piątek, 19 września 2014

Rozdział 8

Pogrzeb odbył się w środę. Owego dnia Lily, James, Syriusz, Remus i Peter teleportowali się wprost do Doliny Godryka za pozwoleniem Dumbledore'a. Lily natychmiast została oczarowana wyglądem wioski. Ogródki mieszkańców były zadbane, obfitujące w kwiaty, których kolorowe płatki mieniły się w promieniach słońca. Liście na drzewach rozwijały się z pąków, tylko upiększając drogi i dróżki.

James odruchowo chwycił Lily za rękę i poprowadził do furtki ładnego i zadbanego domu. Domu, w którym Lily miała okazję już być.

Cała ceremonia odbyła się w pobliskim kościółku. Przyszło sporo ludzi, nawet sam Dumbledore. James cierpliwe przyjmował od wszystkich kondolencje, przytulał, ściskał dłoń i wymuszonym uśmiech odpowiadał na inne mające dodać mu siły uśmiechy, ale Lily wiedziała, że to tylko pogarsza sytuację. Widziała minę Jamesa, widziała, jak trzęsą mu się dłonie, jak cały drży na ciele.

Syriusz też ciężko przyjął śmierć. Euphemia Pottera była dla niego jak prawdziwa matka. Traktowała go jak drugiego syna i Syriusz nie mógł sobie wybaczyć, że nigdy jej nie podziękował za to, co dla niego zrobiła.

Dębowa trumna pani Potter została złożona tuż obok grobu pana Pottera. James nie był na pogrzebie taty i Lily nie pytała dlaczego. Cała ceremonia nie trwała długo. Kiedy wszystko się skończyło, James z ulgą skrył się w kątach swojego domu, gdzie wypili po kieliszku ognistej.

James nie wytrzymał długo w domu. Rzucił błagalne spojrzenie Lily i przyjaciołom i opuścili posesję.

- Chłopaki, bo ja muszę skorzystać z okazji, że nie jestem w zamku i iść w jedno miejsce – oznajmiła Evans, kiedy stali na tyłach ogrodu.

- W porządku – powiedział Remus. I jemu nie widziało się jeszcze wracać do zamku.

- Pójdziemy z tobą – dodał James.

- Złapali się za ręce i już po chwili stali w ciemnym zaułku. Z ulicy dochodziły szmery silników samochodów i rozmowy ludzi.

- Chcecie tutaj poczekać, czy...

- Idziemy z tobą – powiedział James, zanim dokończyła pytanie.

Lily skinęła głową i poprowadziła ich wzdłuż ulicy. Po jednej i drugiej stronie stały domy jednorodzinne. Ich zielone trawniki były równo, wręcz nienaturalnie, skoszone i zadbane. Kiedy między nogami Syriusz przebiegł bury kot, odruchowo na niego charknął, co pierwszy raz od paru dni wywołało na ustach Jamesa lekki uśmiech.

Bez problemu dotarli na drugi koniec ulicy i przeszli przez mały park. przeszli jeszcze kilka ulic w szybkim tempie i Lily poprowadziła ich pod dom z numerem cztery.

- Poczekajcie tu, proszę – powiedziała i nic już więcej nie mówiąc, weszła po cichu do środka, a potem jak najszybciej przemknęła do swojego pokoju.

Trzęsła się, cała się trzęsła, wrzucając do potraktowanej zaklęciem torebki ważne dla niej rzeczy. Nie mogła ryzykować aż tak bardzo. Brutalny dla jej serca plan zgapiła od Hermiony.

Będąc pewna, że schowała już wszystko, zeszła na dół. Jej mama, tata i siostra siedzieli w kuchni, jedząc szarlotkę z lodami. Przyglądała im się w ciszy i ze łzami w oczach. Drżącą ręką wyciągnęła różdżkę. Szepnęła:

- Obliviate. 

Już nie patrzyła, jak jej osoba znika ze wszystkich zdjęć zawieszonych z domu. Ocierając łzy wierzchem dłoni, wyszła z domu.

- Możemy wracać – powiedziała. Nie czekając na huncwotów, teleportowała się pod bramy Hogwartu i szybkim krokiem ruszyła przed siebie, nie zwracając uwagi na trzaski towarzyszące teleportacji i nawoływania Jamesa. Lily wręcz pobiegła do dormitorium i tam się zamknęła. Zakopana w pościel, nie opuściła łóżka aż do kolacji.

Ale w Wielkiej Sali pośród uczniów nie czuła się dobrze. Dopiero samotne drzewo na błoniach i powiew nocy dały jej ukojenie. Przymknęła oczy, rozkoszując się wieczorem. Wiatr rozwiewał jej włosy.

- Mogę się dosiąść? - Rozpoznając głos, skinęła głową. - Coś się stało?

- Źle się dzieje, ale to raczej wiesz.

- Chciałbym, żeby było jak dawniej.

- Znów chciałbyś być moim przyjacielem – sprostowała i spojrzała prosto w oczy Severusa Snape'a.

- Chciałbym być znów twoim przyjacielem - przyznał. - Wiem, że moje przepraszam nic nie zmieni, ale przepraszam. Ja... naprawdę nie chciałem, Lily. On szuka nowych. - Było w jego głosie wyraźne przerażenie. - Jestem jednym z najbardziej pożądanych do jego armii, bo znam się na eliksirach i czarnej magii. Ja nie chcę... nie nadaję się do tego.

- Dobrze wiesz, że nie musisz tego robić. Są inne rozwiania.

- Jakie Lily? Nikt nie wie jak go pokonać, nikt nie zna jego tajemnicy, nikomu się to nie uda.

Nie miał racji, pierwszy raz nie miał racji. Lily wierzyła, że pierwsza wojna będzie ostatnią.

- Wybaczysz mi? - zapytał z nadzieją w oczach. - Będziemy znów przyjaciółmi?

- Wybaczę – odparła. Mocno się przytulili, czując ulgę na sercach.

*

Lily wróciła do zamku dopiero godzinę później. Przechodząc przez kolejne korytarze, czuła się jakby lżejsza. Czyżby niepotrzebny kamień spadł z serca?

- Pogodziłaś się z nim. - Podskoczyła w miejscu, słysząc za sobą Jamesa. Odruchowo przyłożyła sobie dłoń do serca. - Wybacz, nie chciałem cię wystraszyć.

- Ja kiedyś zawału dostanę – powiedziała bardziej do siebie niż do niego.

Zbliżył się do niej, ostrożnie obejmując ją w pasie i przyciągając do siebie. Lily odruchowo ułożyła swoje dłonie na jego klatce.

- Powiedziałaś mu? - zapytał.

- Nie, James, nie powiedziałam. Im mniej osób wie tym lepiej.

Niespokojny błysk w jego oczach zaniepokoił ją. Nerwowo przestąpiła z nogi na nogę. Chcąc się wyrwać z jego uścisku, zrobiła krok w tył, ale James trzymał ją mocno.

- Co się dzieje, Lily? Co zrobiłaś?

Gula pojawiła się w jej gardle, którą ciężko przełknęła, a do oczu wkradły się łzy.

- Zrobiłam to samo co Hermiona. Nie miałam wyboru. To dla ich dobra – wyszeptała płaczliwie i kiedy pierwszy zaczęły ponownie spadać po jej policzkach, wtuliła się w Jamesa, a on rozumiejąc jej stratę, mocno ją trzymał.

*

Gdy Lily obudziła się w czwartek rano, wiedziała, że ten dzień będzie co najmniej dziwny. Korzystając z okazji, że wszystkie współlokatorki ciągle smacznie spały, zajęła łazienkę. Nie zdziwiła się, widząc rozczochrane i zdające się żyć własnym życiem włosy na głowie. Wyszczotkowała je i jak każdego dnia potraktowała je zaklęciem prostującym, by następnie związać je w wysoki kucyk.

Kiedy wyszła z łazienki kilkanaście minut później, Alicja była już na nogach i szykowała sobie mundurek.

- Cześć – przywitała się Alicja z promiennym uśmiechem na ustach. Lily odpowiedziała jej tym samym i podeszła do łóżka Dorcas, mocno szturchając ją w ramię na dzień dobry. Dorcas mruknęła marudnie w odpowiedzi.

- Wstawaj śpiochu, spóźnisz się.

- Nigdzie nie idę – odparła przez sen i przewróciła się na drugi bok. Lily wywróciła wymownie oczami.

- Remus na ciebie czeka.

Cztery słowa podziałały na Dorcas jak kubeł zimnej wody. Z hukiem spadła z łóżka i jeszcze dobrze nie zdążyła wyplątać się z kołdry, a już biegła do łazienki. Ledwo drzwi się za nią zatrzasnęły, a zawołała:

- Ej! To nie było śmieszne!

Lily i Alicja zachichotały z rozbawienia. Pozostało jeszcze czwarte łóżko. Lily rozsunęła kotary i... Ogarnęło ją zdziwienie. W łóżku nikogo nie było. Pościel starannie zaścielona, wyglądała, jakby nikt tam w nocy nie spał.

- Gdzie Nina? - zapytała, a Alicja posłała jej dziwne spojrzenie.

- Jaka Nina, Lily?

- Jak to jaka? Summer! Mieszka z nami w dormitorium od pierwszej klasy!

Doracas wyszła z łazienki zaciekawiona podniesionym głosem Lily. 

- Lily nie masz czasem gorączki? Żadna Nina Summer nigdy z nami nie mieszkała, nigdy nie było kogoś takiego w Hogwarcie.

- Właśnie – dodała Dorcas.

Patrzyły na siebie z równą głupotą w oczach i na twarzach. Lily nie umiała pojąć, skąd nagła skleroza u jej przyjaciółek skoro jeszcze wczoraj normalnie rozmawiały z Niną.

- Wrabiacie mnie, prawda? To taki żart? - Lily nie wytrzymała napiętej ciszy.

- Lily, nigdy nie mieszkała z nami żadna inna dziewczyna. Od pierwszej klasy mieszkamy we trzy – powiedziała Dorcas, podchodząc do Lily i przykładając rękę do czoła. - Nie masz gorączki.

- No pewnie, że nie mam! – warknęła sfrustrowana, a Dorcas odskoczyła od niej przestraszona.

Lily nie powiedziała już nic więcej. Ubrała mundurek, spakowała książki i opuściła dormitorium. Przy śniadaniu pokłóciła się z huncwotami na ten temat, a kiedy poruszyła temat Niny z profesor McGonagall, ta kazała jej udać się do pielęgniarki. Lily z głośnym jękiem opuściła klasę.

Zawsze, gdy miała problem, nogi prowadziły ją do biblioteki, a i w tym przypadku nie było inaczej. Biblioteka zawsze oferowała jej odpowiedzi na wszystkie, nawet najtrudniejsze pytania. Ponieważ trwały lekcje, uczniów nie było za wielu. Pani Price spojrzała na nią znad swoich okularów i posłała jej ciepły uśmiech, a Lily nie mogła do nie odwzajemnić.

Odnalazła szkolne archiwum i prawie wybuchnęła płaczem, gdy spostrzegła, że na żadnym zdjęciu nie ma Niny. Na żadnym. Jakby nigdy nie istniała. Szybko żal zamienił się w strach. Co, jeśli zniknięcie Niny jest konsekwencją rozmowy z Hermioną? Ale w takim razie, dlaczego ona ją pamięta. Nie - pomyślała. - Musi być inne wyjaśnienie.

Kierowana instynktem sięgnęła po inne albumy. Kartkowała kolejne strony ze zdjęciami, przyglądając się rozpromienionym twarzom uczniów. Nieciekawa i szokująca prawda uderzyła ją w twarz dobre pół godziny później. On też zniknął. Louis Kabert też zniknął.

Jej przerażenie było okropne. Nikt jej nie wierzył, nikt nie pamiętał. Była osamotniona w swoich myślach i bolało to równie mocno.

- Powinnaś dać spokój Lily - powiedział spokojnie Regulus. Wdała się z nim w krótką rozmowę na korytarzu. - Ktoś ci spłatał figla i tyle.

- Nikt mi... Nikt mi nie spłatał figla Regulus. Oni są prawdziwi.

- To dlaczego nikt ich nie pamięta?! - Lily zrobiła naburmuszoną minę. - Widzisz.

- W takim razie wyjaśnij, jak zdobyliśmy kły bazyliszka!

Teraz to Regulus zmarszczył brwi w zamyśleniu. Kiedy do oczu wkradł mu się szok, Lily była pewna, że będzie mieć sojusznika, a wtedy młodszy Black zaśmiał się głupio i kręcąc głową, oddalił się.

Lily odprowadzała go wzrokiem. Zachowanie Regulusa było dziwne na równi z przenikliwym spojrzeniem niebieskich tęczówek Niny, które Lily czuła na sobie.

*

Piątek zleciał bardzo szybko i nim wszyscy zdołali się obejrzeć, stali pod bramą Hogwartu, gdzie swobodnie mogli się teleportować. Ich celem była wioska Little Hangleton – to tutaj prawdopodobnie znajdował się pierwszy horkruks, czyli pierścień Toma Riddle'a.

Na pustym wzgórzu rozbrzmiały trzaski towarzyszące teleportacji. W pośpiechu przemknęli ulicami wioski, wprost do starego i opuszczonego domu na innym wzgórzu. Stare drzwi skrzypnęły, kiedy Remus delikatnie je pchnął. Weszli do środka.

Dom był zniszczonym i zakurzonym miejscem. Meble były połamane, fotele zjadły myszy, a pająki utkały w kątach grube pajęczyny. Przez wybite okno wpadała poświata księżyca, oznajmiającego, że za dwa dni odbędzie się pełnia. Obrazy, które wisiały na ścianach, pokrył kurz, a farba z nich wyblakła.

- Rozdzielmy się – zarządził Regulus. - To duży dom, a pierścień jest mały. Może być wszędzie.

- To ja z Remusem i Regulusem idziemy na górę, a wy przeszukajcie dół – powiedział Syriusz i razem ze swoim bratem i Lunatykiem weszli po skrzypiących schodach na piętro posiadłości. Lily spojrzała na Jamesa.

- Do roboty – powiedział.

Zaczęli od salonu. Voldemort nie był głupi. Żadne zaklęcie nie działało na terenie posiadłości. Musieli zdać się na siebie w przeszukiwaniu najmniejszych zakamarków, a było to bardzo trudne, bo podłogi obfitowały w obluzowane deski, a ściany i półki w ukryte schowki. Po salonie przyszła kolej na kuchnię, bibliotekę i jeszcze jeden salon, znacznie większy od tego pierwszego. Poszukiwania nie przyniosły rezultatów, więc zrezygnowani poszli na górę, odnajdując Syriusza i Remusa.

- To bez sensu - stwierdziła Lily smętnie, siadając na brzegu starego łóżka. - On nie jest głupi. Może ma go przy sobie, a nawet jeśli nie to...

- Znalazłem! - Jej wypowiedź przerwało wołanie Regulusa. Podnieceni wybiegli z pokoju i korytarzem popędzili do młodszego Blacka. Stał do nich tyłem i przyglądał się wielkiemu obrazowi zawieszonemu na korytarzu.

- Gdzie jest? - zapytał Remus, chcąc obejrzeć pierścień. Regulus wskazał na obraz.

Kiedy James i Syriusz stwierdzili, że nic nie widzą, Lily dostrzegła, o co chodzi Regulusowi. Według złotej tabliczki wiszącej pod obrazem, na płótnie namalowany był Marvolo Gaunt. Dostojnie siedział na fotelu i bacznie obserwował czarodziejów przenikliwym i może lekko rozbawionym wzrokiem. Prawą nogę założoną miał na lewą, a ręce splótł na kolanie i tu o ręce właśnie chodziło. Na jednym palcu widniał pierścień, którego szukali.

- Regulus to tylko obraz – powiedziała Lily. - To, że jest na nim namalowany pierścień, którego szukamy, nic nie oznacza.

- Prawdziwa wielkość ubrana jest w prostotę – odezwał się Marvolo. Spojrzeli na niego zdziwieni.

- Chcesz nam powiedzieć, że ty masz ten pierścień? - zapytał Remus.

- Myślę, że On nie jest na tyle głupi, by go tak po prostu zostawić – odezwał się James. - A nawet jeśli to pewnie trzeba coś zrobić i z całą pewnością to nie jest nic dobrego.

- Tajemnicą, ku której dążył, była prostota, harmonijna prostota, zaskakująca bardziej niż najbardziej skomplikowana magia – znów odezwał się dziadek Voldemorta.

- Okej. Czyli dasz go nam ot, tak? – odparł Syriusz.

- Nie – odpowiedział.

- Dlaczego?

- Trzeba podać hasło.

- Założę się o dziesięć galeonów, że jest w języku węży – wypalił James.

Lily uważała, że trzeba po prostu pomyśleć. Od dawna wiadomo, że piękno ukrywa się w prostocie i że większość czarodziejów nie potrafi logicznie myśleć. To hasło jest proste i związane jest z magią. A jakie jest najprostsze zaklęcie, które każdy umie wyczarować, nawet dziecko?

- Lumos – powiedziała i ku jej zdziwieniu odkryła, że i z ust Remusa i Regulusa padło zaklęcie. Marvolo cicho się zaśmiał.

- Jesteście głupi, jak to głupie zaklęcie – zachichotał. 

- Dlaczego pomyśleliście o 'lumos'? – zapytał James.

- Bo to zaklęcie jest proste i użyte w odpowiednim miejscu może też być piękne – wytłumaczył im Remus.

- Jednak jest błędne – wtrącił Marvolo, ewidentnie rozbawiony sytuacją. Syriusz podszedł do obrazu nonszalanckim krokiem. Chwilę mierzył się wzrokiem z Guantem, a potem powiedział:

- Avada Kedavra.

Marvolo drgnął, zdjął niechętnie pierścień i rzucił go Łapie, a ten złapał go zręcznie w obie dłonie. Szczerząc się, odwrócił w kierunku przyjaciół.

- Okej – przerwał ciszę Remus. - Wytłumaczysz mi swój tok myślenia.

- Dla Voldemorta to Avada jest prosta i piękna.

Lily walnęła się ręką w czoło, na co Syriusz zarechotał wesoło. W dobrych chmurach wrócili do Hogwartu.

czwartek, 4 września 2014

Rozdział 7

W ciszy biegli przez szkolne korytarze. Tylko delikatne światło z różdżki Remusa oświetlało im drogę. Kątem oka widział on, jak ludzie z portretów gapią się na nich lub mamroczą pod nosami z niezadowolenia.

Pod Wielką Salę dotarli w rekordowym tempie, a stamtąd była już prosta droga na błonia. Uważając, by nikt ich nie dostrzegł, dotarli pod Bijącą Wierzbę. Tuż przed nią Syriusz zamienił się w czarnego psa i unieruchomił drzewo. Zrobiło to na Lily ogromne wrażenie, ale nie dała po sobie nic poznać.

Wślizgnęli się do tunelu. Chłód objął ciało Lily. Otrząsnęła się lekko i podążyła za Blackiem, za sobą słysząc ciężkie oddechy Jamesa i Remusa. Panująca ciemność nie pozwoliła jej przyjrzeć się dokładnie tunelowi.

W końcu Łapa się zatrzymał i powoli otworzył klapę nad swoją głową. Rozejrzał się wokół i wyszedł na powierzchnię, a reszta tuż za nim. Lily przebiegła wzorkiem po zniszczonym i zakurzonym miejscu. Na chwilę ogarnął nią zawód. Inaczej wyobrażała sobie tę słynną Wrzeszczącą Chatę.

Opamiętała się, dopiero gdy James otworzył usta z zamiarem odezwania się. Pośpiesznie zatkała mu usta dłonią, a placem wskazującym drugiej reki wskazała na piętro. Podłoga nad ich głowami skrzypiała.

Po cichu weszli na górę, dyskretnie przystając przy ledwo trzymających się w zawiasach drzwiach.

- Musimy wracać – powiedział męski, lekko ochrypły głos.

- Nie możemy jeszcze – syknęła kobieta. Jej delikatny głosik był bardzo piękny, ale i lekko przemądrzały. - Jeszcze nie, Harry.

- Hermiona, zrozum, oni wiedzą, że tu jesteśmy. Będą nas szukać.

- Albo i nie. Skąd wiesz? – zapytała. Zapanowała chwilowa cisza, a Remus począł się martwić, że ktoś dosłyszy ich przyśpieszone oddechy. - Dobra, masz rację, ale co z tego.

- To, że oni nie mogą z nami rozmawiać. Dobrze wiesz, że dziwne rzeczy się wtedy dzieją.

- Wiem, Harry, wiem – szepnęła. - Ale jeszcze nie możemy wracać. Jeszcze nie.

- Wiem. Musimy... zniknąć. - Niepewność w jego głosie była wyraźna.

- Chodźmy więc.

Panika ogarnęła Lily. Dłonie zaczęły jej drżeć, a serce łomotała w piersi. Była pewna, że za chwilę spojrzy własnemu synowi z przyszłości prosto w oczy i...

Delikatny, cienkiego i śliskiego materiał opadł na jej głowę, a ramę Jamesa objęło ją w pasie, przyciągając bliżej niego. Niewidka z trudnością objęła całą czwórkę. W ostatniej chwili zdążyli wycofać się parę kroków, gdy przed oczami ukazały im się dwie osoby.

James oniemiał. Był pewien, że patrzy na samego siebie, a później dostrzegł niesamowitą zieleń oczu chłopaka i ujrzał w nim Lily. Harry, pomyślał, to jest Harry. Towarzysząca mu dziewczyna była od niego wyższa, a jej grube, ciemnoblond kręcone włosy związane miała w rozleciały kok. Hermiona była przepiękna i Lily musiała jej to przyznać.

Dwójka bez słowa zeszła po schodach i tyle ich widzieli. James, Syriusz, Remus i Lily jeszcze chwilę stali pod peleryną, upewniając się, że na pewno są sami. Minęły długie minuty, zanim spojrzeli sobie w oczy. Głucha cisza zabrzęczała między nimi.

- To wszystko jest po prostu niemożliwe. – Syriusz postanowił się odezwać.

- Dzieją się dziwne rzeczy – stwierdził Remus bardzo cichym i przerażonym tonem głosu. - Nigdy nie słyszałem o kimś, kto podróżował tak daleko w czasie. To bardzo ryzykowne i... niebezpieczne.

- Dlaczego dali nam te książki? - zapytał James, przeczesując swoje włosy.

- Może myśleli, że się nie dowiemy, że tu są - za gdybała Lily.

- To dlaczego zostali? - zapytał Black.

- Chcieliśmy mieć pewność, że wszystko będzie dobrze. 

We czwórkę podskoczyli na dźwięk głosu Hermiony. Syriusz odruchowo sięgnął po swoją różdżkę, ale natychmiast ją schował. Cisza zrobiła się tak napięta, a powietrze tak gęste, że James miał wrażenie, że je widzi.

- Posłuchajcie - ciągnęła Hermiona. Wyraz jej twarzy był poważny. - Ta rozmowa będzie mnie i was dużo kosztować. Nie powinniście tutaj przychodzić ani tym bardziej nas szukać. Podróże w czasie są bardzo niebezpieczne, ale zrozumcie, że ja... my. - Pokręciła głową. - Wszystkiego było za dużo. Życie w świecie, gdzie nasza rodzina i przyjaciele nie żyją... - Do oczu naszły jej łzy. - To była nagła decyzja, ale postanowiliśmy spróbować odmienić losy czarodziejskiego świata. Czy słuszna, tego nie wiem, ale wiem natomiast, że jesteście rozsądnymi ludźmi i postaracie się zrobić wszystko, by nie dopuścić do rzeczy, o których dowiedzieliście się z książek. Pamiętajcie, po prostu pamiętajcie, że będą konsekwencje naszej rozmowy.

Kiedy nikt nic nie powiedział, Hermiona po prostu zniknęła. Teleportowała się, zostawiając ich samych z brzęcząca w uszach ciszą. Lily jako pierwsza odzyskała zdrowy rozsądek.

- Musimy iść po horkruksy – powiedziała stanowczo.

Bez zbędnych słów wrócili do zamku. Syriusz szedł przodem, sprawdzając na mapie, czy żadnego nauczyciela nie ma w pobliżu, gdy nagle zatrzymał się gwałtownie, co spowodowało, że Remus wpadł na niego, a Lily z Jamesem na nich.

- Łapo, co ty robisz? - zapytał z irytacją w głosie Rogacz.

- Patrzcie – pokazał na mapę. W następnym korytarzu znajdowały się dwie osoby tak ze sobą znienawidzone, że aż podejrzane było, że w ogóle mogą stać koło siebie. W ruch poszła niewidka i popędzili do przodu.

- Nic nie wiem. Możesz się już odpieprzyć? - warknęła Amelia Bones. Pięści miała tak mocno zaciśnięte, że aż knykcie jej zbielały.

- Mów, co wiesz – syknęła Caroline i złapała dziewczynę za szatę. Ta odepchnęła Ślizgonkę, która uderzyła plecami o ścianę.

- Posłuchaj no Danett. Nie mam pojęcia, co kombinują huncwoci i Lily. Jeżeli aż tak bardzo cię to interesuje, to może ich zapytaj, huh? Po twojej jakże wściekłej, minie wnioskuję, że pytałaś, ale nikt ci nie chce powiedzieć. Widzisz Caroline, na zaufanie ludzi trzeba sobie zasłużyć, najwidoczniej takiej suce jak ty nikt nie ufa i dobrze. Kto by chciał? 

Caroline zadrżała ze wściekłości. Każdy Ślizgon cenił sobie swoją godność, a Amelia przesadziła. Danett warknęła niczym wściekły pies i walnęła z pięści walnęła Puchonkę prosto w nos. Amelia zachwiała się i przewróciła ziemię.

- Idiotka – syknęła jeszcze Ślizgonka na odchodne. Kiedy zniknęła za zakrętem, Lily szybko wyskoczyła spod niewidki i podbiegła do Amelii.

- Nic ci nie jest? - zapytała, pomagając jej wstać.

- Nie, dziękuję – odpowiedziała, otrzepując swoją szatę z kurzu. Krew tryskała z jej nosa. Lily kilkoma zaklęciami pozbyła się problemu. - Dziękuję.

- Nie ma za co.

- Czego ona od ciebie chciała? - zapytał Syriusz.

- Chciała wiedzieć, co kombinujecie - prychnęła. - Nie wiem dlaczego przyszła do mnie. Owszem koleguję się z Lily, ale chyba nie jesteśmy ze sobą tak blisko, żeby mówiła mi o wszystkim.

- Właśnie. – Gryfonka niemal natychmiast poparła jej słowa. - Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo jej zależy na tym, aby wiedzieć...

- Na pewno nic ci nie jest? - przerwał jej Remus.

- Na pewno, a skoro tak ładnie złożyło, że stoimy tu razem, to chcę wam coś powiedzieć. Dużo osób w Hogwarcie widzi, że coś się dzieje. Chodzą różne plotki, każdy ma inną teorię, ale jedna jest naprawdę ciekawa. Ktoś powiedział, że chcecie zostać bohaterami i pokonać Sami- Wiecie-Kogo. Nie sądzę, żebyście byli aż tak głupi. Dobrze wiecie, że w pojedynkę go nie pokonacie. To jest wojna.

- Wiemy Amelio, wiemy – odparł James.

- Jest jeszcze coś. Ja, Dorcas, Alicja i Nina zgadałyśmy się kiedyś i doszłyśmy do paru wniosków. Pierwszy: coś kombinujecie. Drugi: prawdopodobnie wiecie więcej, dużo więcej niż wszyscy. Trzeci: nawet jeślibyście chcieli uratować czarodziejski świat, nie zrobicie tego w czwórkę czy piątkę. Potrzebujecie kogoś. Voldemort ma potężną armię, potrzebujemy więc ludzi. Popytałyśmy kogo trzeba i zrobiłyśmy listę osób, które gotowe są do ewentualnej walki. - Lily wymieniła z Remusem szybkie spojrzenie. - Na razie udawajcie, że nic o tym nie wiecie. A teraz lepiej się zmyjmy, zanim ktoś wlepi nam szlaban.

*

Caroline była wściekła. Mocno zaciskała pięści (paznokcie prawie przebiły jej dłoń) i oddychała gwałtownie. Chciała wiedzieć... musiała wiedzieć, co się dzieje. Była pewna, że ta banda Gryfonów jest jej kluczem do upragnionej przyszłości i niechcianego losu.

Skręciła w następny korytarz. W moment uśmiechnęła się z satysfakcją, widząc, z kim przyjdzie jej się teraz skonfrontować.

- Witaj Black – powiedziała, zagradzając Regulusowi drogę. Ten wywrócił wymownie oczami, spodziewając się tego.

- Idź sobie Caroline. Nic ci nie powiem.

- Dlaczego? Dlaczego wszyscy mnie olewają i zbywają? - zapytała, teraz już bardziej urażona z tego powodu niż zła.

- Jesteś Ślizgonką. Im się nie ufa.

- Mam ci przypomnieć, że sam byłeś wężem – warknęła.

- Dobrze, że użyłaś czasu przeszłego. Byłem Ślizgonem. A teraz przepraszam, jestem zmęczony.

Kiedy Regulus wyminął Caroline, ta postanowiła zaczerpnąć ostatniej deski ratunku.

- Wiem, gdzie jest dziennik! - zawołała.

Regulus zatrzymał się gwałtownie. Szok na chwilę nim wstrząsnął, ale kiedy odwrócił się do Ślizgonki, udał, że wcale go to nie ruszyło.

- Jaki dziennik? - zapytał głupio.

- Toma Riddle'a kretynie. Wiem, gdzie jest.

- Nie wiem, o czym mówisz – odparł i poszedł.

*

Tajemnicza lista nie potrafiła opuścić myśli Lily przez całą sobotę. Na niebie nie było ani jednej chmurki, słońce wesoło świeciło, zachęcając do wyjścia na dwór. Był to idealny dzień na wypad do Hogsmade i pierwszy raz od dawna Lily miała go spędzić razem z przyjaciółkami na chodzeniu po sklepach i gadaniu o wszystkim i niczym. Chciała, żeby było jak dawniej. Nie wyszło.

- Skąd mamy mieć pewność, że nas nie wrabia? - zapytał Syriusz podczas popołudniowej narady w Pokoju Życzeń. Regulus opowiedział im o spotkaniu z Caroline. - No właśnie, nie mamy – dodał, kiedy nikt się nie odezwał.

- Masz rację, ale skąd niby wiedziała o dzienniku – odezwał się Remus. - Wątpię, żeby Voldemort jej powiedział, wątpię, żeby on ufał takim młodzikom.

- Myślicie, że ona chce nam pomóc? - zapytał Regulus, na co James i Syriusz parsknęli śmiechem.

- Posłuchajcie. - Lily wtrąciła się do rozmowy. - Jestem za tym, żeby najpierw skupić się na reszcie horkruksów. Węża i dziennik zostawimy na sam koniec. Zaczniemy od pierścienia, pucharu, medalionu i czarki. O resztę pomartwimy się później.

Taki plan przypadł wszystkim do gustu, a kiedy wszystko zostało ustalone, rozeszli się. Lily i James zostali w Pokoju Życzeń, Regulus odszedł w swoją stronę, a Remus i Syriusz mieli pójść znaleźć Petra, by zahaczyć o Miodowe Królestwo. Mina Syriusza mówiła wszystko, kiedy wychodził. On naprawdę nie chciał mieć już z Glizdogonem nic do czynienia.

Pokój na prośbę Jamesa zmienił się z przestronnego salonu w piękną łąkę z mnóstwem kolorowych kwiatów. Na horyzoncie widać było góry o szczytach pokrytych śniegiem. Było pięknie i magicznie.

James przysiadł obok Lily, z fascynacją w oczach podziwiając rysy jej twarzy. Pragnął zapamiętać każdy szczegół tej uroczej buźki.

- Nie lubię, kiedy mi się tak przyglądasz.

- Co ja poradzę, że jesteś piękna i lubię na ciebie patrzeć – odparł z uśmiechem na twarzy. Lily pokręciła głową z niedowierzania, ukrywając rumieńce. W chwilę spoważniała.

- Boisz się? - zapytała, a James sapnął ciężko.

- Boję Lily. Jest tyle rzeczy, o które się boję – szepnął lekko. - Na czele z tobą i to jest najgorsze. Świadomość, że coś ci się stanie, że odejdziesz, że mnie zostawisz... kompletnie samego.

- Nigdzie się nie wybieram – zapewniła go, wtulając się w niego. Zapach piżmu i męskich perfum ukoił ją. Zaciągnęła się tym zapachem dyskretnie i bardzo głęboko, by w razie konieczności móc wrócić do niego myślami.

*

Niedziela była bardzo przyjemna. Lily spędziła cały dzień w towarzystwie przyjaciółek. Siedząc z nimi pod drzewem przy jeziorze, spostrzegła, jak bardzo brakowało jej ich wspólnych chwil. Brakowało jej śmiechu Dorcas, żartów Niny i wymądrzania się Alicji. Poczuła się jak parę lat temu, kiedy to Voldemort nie był aż tak straszny, kiedy wojna nie wisiała w powietrzu, kiedy nie musiała się martwić, że po raz ostatni widzi te trzy osóbki.

- Emm, dziewczyny...- zaczęła niepewnie Dorcas. - Ja muszę wam coś powiedzieć.

- Mów śmiało – odparła natychmiast Nina.

- Od kilku dni się z kimś spotykam - wyznała niepewnie z bardzo zakłopotaną miną.

Wesoły pisk rozniósł się wokół. Dorcas nie umawiała się z nikim od piątej klasy, więc ta wiadomość była przyjemnym zaskoczeniem.

- Kto to?

- Jest z naszego rocznika?

- Może młodszy?

- Gryfon?

- Albo Krukon?

- Tylko nie Ślizgon.

- Spokojnie – uspokoiła swoje przyjaciółki. - Znacie go. Jest z naszego rocznika z Gryffindoru.

- Powiedz kto, bo nie wytrzymam – nakazała Nina, podskakując lekko.

Dorcas odetchnęła głęboko i wyznała szeptem:

- Remus, to Remus.

- O w dupę! - skomentował Alicja, rozdziawiając usta w zaskoczeniu. Dziewczyny nie kryły swoich śmiechów. - Kurde, byłam święcie przekonana, że powiesz, że chodzisz z Syriuszem.

- Nic nie poradzę. Ja się naprawdę w nim zakochałam. Jest inny niż wszyscy, jest wyjątkowy.

Lily badawczo przyglądała się Dorcas. Pragnęła rozszyfrować z wyrazu jej twarzy, czy wie o wilkołactwie Lupina. Dwa szybkie mrugnięcia ze strony przyjaciółki utwierdziły Lily w przekonaniu, że tak.

- A ty? - Alicja zapytała Ninę, patrząc na nią przenikliwie.

- Co ja?

- Jak to co? - Alicja udawała zdziwioną. - Masz kogoś na oku? Na pewno masz. Musisz mieć.

Nina zarumieniła się lekko i kolejna fala pisków przetoczyła się przez błonia.

- Jest taki jeden, ale na razie wam nic nie powiem. Nie chcę zapeszać.

- Będziemy czekać cierpliwie.

To była wspaniała niedziela. Niestety poniedziałek sprowadził wszystkich do szarej rzeczywistości. Poranna poczta nie przyniosła dobrych nowin dla Jamesa. Z początku nie dał nic po sobie poznać. Po prostu wstał od stołu.

- Dokąd to? - zapytała Lily. Nawet na nią nie spojrzał. Pod nos podrzucił jej list i wyszedł.

Lily nie mogła uwierzyć, że matka Jamesa popełniła samobójstwo. Do oczu naszły jej niechciane łzy. Syriusz we wściekłości trzepnął dłonią w stół, zwracając na nich uwagę sporej liczby osób. 

Trudno jej było znaleźć Jamesa. Długo błądziła po korytarzach szkoły, z nadzieją zaglądając za kolejne zakręty. Z każdą minutą nadzieja w jej sercu spadła i wtedy go dostrzegła. James ostrożnie czmychnął do Pokoju Życzeń.

Jak szalona popędziła do drzwi i w ostatniej chwili wślizgnęła się do środka, znajdując się w korytarzu jakiegoś domu. Ściany pokryte były ładną beżową farbą, brązowe meble dodawały uroku. Na wprost niej wznosiły się schody. Zadbana kuchnia lśniła czystością, w salonie w kominku trzeszczał ogień. Zawieszone nad nim zdjęcia przedstawiały Jamesa. To na pierwszej miotle, to na pierwszym meczu. Na jednym piekł z matką ciastka, na drugim grał z ojcem w szachy.

Była w domu Potterów.

Niepewnie weszła na górę. Jamesa znalazła dopiero w ostatnim pokoju. Siedział oparty o łóżko i wpatrywał się tępo w ścianę. Z zawahaniem uklękła przed nim, chwytając jego ciepłe od emocji policzki w dłonie i zmuszając na spojrzenie na nią. Czysty ból w jego czekoladowych oczach boleśnie ukuł ją w serce.

- Kocham cię - powiedziała, bo uznała to za stosowne. - Kocham cię bardzo mocno i wiedz, że ja cię nie opuszczę, a przynajmniej nie teraz.

Z oczu Jamesa poleciały łzy. Zaszlochał i wtulił się w pierś swojej miłości. Dzisiaj nie potrafił udawać, że wszystko jest dobrze.

szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis