałtownie, odtrącając rękę Syriusza. Podchodząc do ściany, uderzył w nią z pięści. Nathaniel zaczął płakać.

- Ciii... - Syriusz starał się go uspokoić. Regulus zawył z rozpaczy. - Cholera.

W mig w domu zapanowała panika. Nathaniel darł się, Regulus nie krył łez, a Syriusz był tak zdezorientowany, że nie wiedział, którego pierwszego zacząć uspokajać. Podbiegł do Regulusa i potrząsnął nim.

- Posłuchaj! Regulus posłuchaj! Musisz na moment się wziąć w garść i zająć się własnym synem. Znajdziemy mu nianię i jutro będziesz mógł zacząć rozpaczać, ale proszę... pokaż mu, że jesteś silny.

Regulus wstrzymał oddech, po chwili wypuszczając powietrze ze świstem. Wziął Nathaniela na ręce, starając się go uspokoić. Syriuszowi pękło serce. Patrząc na tę płaczącą i zrozpaczoną dwójkę, po prostu pękło mu serce.



+++

* Początek baśni "Czarodziej i skaczący garnek" autorstwa J.K. Rowling.

szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis