środa, 7 października 2015

Rozdział 24

31.10.1978

Halloween nadeszło szybciej, niż Lily oczekiwała. Pożółkłe liście drzewa już pospadały albo ostatkami sił trzymały się gałązek. Wiejący wiatr zdmuchiwał je za ziemie. W tym roku pogoda na Święto Duchów nie zapowiadała się dobrze. Niebo przykryły ciemne chmur, z nieba lada chwila miał lunąć deszcz, a temperatura spadła znacznie.

Lily westchnęła ciężko, odkładając Proroka Codziennego na bok. Widniejący na pierwszej stronie nagłówek nie był zachęcający. Wymordowano czarodziejską rodzinę, dla śmierciożerców zdrajców krwi. Ze zwłok nie zostało za dużo. Z domu, nad którym jarzył się Mroczny Znak też nie.

Ale gdy przyszedł wieczór i w salonie Potterów znaleźli się goście, wszelkie smutki gdzieś zniknęły. Wesołym śmiechom nie było końca, tak samo jak żartom i wspomnieniom Hogwardzkich lat.

Lily patrząc na swoich przyjaciół... na swoją rodzinę, miała dziwne myśli. Co, jeśli ktoś zginie? Czy nadal będą tacy weseli? Beztroscy? Lily nie chciała tracić żadnej bliskiej jej sercu osoby. Zastawiała się, czy może powinni podjąć ryzyko i zacząć działać już teraz? Wybawić Voldemorta ze swojej kryjówki w inny sposób i zabić?

*

18.11.1978

Dorcas z ulgą pożegnała ostatniego pracownika restauracji, zamknęła drzwi i zasłoniła rolety. Przeleciała wzrokiem po pustym lokalu i przeszła do pokoju dla personelu, gdzie zastała Remusa, sprawdzającego ostatnie pergaminy.

- Odłóż to - nakazała mu. - Jest późno, dokończysz jutro.

- Tylko... tutaj dopiszę i... no dobrze, skończone - sapnął z ulgą. - Chodźmy do domu. Padam z nóg.

Nałożyli kurtki i wyszli przez tylne wejście, zamykając za sobą drzwi. Na dworze było ciemno i głucho. Przekryte chmurami niebo wyglądało groźnie i...

- Padnij! - krzyknęła Dorcas, popychając Remusa na ziemię. Promień zaklęcia śmignął im nad głowami, rozwalając kawałek ściany.

Szybko się podnieśli, dobierając różdżek. Czterech zamaskowanych śmierciożerców pojawiło się znikąd.

- Drętowta! - krzyknął Remus.

- Confringo!

Odskoczyli na bok. Ściana wybuchła, a kamienie wyleciały w powietrze.

- Expulso! - wykrzyknęła Dorcas i jeden ze śmierciożerców odleciał w tył. Remus poszedł za ciosem, wrzasnął:

- Immobulus!

I drugi śmierciożerca zamarł w bezruch, ale zielony promień już mknął ku nim. Remus w ostatniej chwili pchnął Dorcas na ziemię i sam ledwo uniknął śmiercionośnego zaklęcia, odskakując w bok. Nim zdążył się zorientować, Dorcas gotowa do kontrataku, krzyknęła:

- Petrificus totalus!

I trzeci śmierciożerca padł na ziemię sparaliżowany, ale nim Dorcas czy Remus zdążyli zareagować, z przeciwnej strony nadleciało zaklęcie. Lupin rzucił się do przodu, przerażony, ale nim zdążył wbiec między zielony promień a swoją dziewczynę, zaklęcie uderzyło w nią z ogromną siłą. Zielony rozbłysk oślepił go na dobrą chwilę, a kiedy zniknął, śmierciożerców nigdzie nie było.

- Dorcas! - krzyknął, a z oczu poleciały mu łzy. Padając na kolana, pochwycił martwe już ciało swojej dziewczyny. - DORCAS! - zawył z rozpaczy i zaszlochał. - Nie... proszę, tylko nie ty. - Zetknął ich czoła. Czuł w sercu przerażający ból, jakby sam umierał. - Obiecałaś... obiecałaś, że będziesz...

Ryk jego rozpaczy rozniósł się echem wokół.

*

25.11.1978

- Remus - powiedział spokojnie James. - Remus, spójrz na mnie. Błagam, spójrz na mnie.

Lupin łaskawie podniósł swój wzrok, a Jamesa wstrząsnęło, ile bólu jest w oczach jego przyjaciela. Syriusz aż drgnął, przestraszony tym widokiem. Tylko Peter stał spokojnie, wyglądając na niewzruszonego.

- Idźcie sobie - wyszeptał Remus.

- Remus, przyjacielu, zaraz zacznie się pełnia - powiedział spokojnie Syriusz.

- Chcę byś sam - powtarzał uparcie Lupin. - Chcę. Być. Sam.

- Wiem, że strata Dorcas bardzo cię dotknęła, ale... musisz żyć dalej. Nie zostawimy się samego tej nocy.

Remus zerwał się gwałtownie, strasząc tym swoich przyjaciół.

- Nie chcę was tutaj! - powtarzał uparcie. - Ten jeden raz mogę być sam. Idźcie sobie.

- Remus... - Peter odważył się wtrącić do rozmowy. - Potrzebujesz przyjaciół.

- Potrzebuję być sam - warknął. - Potrzebuję być sam - powtórzył płaczliwie.

- Nigdy nie będziesz sam - powiedział Syriusz, przytulając swojego przyjaciela, a potem do uścisku dołączył się James i Peter i Remus rozpłakał się na dobre, a i w oczach Syriusza czaiły się słone łzy.

*

27.12.1978

Syriusz westchnął ciężko. Nawet radosne kopanie dziecka w brzuchu Caroline nie poprawiało mu paskudnego humoru, który towarzyszył mu od paru dni. Święta były wyjątkowo ponure. Remus zaszył się nie wiadomo gdzie i nie dawał znaku życia. Lily co chwila wybuchała płaczem, co udzielało się ciężarnej Caroline i Elizabeth. Peter od dwóch tygodni nie pojawił się ani razu, czym akurat się nie przejmował, a i James ostatnio był przygaszony. Syriusz przyzwyczaił się, że jego przyjaciel cały czas żartuje i się uśmiecha, więc ta sytuacja była dla niego co najmniej dziwna.

- O czym tak myślisz? - zapytał go Caroline.

Syriusz w końcu zrozumiał, co za dziwne uczucia się w nim zrodziły.

- Boję się - przyznał. - Pierwszy raz od dawna się boję.

- Czego się boisz?

- Że stracę ciebie, Jamesa albo kogoś innego. Boję się tego! - Wskazał na jej brzuch.

- Boisz się dziecka? - zapytała, lekko rozbawiona.

- Boje się tego, jak będzie z ciebie wychodzić.

Caroline wywróciła wymownie oczami.

- Ja też się boję - przyznała. - Wielu rzeczy, ale wierzę, że je przezwyciężymy. Razem możemy wszystko, dobrze to wiesz.

- Mam nadzieję - wymruczał, wtulając się w nią mocno. - Mam nadzieję.

Płatki śniegu tego wieczora jeszcze długo uderzały w szyby domy na Holland Park.

*

08.01.1979

Regulus z rozbawieniem i lekkim obrzydzeniem obserwował, jak Elizabeth jadła już czwartą dokładkę szarlotki. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby wraz z ciastem nie jadła też marynowanych grzybków. Najwyraźniej różnorodność smakowa wcale nie przeszkadzała ciężarnej, bo wcinała wszystko z wielkim apetytem.

- Tobie naprawdę to smakuje? - zapytał z niedowierzaniem.

- Pycha! - skomentowała.

- Mdli mnie od samego patrzenia.

- To nie patrz - odparła, uśmiechając się niewinnie do Regulusa. Kolejny grzybek wylądował w jej ustach.

Regulus otrząsnął się z obrzydzenia i wyszedł do salonu, gdzie przystanął przy oknie. Patrząc na wzburzone morze i plażę pokrytą śniegiem, ogarnął go dziwny spokój.

Trudno mu było cały czas siedzieć w domu. Znaleziona niedawno praca w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów nie przynosiła mu wiele frajdy. Atakowały go spojrzenia wielu pracujących tam czarodziejów, głównie popleczników Voldemorta. Nie czuł się tam bezpiecznie. Tylko w domu czuł swobodę swoich ruchów.

Elizabeth znalazła się tuż obok niego i przytuliła.

- Myślałeś nad imieniem dla naszego syna? - zapytała.

Tak, będzie miał syna.

- Nie - przyznał szczerze. - Nie myślałem.

- Jeśli chcesz zostać przy rodzinnej tradycji, to nie mam nic przeciwko. Ty i Syriusz moglibyście bardzo zrewolucjonizować Blacków i ich poglądy.

Regulus zrobił kwaśną minę.

- Wątpię, by kiedykolwiek to się stało. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie miał takie, a nie inne poglądy na czarodziejski świat.

- W każdym razie jestem otwarta na propozycje - powiedziała.

- Co sądzisz o Nathaniel? - zapytał. Elizabeth uśmiechnęła się promiennie.

- Podoba mi się. Bardzo mi się podoba.

Spojrzał na nią.

- W takim razie, niech będzie Nathaniel.

*

25.01.1979

Caroline wrzasnęła tak głośno, że kilka ludzi wokół podskoczyło przestraszonych.

- No już, będzie dobrze.

- To nie ty rodzisz! - wrzasnęła na niego.

Właśnie wpadli do św. Munga, bo Caroline odeszły wody. W pierwszym odruchu Syriusz tak się zestresował, że zamienił się w psa, co Caroline skomentowała głośnym wrzaskiem.

Doskoczyła do nich pielęgniarka, podstawiając wózek.

- Proszę głęboko oddychać. Będzie pan uczestniczył przy porodzie?

- Nie ma opcji, że on przy tym będzie - odwarknęła Caroline i przeklęła, gdy złapał ją silny skurcz. Pielęgniarka spojrzała na Syriusza z politowaniem i zawiozła Carolina na salkę. Syriusz, cały blady na twarzy i spocony, przysiadł w poczekalni na krzesełku i ukrył twarz w dłoniach. Jeszcze nigdy nie był tak zestresowany. Nawet wtedy, gdy McGonagall goniła go po całej szkole, grożąc dożywotnim szlabanem.

Spojrzał na swoje ręce, które drżały.

Dwadzieścia minut później pojawił się James w towarzystwie Lily.

- Oj, Łapciu, nie miej takiej miny - powiedział James. - To przecież wspaniały dzień.

- Wypomnę ci to kiedyś. Wypomnę.

- Na pewno będzie dobrze - pocieszyła go Lily.

Dziesięć minut później pojawił się Regulus. Elizabeth została w domu, twierdząc, że z emocji jeszcze sama zaczęłaby rodzić. Syriusz nie liczył zobaczyć tego dnia Petera i tak też się nie stało. Remus również się nie pojawił, chociaż Łapie bardzo zależało na jego obecności. Rozumiał jednak ból Lupina i jego chęć bycia w odosobnieniu.

Minuty mijały zaskakująco wolno. Syriusz jak nie siedział, to chodził, denerwując wszystkich. James rzucał kiepskimi żartami, chcąc rozładować napiętą atmosferę, ale mu to nie wychodziło.

Dopiero dwie i pół godziny później pojawiła się przed nimi pielęgniarka, oznajmiając, że już po wszystkim. Syriusz odetchnął z ulgą i niemal natychmiast popędził do Caroline. Wpadając do sali, gdzie leżała, czuł szybko bijące serce w piersi.

Była tam, cała rozkopana na głowie i wyraźnie zmęczona, ale jej promienny uśmiech, kiedy przyglądała się zawiniątku, które trzymała na rękach, wynagradzał wszystko.

- No chodź, nie stój tak - powiedziała.

Syriusz na drżących nogach podszedł do łóżka, gdzie przysiadł na brzegu. Ostrożnie ucałował Caroline w czoło i spojrzał na dziecko.

Serce zabiło mu jeszcze szybciej, a uśmiech sam wkradł się na twarzy, gdy zobaczył własnego syna. Spał, a śladowe ilości czarnych włosków na głowie ledwo mu ją zakrywały. Syriusz powstrzymał się, by nie wybuchnąć płaczem. Caroline przyglądała mu się z uśmiechem na ustach.

- Mogę... Mogę go potrzymać?

- No pewnie, to przecież twój syn.

Podkładając rękę pod główkę malca, ostrożnie przeniósł go bliżej siebie. Chłopiec poruszył się niebezpiecznie, ale szybko ponownie zasnął.

- Witaj na świecie Chris - powiedział Syriusz, nadal nie wierząc, że trzyma na rękach własnego syna.

*

26.03.1979

Słysząc pukanie do drzwi, Lily odstawiła pośpiesznie talerzyki i pobiegła na korytarz. Zamaszyście roztwarła drzwi i nie czekając na nic więcej, mocno przytuliła się do Severusa.

- Ja też się za tobą stęskniłem - zaśmiał się.

- Wchodź, no wchodź!

Lily zrobiła kawy i usiedli w kuchni przy stole z ciastem na talerzykach.

- Więc, jak miewasz się w Paryżu? - zapytała. - No mów, chcę plotek.

- Dostałem tytuł Mistrza Eliksirów!

- AAA! O Merlinie, Severus to fantastycznie. Bardzo ci gratuluję. Zasłużyłeś na to!

- Dzięki! - odparł.

- Jakie plany na przyszłość? - dopytywała. - Będziesz szukał pracy?

- Zastanawiam się nad tym - przyznał. - Może na początek wyjadę na jakieś wakacje. Nie mam pojęcia, no ale... mów, co w Londynie. Z twoich listów wnioskuję, że wiele się dzieje.

Więc mu opowiedziała o swoich początkach w św. Mungu, o Jamsie i Syriusz, którzy w następnym tygodniu mieli zdawać testy aurorskie. Opowiadając o śmierci Dorcas, popłakała się. Opowiedziała Severusowi o załamaniu Remusa oraz narodzinach jej i Jamesa chrześniaka Chrisa. Pierwszy raz od dawna nie kryła swoich uczuć. Wiedziała, że Severus jest dla niej taką osobą, przy której nie musiała ukrywać absolutnie nic. Prawdą było, że nie chciała nic przed nim ukrywać.

Severus słuchał Lily w skupieniu, nie przerywając jej. Widział ogromną potrzebę Lily do wygadania się.

- I to by było na tyle - zakończyła, ocierając łzy chusteczką. - Wybacz, że tak się rozkleiłam, ale nie mogłam dłużej trzymać tego w sobie.

- Może też powinnaś wyjechać na wakacje? - zaproponował.

- Chciałabym, ale w obecnej sytuacji nie warto ruszać się z domu. Sam wiesz, jak jest.

- Jednak gdybyś chciała na parę dni zajrzeć do Paryża, to nie będę mieć nic przeciwko.

Lily uśmiechnęła się z wdzięcznością.

- Będę pamiętać. Chcesz jeszcze ciasta?

*

8.04.1979

Oczy Regulusa błyszczały z zachwytu. Jeszcze godzinę temu prawie umierał na zawał i Lily musiała mu podać bardzo silny eliksir na uspokojenie, a teraz trzymał na rękach własnego syna Nathaniela. Elizabeth spała obok, wymordowana po prawie pięciogodzinnym porodzie, a Regulus nie mógł się napatrzeć na śpiącego szkraba.

Drzwi do salki roztwarły się i Regulus ujrzał uśmiechniętą głowę Syriusza.

- Witaj w świecie ojców - powiedział cicho i spojrzał na dziecko. - Rozkoszny. Nie tak jak mój, ale rozkoszny.

Regulus prychnął rozbawiony.

- Wiesz, nie pytałem wcześniej, ale... Nie chciałbyś być ojcem chrzestnym dla Nathaniela?

- Ja? - Syriusz był wstrząśnięty. - No... kurcze, z wielką chęcią. Nie sądziłem, że się na mnie zdecydujecie.

- Mam ograniczony wybór osób - zaśmiał się Reg, co i Syriusz skomentował krótkim śmiechem. Mały Nathaniel wydał z siebie dziwny dźwięk, który mógł oznaczać tylko jego aprobatę.


Rozdział 23

08.06.1978

Regulus z ulgą odetchnął po ostatnim egzaminie. W końcu był wolny od książek i stresu. Już rano wysłał do Lily w podzięce bukiet tulipanów. W ostatnich miesiącach dziewczyna cierpliwie odpowiadała na jego listy i pocieszała w kryzysowych sytuacjach.

Uczniowie wypłynęli na błonia, by zrelaksować się w promieniach słońca i nacieszyć dniem, ale nie Regulus. Regulus przemknął niezauważony na skraj Zakazanego Lasu, gdzie uczniowie się nie zapuszczali. Chwilę po nim zjawiła się Elizabeth.

- Mam niespodziankę! - oznajmił wesoło.

- No to mów!

- Pogadałem z Syriuszem i pożyczyłem od niego trochę złota, a potem... potem kupiłem nam mieszkanie - wyznał. Oczy Elizabeth zabłyszczały. - To niewielki domek nad morzem, ale idealny dla nas. Nikt nas tam nie znajdzie, nawet śmierciożercy.

- To... - Nie wiedziała, co powiedzieć. - To naprawdę wspaniale! - Mocno go przytuliła. - Co prawda moja matka pewnie zejdzie na zawał, gdy jej powiem, ale... Nie ma nic do gadania. Chcę tego!

- Bardzo mi z tego powodu miło - powiedział Regulus, uśmiechając się przy tym i pocałował Elizabeth. - Jak ci poszedł ostatni egzamin?

- Zawaliłam, nie odpowiedziałam na pięć ostatnich pytań. Były za trudne.

- Ja coś nabazgrałem, ale... jeśli to będzie dobrze, to ja zostanę Ministrem Magii.

Elizabeth zaśmiała się.

- Nie obraź się, ale pasujesz na to stanowisko.

- Och, doprawdy? - zapytał, unosząc brwi. - Byłbym najbardziej buntowniczym Ministrem w historii.

- Ale przynajmniej prasa by cię lubiła - zażartowała, co oboje skomentowali śmiechem, a potem oddali się prostej przyjemności, jaką był spacer.

*

30.06.1978

Syriusz padł zmęczony na kanapę i wtulił się w Caroline, zaciągając się jej słodkim zapachem. Odruchowo ułożył swoją dłoń na jej lekko zaokrąglonym brzuchu i zamarł w tej pozycji, rozkoszując się chwilą. Caroline odłożyła czasopismo na bok i jedną rękę ułożyła na dłoni Syriusza, a drugą zanurzyła w jego włosy.

- Regulus już wrócił? - zapytał sennie.

- Siedzi na górze i się pakuje.

- Będzie tu bez niego strasznie cicho.

- Nie na długo! - zauważyła Caroline, pokazując na swój brzuch. - Nie na długo.

- Myślisz, że rośnie nam rozrabiaka? - zapytał Syriusz.

- Biorąc pod uwagę twoje i moje geny to tak, tak właśnie sądzę.

Oboje zaśmiali się rozbawieni. Na górze rozległo się trzaśnięcie drzwi i po chwili do salonu wpadł Regulus.

- Hej, i jak tam mój absolwent? - zapytał Syriusz, siadając prosto.

- Jakoś żyje - odparł Reg. - Mogę cię na słówko?

Wspięli się po schodach do pokoju Regulusa.

- Co tam? - zapytał Syriusz.

- Chcę ci tylko bardzo podziękować za pożyczone pieniądze. Gdy tylko znajdę pracę, oddam ci wszystkie, co do sykla.

- Ah! - Syriusz machnął dłonią. - Daj spokój. Jakkolwiek to nie brzmi, jesteśmy teraz prawdziwymi braćmi. Zrobiłem, co trzeba.

- Mimo wszystko, dziękuję. - Zmieniając temat, zapytał: Co w zakonie?

- Mamy przeciek - powiedział z powagą Syriusz.

- Peter...

- Na pewno. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie wspomnieć Dumbledorowi o tym, że mamy podejrzenia w stosunku do Petera, ale Lily obawia się, że Voldemort się skapnie, że coś jest nie tak.

- Wątpię. Peter wygląda na takiego, który mógłby zdradzić. Bez obrazy - dodał szybko, przypominając sobie, że Syriusz przez tyle lat się z nim przyjaźnił.

- Problem w tym, że gdy nie będzie Petera, Voldemort nie dowie się, gdzie są Lily i James, a tylko w ten sposób możemy go dorwać. Cholera - przeklął nagle, czym wystraszył brata. - Mam tak po prostu na to patrzeć?

- Chyba nie mamy innego wyjścia - odparł Regulus. - Musimy cierpliwie czekać na odpowiedni moment.

*

15.07.1978

- Merlinie, jak tu ślicznie - powiedziała z zachwytem Elizabeth, rozglądając się wokół.

Regulus podrapał się w zakłopotaniu po głowie. Syriusz powiedział mu, że wybrał coś małego i skromnego, tymczasem Regulus odnosił wrażenie, że znajduje się małej i bardzo eleganckiej willi. Wszędzie unosił się słony zapach morza, a za oknem fale rozbijały się o szeroką plażę. Nie tak wyobrażał sobie dom, ale musiał przyznać, że Syriusz miał gest i to bardzo wielki.

- Syriusz to mnie kiedyś do zawału doprowadzi - skomentował wszystko Regulus i ostrożnie usiadł na brzegu fotela.

- Nie podoba ci się? - zapytała Elizabeth, przysiadając mu na kolanach.

- Podoba tylko... chciałem coś skromniejszego.

- Najwyraźniej Syriusz uznał, że nie Blackowie nie będą żyć byle gdzie.

Zaśmiali się.

- Zorganizujemy parapetówkę? - zapytała.

- Mmm... może jutro - odparł, całując ją. Nie minęła chwila, a Regulusa i Elizabeth poniosły wstrzymywane od długiego czasu uczucia.

*

01.08.1978

Lily z ulgą przyjęła wiadomość, że zdała wszystkie testy z podstawowego kursu. Za dwa tygodnie rozpocznie miesięczny staż w św. Mungu. W międzyczasie czeka ją dwuletni kurs średnio zaawansowany, podczas którego będzie szkolić na medyka ogólnego.

Tymczasem James ciągle zakuwał na Kursie Aurorskim. Ostatnio do obowiązków doszły im krótkie wypady w teren u boku doświadczonych aurorów. On i Syriusz miło przyjęli wiadomość, że za każdym razem będzie im towarzyszył Kinglsey.

Tymczasem Lily w towarzystwie Caroline, Dorcas i Elizabeth spacerowała po mugolskiej galerii handlowej. Dziewczyny wpadały do sklepów, przymierzały, co im się tylko nie spodobało i kupowały, ile mogły. Na koniec wstąpiły do sklepu z odzieżą dla niemowlaków i nie mogły się powstrzymać od kupienia paru ciuszków.

Zmęczony znalazły się na Pokątnej.

- Bili, przynieś nam po mrożonej lemoniadzie! - zawołała Dorcas.

- Tak jest szefowo!

Usiadły przy jednym ze stolików.

- To był udany dzień - podsumowała Lily.

- Chyba mi nogi napuchły - skomentowała Caroline. - Merlinie, będziecie musiały mnie zanieść do domu, bo nie mam siły.

Bili przyniósł lemoniadę. Caroline złapała go za czarny fartuch.

- Zlituj się nad ciężarną i przynieś mi kawałek ciasta. Obojętnie jakie, a kawałek ma być duży.

Bili uśmiechnął się rozbawiony i po chwili przyniósł dziewczynom po kawałku ciasta (Caroline dostała największy).

- Strasznie boję się porodu - wyznała po chwili. - Trzęsie mną na samą myśl.

- Będziemy przy tobie - zapewniła ją Lily. - Jeśli tylko będziesz chciała.

- Bardzo, bo na Syriusza pewnie nie będę mogła liczyć. Gdy tylko poruszam ten temat, on robi się blady i nagle stwierdza, że ma coś ważnego do zrobienia. Rozumiem go, ale... Nie ważne.

Dorcas spojrzała na nią pobłażliwie.

- Faceci już tacy są - skomentowała Elizabeth. - Mój tata podobno zemdlał cztery razy, gdy mama mnie rodziła. Za czwartym wyprowadzili go z sali, bo pielęgniarki musiały zajmować się nim, a nie mamą.

- Boże. - Caroline wydała się przerażona wizją mdlejącego Syriusza. - O nie, on będzie siedział na korytarzu, dopóki nie urodzę. - I z zapałem wbiła widelczyk w ciasto.

*

28.08.1978

- Żartujesz sobie ze mnie? - Regulus był wstrząśnięty. - O mój Boże, Elizabeth powiedz, że sobie ze mnie żartujesz!

Trząsł się zewnętrznie i wewnętrznie.

- Nie żartuję Reg - odparła Elizabeth. Z jej oczu powoli spadały łzy i sama nie wiedziała, które emocje je wywołały. - Bardzo... Bardzo mi przykro. Wiem, że nie tak miał wyglądać początek naszego wspólnego życia, ale... stało się. No stało się!

Był bliski załamania psychicznego. Regulus sam miał ochotę rozpłakać się jak małe dziecko. Miał wrażenie, że znajduje się w jakimś sennym koszmarze.

- Mówiłaś, że będziesz brać eliksir!

- Bo brałam, ale... Zapomniałam. Ten jeden jedyny raz, zapomniałam, bo miałam przytłaczający dzień. Stało się, bardzo mi przykro. Jestem w ciąży i... - Rozpłakała się na dobre. - Nie każ mi się denerwować - wyszlochała. Wyczarowała sobie chusteczkę i wytarła w nią nos.

Regulus stał wstrząśnięty pośrodku pokoju i nie wiedział, co powiedzieć, co zrobić. Widok płaczącej Elizabeth boleśnie kuł go w serce.

- El, proszę, nie płacz - powiedział spokojnie, łapiąc jej twarz w dłonie. - Jakoś... jakoś sobie poradzimy. Coś wymyślimy i... Będzie dobrze.

- Będzie dobrze - powtórzyła za nim bez namysłu, chociaż tak naprawdę nie wiedziała, czy będzie.

*

29.08.1978

Syriusz ostatkami sił doczłapał się do domu po ciężkim dniu. Mechanicznie skierował się do salonu, by łyknąć trochę czegoś mocniejszego (obiecał, że przestanie popijać tak często. Caroline twierdziła, że popada w skrajny alkoholizm), ale jego uwag przykuła biała bańka lewitująca na środku pokoju. Zaciekawiony, ostrożnie zakołował w niej parę razy.

- Caroline! - zawołał. - Caroline!

Kobieta wpadła do salonu.

- Ooo, już jesteś.

- Co to jest? - zapytał, wskazując na bańkę.

Caroline uśmiechnęła się lekko.

- Byłam dzisiaj u ginekologa i poznałam płeć dziecka. - Oczy Syriusza zabłyszczały. - W środku jest proszek. Niebieski oznacza chłopca, a różowy dziewczynkę. Wystarczy stuknąć różdżką.

- O rany, o rany - powiedział Syriusz w pełni podekscytowany. - O rany!

Sięgnął po różdżkę, ale zawahał się, zanim dotknął nią bańki. Serce z nerwów biło mu jak oszalałe. To była ogromna chwila prawdy. Odetchnął głęboko, dotknął bańki różdżką i...

Niebieski proszek obsypał go całego!

- Wohoo! - krzyknął i podbiegł do Caroline, mocno ją całując. Zaśmiała się. - To chłopiec!

- To chłopiec - powtórzyła. - Będziesz chciał go nazwać według rodzinnej tradycji?

Syriusz zamrugał zaskoczony, po czym wybuchnął gromkim śmiechem.

- Oszalałaś?! A w życiu! Będzie miał normalne, angielskie imię, a nie jakieś wymysły. Jeszcze na mózg mi nie padło!

- To dobrze - zaśmiała się. - Bo już się obawiałam, że będę musiała zagłębić się w księgi o astronomii.

Syriusz wywrócił oczami i jeszcze raz mocno ucałował swoją dziewczynę. Dawno nie był tak szczęśliwy.

wtorek, 6 października 2015

Rozdział 22

02.02.1978

Lily odłożyła na szafeczkę przy łóżku "Insygnia Śmierci" i westchnęła ciężko, spoglądając na śpiącego Jamesa. Jego czarne potargane włosy w nocy zdawały się prowadzić własne imprezowe życie. Z kącika ust wylatywała mu stróżka śliny, co Lily skomentowała lekkim uśmiechem. Kursy Auroskie dawały Jamesowi popalić. Spał mało, robił dużo.

Sama nie miała lekko. Spędzała niezliczoną ilość godzin nad książkami i na wykładach, ucząc się, jak leczyć magiczną społeczność. Wymagający wiele wysiłku stan życia powoli zaczynał odbijać się na niej samej. Byłe jednak te chwile i bezsenne noce, gdy raz po raz czytała przysłane książki, analizując dogłębniej ich treść.

Jej myśli błądziło od Harry'ego do Jamesa to do rodziców i siostry zakotwiczonych gdzieś w Australii. Czasami żałowała podjętej decyzji. Może był inny sposób na ochronienie ich? W ostateczności jej rodzina wcale nie musiała ucierpieć. A później przypomniała sobie, że Voldemort z chęcią wykorzystałby ich, jako jej słabego punktu i przestała żałować.

Jeszcze raz zerknęła na okładkę książki i zgasiła świecę. Wtulając się w Jamesa, starała się nie myśleć o nadchodzącej przyszłości.

*

06.04.1978

Regulus przyczepił liścik do małej płomykówki i wypuścił ją przez okno. Stojąc w miejscu, obserwował, jak sówka powoli zlewa się z otoczeniem. Wychodząc z sowiarni, mocniej naciągnął na siebie szatę i szybko pomknął do szkoły, by uniknąć deszczu, który lada chwila miał lunąć z ciemnych chmur zawieszonych nad okolicą.

Nastał kwiecień, czyli nauczyciele powoli kończyli wszelką naukę, by zabrać się za powtórki, a że egzaminy zaczynały się już w ostatnim tygodniu maja, w serca siódmych i piątych klas powoli wkradał się niechciany stres.

Regulus uważał, że Lily jest tak naprawdę jedyną osobą, która mogłaby zrozumieć jego strach przed egzaminem i doradzić w wielu bardzo ważnych kwestiach. W ostateczności to ona zawsze rozumiała go najlepiej. Regulus miał nadzieję, że dziewczyna tylko go znienawidzi przez ilość listów, które z pewnością będzie do niej wysyłał.

Ledwo znalazł się pod dachem, a z nieba lunął chłodny deszcz. Odetchnął z ulgą i szybkim krokiem powędrował przed siebie. Towarzyszące mu od rana szczęście, zniknęło za następnym zakrętem, gdy wpadł na dwójkę Ślizgonów ze swojego rocznika.

- Uważaj, jak łazisz Black - warknął jeden.

- Podły zdrajca - dodał drugi i walnął Regulusa z pięści w twarz.

Regulus zachwiał się pod siłą uderzenia i upadł na posadzkę. Z nosa trysnęła mu krew. Ledwo zdążył podnieść głowę, a poczuł silne kopnięcie w brzuch. Jęknął głośno, zwijając się z bólu. Dwójka Ślizgonów oddaliła się, zaśmiewając się w głos.

Ocierając krew z twarzy, wstał. Złowrogim spojrzeniem zerknął na oddalających się Ślizgonów. Słowa Elizabeth rozbrzmiały w jego głowie. Masz zamiar przejąć obowiązki brata w dowcipkowaniu?

Nie myśląc za wiele, rzucił się w strumieniu deszczu, chcąc wysłać list do Syriusza.

*

23.04.1978

Syriusz miał naprawdę ciężki dzień. Wstał lewą nogą, wylał na siebie kubek ulubionej kawy, a potem bardzo źle mu poszło na próbnych testach. Wracając do domu, w głowie miał tylko jedną myśl: Łyknę sobie trochę whisky. I to była jedyna rzecz tego dnia, która podtrzymywała go psychicznie na duchu, więc kiedy wszedł do domu, natychmiast skierował się do małego barku w saloniku. Zdążył tylko nalać alkoholu do szklanki, gdy usłyszał:

- SYRIUSZU ORIONIE BLACK!

Przestraszony podskoczył, rozlewając trochę trunku. Z jego ust wymsknęło się przekleństwo i do salonu wparowała wściekła Caroline. Czerwona na twarzy, nie mogła opanować drżenia ciała. Była tak wściekła, że Syriusz z kamienną miną odstawił szklankę na bok.

- Wcale nie chciałem się napić - zarzekł się.

- Tutaj nie o to chodzi - odwarknęła. - SIADAJ!

Posłusznie wykonał jej polecenie.

- Co się stało? - zapytał, kiedy Caroline krążyła przed nim.

- Co się stało? - powtórzyła. - Ja wiedziałam, wiedziałam, że jesteś nieodpowiedzialny. Nieodpowiedzialny! Wiedziałam, że nie myślisz za często pod wpływem emocji, ale tego... TEGO! Nie spodziewałam się w ogóle!

- No ale o co chodzi? - ciągnął Syriusz, zdezorientowany całą sytuacją.

- Chodzi o to półgłówku, że jestem w ciąży! - wykrzyknęła. - Rozumiesz to?

Syriusz zaniemówił. Brutalna rzeczywistość uderzyła go prosto w twarz. Dopiero teraz sobie przypomniał, jak w ostatnim czasie on i Carolinie nadużywali jej podwyższonego libido i braku Regulusa w domu.

Poczuł, że krew odpływa mu z twarzy. Caroline przysiadła obok niego z głośnym westchnięciem.

- Powiedz coś, błagam, powiedz coś.

Spojrzał na nią.

- Teraz to ja już naprawdę muszę się napić - stwierdził z powagą. Dwoma susami znalazł się przy butelce, z której wziął dwa porządne łyki. Caroline obserwowała go bacznie.

Nie mógł być ojcem. Był za młody na rodzicielstwo. Nie nadawał się do tego. Nigdy nie myślał o dzieciach. Nie chciał ich mieć z wielu powodów, ale teraz... Spojrzał na Caroline, która oczekiwała od niego odpowiedzi. Niepewnym krokiem wrócił na swoje poprzednie miejsce i chwycił jej roztrzęsione dłonie.

- To... Merlinie, nie wiem, co powiedzieć. Jesteś pewna?

- Na sto procent - powiedziała, tą raza już łagodnie. - Jestem przerażona.

- Cholera - przeklął. - Ja... Uważam, że jesteśmy za młodzi na rodziców, ale skoro... skoro to - z niedowierzaniem spojrzał na jej brzuch - ma miejsce bytu, to byłbym okropnym człowiekiem, jeśli nie pozwoliłbym temu dziecku ujrzeć świata.

Nagle poczuł, że rozpiera go ojcowska magia. Oczami wyobraźni zobaczył siebie i swojego syna, którego uczył grać w Quidditcha. Caroline stała niedaleko, trzymając na rękach ich córeczkę i...

- Ty... Ty chcesz to dziecko? - zapytała Caroline z niedowierzaniem, wyrywając go z marzeń na jawie.

- Tak... Nie... Nie wiem... Boże! A ty je chcesz?

- Chyba - odparła niepewnie. - Dowiedziałam się dzisiaj i... Byłam tak bardzo wściekła na ciebie i na siebie, że nawet o tym nie pomyślałam. Jesteśmy bardzo młodzi Syriusz.

- Zawsze będziemy młodzi - powiedział. - Nawet po osiemdziesiątce będziemy młodzi.

Caroline zaśmiała się krótko.

- Może... może pogadamy o tym jutro? - zaproponowała. - Muszę się z tym przespać. A teraz wybacz, z emocji zbiera mi się na pawia. - I pobiegła do łazienki.

Syriusz zastanawiał się, czy nie pójść za nią. W ostateczności znalazł się przy barku, upijając jeszcze parę łyków whisky na uspokojenie. Dopiero teraz dłonie zadrżały mu z emocji, a w głowie się zakołowało. Cholera, będę ojcem - pomyślał i mimowolnie się uśmiechnął.

*

08.05.1978

Remus nie potrafił uwierzyć, że to wszystko się dzieje. Pomysł Dorcas z restauracją na początku wydawał mu się głupi, ale im dziewczyna więcej mu na ten temat opowiadała, tym częściej zaczął uważać, że to jednak dobry pomysł. Teraz stał w drzwiach na zaplecze, obserwując, jak kliencie rozmawiają cicho przy swoich stolikach.

Dwupiętrowy lokal obfitował w białe kamienne, ściany oraz białe stoliki i krzesełka. Duże lustra optycznie powiększały pomieszczenie jeszcze bardziej. Za białą ladą, ciągną się szereg półek z kolorowymi butelkami z alkoholem. Stojący tam barman, polewał kieliszki białą szmatką i zawieszał je na specjalnym stojaku nad głową czaszą do dołu.

Cała restauracja miała wydźwięk bardzo przyjemny, ale jednocześnie elegancki i przyciągający uwagę.

Remus uśmiechnął się krótko. Dorcas odwaliła kawał dobrej roboty, a teraz on kończył uczyć się księgowości, by móc ogarnąć wszelkie rachunki i wypłatę dla pracowników.

Drzwi otwarły się szeroko i do środka weszło dwóch mężczyzn. Remus z radością rozpoznał w nich swoich najlepszych przyjaciół. Nie widział ich dobre dwa tygodnie od czasu ostatniej pełni.

- Luniaczku! - zawołał Łapa. - Dobrze cię wiedzieć.

- Nieźle się trzymasz! - powiedział James.

- Dzięki!

Usiedli przy stoliku przy oknie, wyglądając na zatłoczoną ulicę Pokątną.

- Jak się czuje Caroline? - zapytał Remus. Wiadomość, że Syriusz zostanie ojcem, bardzo nim wstrząsnęła.

- Ma mdłości częściej niż ja przeklinam - zaśmiał się. - I dziwne humorki. Raz jest zła, raz wesoła. Trudno ją rozgryźć, ale często się uśmiecha.

- A jak ty się czujesz? - zapytał James.

- Ciągle jestem tym wszystkim przerażony - wyznał Syriusz. - Wiem, że niedługo oswoję się z tą myślą, ale na ten moment... - Pokręcił głową.

- Cokolwiek się będzie działo, masz nasze wsparcie - zapewnił go James. - Masz szansę wieść zupełnie inne życie niż w książkach. Poza tym, z chęcią będę się bawił ze swoim chrześniakiem!

- Skąd wiesz, że zostaniesz ojcem chrzestnym? Może poproszę Remusa!

- Osz ty!

- Chyba nie mógłbym odebrać tego tytułu Jamesowi! - powiedział szybko Remus, widząc oskarżycielskie spojrzenia Jamesa.

- Widzisz, on rozumie!

Syriusz zaśmiał się głośno.

- Jeszcze nie rozmawialiśmy o tym z Caroline - przyznał Syriusz. - Za wcześnie, by o tym myśleć. Poczekajmy najpierw na wieść, czy to chłopiec, czy dziewczynka.

Remus zaśmiał się głośno.

- Coś cię bawi? - zapytał James.

- Wyobraziłem sobie Syriusz odpędzającego od swojej córki wszystkich jej adoratorów. - James mu zawtórował, a Łapa zrobił naburmuszoną minę. - Aj, no nie obrażaj się. To bardzo zabawna wizja.

- I bardzo prawdopodobna - dodał James, nie mogąc przestać się śmiać. Black prychnął obrażony, a potem szybko sam się uśmiechnął, wyobrażając sobie taką sytuację.

Rozdział 21

25.11.1977

Lily właśnie udało się zgrabić ostatnie liście z ogródka. Podpierając się o płot, odpoczywała. Pogoda z dnia na dzień robiła się coraz gorsza, a James pochłonięty przez Kursy Aurorskie bywał w domu rzadziej niż ona. Tak naprawdę Lily nie chciała zgrabiać tych liści. Obawiała się jednak, że lada dzień spadnie pierwszy śnieg i nie zdążył tego zrobić aż do wiosny.

- Ładny dzień, nieprawdaż?

Zaskoczona spojrzała na ulicę za płotem. Starsza kobieta podbierając się o swoją laskę, ciszyła się słabymi promieniami słońca. Lily posłała jej serdeczny uśmiech.

- Obawiam się, że ostatni, pani Bagshot. W Proroku nie zapowiadali od jutro dobrej pogody.

- Ah. - Kobieta machnęła ręką. - W Proroku jest tyle prawdy ostatnio ile we mnie baletnicy. Żyję na tym świecie wystarczająco długo, by stwierdzić, że słońce utrzyma się jeszcze dwa lub trzy dni. Potem będzie robić się tylko zimniej.

- Może wpadnie pani dzisiaj na herbatkę? - zaproponowała Lily.

- Z wielką chęcią droga Lily, ale obiecałam swojej dawnej znajomej ploteczki przy ciastkach. Plotkara z niej wielka, ale szkoda odmówić ciekawostkom, które zdobywa.

Lily uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

- W takim razie nie będę odmawiać pani tych drobnych przyjemności.

Bathilda Bagshot uśmiechnęła się do niej ciepło i odeszła w swoją stronę. Lily chwilę odprowadzała ją wzrokiem, by potem wziąć zgrabione liście i dyskretnie spalić je na tyłach domu. Zadowolona usiadał w kuchni przy stole i wypiła szklankę soku. Wzrok Lily nawet raz nie spoczął na mrocznym nagłówku w Proroku i znajdujące się pod nim zdjęcie Mrocznego Znaku.

*

Był późny wieczór, gdy Dorcas wpadła przez kominek do salonu w Dolinie Godryka. Lily siedziała po turecku przy małym stoliku i studiowała książki. Gdy płomienie rozbłysły gwałtownie, podniosłą wzrok znad książek.

- Muszę ci coś powiedzieć - powiedziała podekscytowana Dorcas, siadając obok przyjaciółki. Lily patrzyła na nią z wyczekiwaniem. - Pamiętasz, jak mówiłam, że mam plan na przyszłość dla mnie i Remusa.

- Pamiętam.

- Więc... - Dorcas nie mogła opanować drżenia ciała - porozmawiałam z nim o tym planie i on się zgodził. Pożyczyliśmy trochę złota z Gringotta i... otwieramy restaurację na Pokątnej!

- O Merlinie, to wspaniała wiadomość - powiedziała Lily, nie kryjąc zaskoczenia. Mocno przytuliła Dorcas. - I wspaniały pomysł. To się uda Dora!

- No wiem, jestem tak bardzo podekscytowana i nawet Remus się cieszył. Merlinie, nie masz czasem czegoś na uspokojenie?

Lily zaśmiała się krótko.

- Jasne, zaraz przyniosę.

*

15.12.1977

Regulus dziwnie czuł się z myślą, że to jego ostatni rok w szkole. Wraz z powrotem do Hogwartu wszystko wydało się mu inne, być może dlatego, że bardzo chciał zapamiętać każdy zamkowy szczegół. Za oknem ostrożnie sypał śnieg, powoli pokrywając błonia grubą warstwą puchu. Tym samym dawał odczuć, że zbliżają się święta. Tak, w Hogwarcie powoli zaczynało się odczuwać świąteczną atmosferę. W Wielkiej Sali powoli pojawiały się choinki, a na korytarzach jemioły, które dziewczyny lubiły wykorzystywać do skradania pocałunków chłopakom.

Regulus zerknął dyskretnie za siebie, a kiedy nikogo nie zobaczył, wemknął się do pustej klasy. Elizabeth już na niego czekała. Pocałował ją na przywitanie.

- Was też McGonagall tak męczy? - zapytała, gdy usiedli w jednej z ławek, przytulając się do siebie.

- Też - potwierdził Regulus.

- Ona przesadza z tymi wypracowaniami. Ja nie robię nic innego, tylko piszę wypracowania na transmutację. Cholery można dostać, a mamy też inne przedmioty. Nawet nie wiem, kiedy ostatnio trzymałam dłużej w dłoniach podręcznik od zielarstwa czy eliksirów.

- Proszę, nie rozmawiajmy o nauce - powiedział Regulus, całując Elizabeth w czoło. - Zostajesz w Hogwarcie na święta?

- Tak, nie mam zamiaru wracać do domu. A ty?

- Zostaję z tobą.

- Z tego, co się zorientowałam, większość Ślizgonów wraca do domu. Będziemy mieć trochę większą swobodę w naszych spotkaniach przez parę dni.

- Bardzo mi to odpowiada - powiedział Regulus, uśmiechając się szeroko, a potem spoważniał nagle, wzdychając przy tym ciężko.

- Co się stało? - zapytała Elizabeth, chwytając twarz Regulusa w obie dłonie. - Co się stało?

- Sam nie wiem - westchnął. - Wszystko mnie ostatnio przytłacza. Nasz ostatni rok tutaj, wojna, strach, nawet moja umierająca matka.

- Na razie jesteśmy tutaj, w Hogwarcie, bezpieczni. Nie martw się o coś, o co nie musisz, Reg. Wiem, że jesteś bardzo wrażliwy i wszystko na ciebie oddziałuje, ale na ten moment zajmij się szkołą.

- A co będzie po niej, huh? Co zrobimy po szkole?

Elizabeth zrobiła zmieszaną minę.

- Umm... myślałam, że zamieszkamy razem i...

- Co? - Regulus zaskoczony uniósł wysoko brwi. - Chcesz ze mną mieszkać?

- A ty ze mną nie chcesz? - zapytała przestraszona.

- Oczywiście, że chcę! Nie spodziewałem się tylko, że myślałaś już o tym! Wow!

Elizabeth zaśmiała się dźwięcznie.

- Zobaczysz, wszystko jakoś się ułoży.

- Mam nadzieję - odparł, całując ją. - Mam nadzieję.

*

25.12.1977

Dziwnie im było spędzać święta poza Hogwartem. Atmosfera, mimo iż magiczna, nie była taka sama jak w murach szkoły. Nigdzie nie było duchów śpiewających kolędy i Irytka obrzucającego uczniów balonami z farbą i mówiącego dziwne rymowanki. Ale Lily cieszyła się, że może spędzić te dni w gronie rodziny - Jamesa, Syriusza i Caroline oraz Petera (Dorcas i Remus spędzali święta w towarzystwie własnych rodziców).

- A ja uważam - Syriusz bardzo głośno wyrażał swoje zdanie - że to co najmniej dziwne, że Katapulty skończyły sezon na tak wysokiej pozycji w tabeli. Od wiosny grali bardzo słabo.

- Ach, głupoty gadasz - odparł natychmiast James. - Zazdrościsz im nowego kapitana i tle!

- Ja? - Łapa teatralnie udał oburzenie. - W życiu! Katapulty nie mają nic, czego mógłbym im zazdrościć!

Caroline i Lily i nie mogły powstrzymać chichotów ze swoich partnerów. W końcu James dał za wygraną i skończył bezsensowną kłótnię przy kolacji.

- Co tak milczysz Glizdgku? - zapytał Syriusz.

- Bo ta wołowinka jest pyszna - powiedział. - Doskonała robota Lily.

- Dziękuję - odpowiedziała, upijając wina. - Chociaż jeden facet w tym domu docenia moją kuchnię.

- Co? - James był wyraźnie zaskoczony. - Że ja nie doceniam twoich zdolności kulinarnych? Lily, jak możesz tak mówić, ja uwielbiam wszystko, co ugotujesz, chociaż ostatnia była ta dziwna zupa, która...

Nie dokończył, bo Syriusz wybuchnął głośnym śmiechem z wyrazu twarzy Lily.

- Więc Peter, gdzie jesteś, jak cię nie ma? - zapytała Caroline.

Momentalnie na twarzy Glizdogona pojawiło się czyste zmieszanie i zakłopotanie. Odkładając sztućce, nerwowo potarł pod stołem. Syriusz wymienił z Jamesem porozumiewawcze spojrzenia.

- Różnie to bywa - zaśmiał się nerwowo. - Staram się znaleźć w życiu cel.

- Cel? - powtórzyła Lily. - Jaki cel?

- Jakikolwiek - odpowiedział, drapiąc się po karku. - Coś, co pozwoli mi poczuć się spełnionym. Dużo... eee... eksperymentuje.

Przy stole zapadła głucha cisza.

- Nie no, to bardzo fajnie - odpowiedziała Caroline, chcąc przerwać niemiłe napięcie. - Syriusz też ostatnio dużo eksperymentuje, z alkoholami. - Spojrzała na niego spod przymrużonych oczu. - Wypij więc jeszcze jeden łyk wina, a przysięgam, że wyleje ci na je na włosy.

- Tylko nie na włosy! - zawołał natychmiast Syriusz.

James wybuchnął tak gromkim śmiechem z miny Łapy, że musiał wyjść do innego pokoju, by się uspokoić.

Rozdział 20

Lily trzęsła się ze zdenerwowania. Ubrana w białą suknię z ładnie pofalowanymi włosami i wpiętymi w nie welonem, nie umiała usiedzieć na miejscu. Chodziła od drzwi do okna, od okna do drzwi i próbowała nie dostać zawału. Serce biło jej jak oszalałe.

- Lily, przestań, bo mi się w głowie przez ciebie kręci – powiedziała Caroline. Włosy miała ułożone delikatnymi falami. Błękitna sukienka, która miała na sobie, teraz niemiłosiernie ją denerwowała, chociaż jeszcze wczoraj uważała, że jest śliczna.

- Tyle lat go olewałam, a on nagle chce się ze mną żenić! Przecież to głupie!

- Daj spokój – odezwała się Dorcas, poprawiając swój makijaż przed lustrem w toaletce. - James cię kocha, ty kochasz jego. Niepotrzebnie dramatyzujesz.

- Dorcas ma rację - poparła ją Caroline. - Niepotrzebnie się denerwujesz.

Lily warknęła z frustracji i dyskretnie wyjrzała przez okno. Znajdowali się we wspaniałym dworku z pięknym ogrodem. Listopad przyniósł sporo deszcze, wiatru i niskich temperatur. Główna część uroczystości obyć się miała w małej kapliczce na dole, a potem zabawa miała się przenieść do sali balowej. Kilku odważniejszych gości stało jeszcze na dworze, dopalając papierosy.

Lily westchnęła głośno i do pokoju wpadła Alicja. Ubrana w sukienkę druhen, uśmiechała się wesoło.

- Gotowa? - zapytała.

- Nie – odpowiedziała niemal natychmiast Lily.

- Już pora - oznajmiła Alicja. Lily przełknęła ciężko ślinę. - Nie denerwuj się, bo nie ma czym. To wspaniały dzień i masz się nim cieszyć. Dzisiaj wszystkie oczy skierowane się na ciebie.

- Alicja, nie pomagasz - powiedziała z przerażeniem Lily. Caroline i Dorcas wzięły ją pod pachę, prowadząc do wyjścia.

- Będzie dobrze - pocieszyła ją Dora. - Zobaczysz, że będzie wspaniale.

*

James starał się nie okazywać szalonych emocji, targających jego ciałem, gdy raz po raz wymieniał uściski dłoni z przybywającymi gośćmi. Syriusz, Remus i Peter dumnie stali u jego boku, dodając mu otuchy w tak ważnym dla niego dniu.

- Weź się w garść James, wyglądasz jakbyś miał za chwilę zemdleć - powiedział Syriusz.

- I tak się czuję - przyznał, przecierając spocone czoło. - Po cholerę mi to wesele było. - Łapa zaśmiał się dźwięcznie. - Oh, zamknij się, wypomnę ci tę chwilę, gdy ty będziesz brał ślub.

Nagle Syriusz skrzywił się. Przez myśl przebiegła mu Caroline w białej sukni i była to piękna, jak i przerażająca wizja.

- Syriusz, weź Jamesa, niech chwilę odsapnie, a my tu z Peterem postoimy - zaproponował Remus.

James posłał mu wdzięczny uśmiech i wraz z Łapą oddalili się. Oboje przyglądali się zasiadającym na wyznaczonych miejscach gościom. Pojawił się Regulus, Hagrid w dziwacznym garniturze, profesor McGonagall, nawet Albus Dumbledore. Poza tym kręcili się tu członkowie rodzin Jamesa, kilkunastu członków Zakonu oraz znajomi ze szkoły.

Syriusz i James wymienili porozumiewawcze spojrzenie i z niemrawymi minami podeszli do Severusa Snape'a.

- Cześć Snape – powiedział James, starając się, by zabrzmiało to miło.

- Cześć? - odparł niepewnie.

- Wiem, że... - James się zająknął. - Nigdy nie byliśmy w najlepszych stosunkach i wątpię, byśmy kiedykolwiek byli, ale teraz ja i Syriusz pragniemy zakopać choć odrobinę topór wojenny i szczerze cię przeprosić - wyrzucił z siebie na jednym wydechu, wyciągając ku Snape'owi dłoń. Severus spojrzał na nią z lekką pogardą, ale odwzajemnił gest.

- Lily cię zmusiła? - zapytał. Syriusz dopatrzył się w oczach szkolnego wroga tryumf i pogardę. Powstrzymał się, by nie prychnąć.

- Tylko trochę...

- Dbaj o nią – powiedział Snape.

- Będę – obiecał mu i nie chcąc dłużej przebywać w swoim towarzystwie, rozeszli się. Dopiero wtedy Syriusz prychnął głośno. - Nie wierzę, że to się stało, ale przynajmniej mam to za sobą.

- A ile jeszcze przed tobą. - Alicja wskoczyła między nich. - Bardzo proszę stanąć przed ołtarzem, panna młoda już idzie. - I pobiegła na górę.

James pobladł na twarzy. Syriusz mocno ścisnął jego ramie i popchnął w kierunku ołtarza, bo Rogaczowi nogi wrosły się w ziemię. Nagle stwierdził, że jeszcze może to wszystko odwołać i wziąć ślub z Lily tylko w towarzystwie najlepszych przyjaciół, albo w ogóle bez nich, a potem zobaczył rozweselone oczy Albusa Dumbledora i wiedział, że wszystko będzie dobrze.

*

Lily przyznała Alicji rację. Nie było wcale tak źle. Kiedy James ją zobaczył, uśmiechnął się tak szeroko, że cały stres wyparował z jej ciała. Zakładając sobie obrączki na palce, oboje uśmiechali się promiennie.

Przetańczyła chyba z każdym zaproszonym gościem i pomału zaczynała odczuwać to w stopach. Nie mogła odmówić rozweselonemu Syriuszowi, wesołemu Remusowi, a nawet Peterowi. Rozpromieniony Regulus obracał ją na parkiecie przez dwie rytmiczne piosenki, a przy spokojniejszym kawałku rozmawiała o planach na przyszłość z Dumbledorem.

Odpoczywając przy szklance soku, obserwowała, jak James tańczył razem z jedną ze swoich kuzynek. Syriusz wirował razem Dorcas, Caroline zaś porwała do tańca Regulusa. Remus siedział przy stoliku razem z Hagridem i Kinglseyem i zdawali się o czymś zaciekle dyskutować. Uśmiechnęła się na ten widok.

- Zatańczysz? - W mig zesztywniała. Spoglądając na Severusa ogarnęło nią dziwne uczucie. Lekko przygaszona twarz jej przyjaciela zbiła ją z tropu, ale skinęła głową i weszli na parkiet.

- To jak jest w Paryżu? - zapytała, zaczynając rozmowę.

- Piękne miasto ze wspaniałą kulturą – odpowiedział. - Musisz koniecznie kiedyś mnie odwiedzić. Tamtejszy czarodziejski świat oczarowałby cię.

- Z chęcią skorzystam z zaproszenia.

Temat ich rozmowy przeniósł się na szkolenie Severusa na Mistrze Eliksirów oraz szkolenie Lily na lekarza. Oboje byli bardzo zachwyceni nowymi doświadczeniami i naukami, ale zgodnie stwierdzili, że czeka ich dużo pracy przed osiągnięciem wymarzonego celu.

- Czy Sam-Wiesz-Kto upominał się o ciebie? - zapytała, zmieniając temat.

- Nie - przyznał. - Tam, we Francji, wojna nie jest tak bardzo odczuwalna. Proroka dostaję z kilkudniowym opóźnieniem.

- Zostań tam - powiedziała. - Nie widzę cię po jego stronie.

Severus uśmiechnął się smutno.

Wraz z zakończeniem się piosenki, Lily wylądowała w objęciach Jamesa, który serdecznie miał już dość tańczenia z każdą obecną na sali kobietą. 

- Nie opuszczaj mnie – mruknął.

- Nigdzie nie idę – zaśmiała się.

Przez dłuższą chwilę tańczyli w ciszy, patrząc sobie nawzajem w oczy. Szerokie uśmiechy nie schodziły przy tym z ich ust. Po oświadczynach James nie mógł uwierzyć, że tak wspaniała kobieta jak Lily, zgodziła się być jego żoną. Teraz się tym nie przejmował. Był szczęśliwy, że mógł ja mieć u swego boku.

- Ej Evans, umówisz się za mną?

Spojrzała na niego z niedowierzaniem, ale szybko uśmiechnęła się rozbawiona.

- Spadaj na drzewo, Potter.

I pocałowali się, co goście niemal natychmiast skwitowali gromkimi brawami.

+++

Zrobił jeszcze kilka kroków, dzielących go od myślodsiewni i zajrzał w nią. Zawahał się, nasłuchując, a potem wyciągnął różdżkę. W gabinecie i na korytarzu za drzwiami było zupełnie cicho. Szturchnął lekko zawartość myślodsiewni końcem różdżki. 

- To nie ładnie zaglądać tak do cudzych wspomnień – oburzyła się Lily.

- Daj spokój – odparł Syriusz. - I co takiego on tam może zobaczyć? - zaśmiał się, co i uczynił James. Lily prychnęła oburzona.

Srebrzysta substancja zaczęła szybko wirować. Nachylił się nad nią i zobaczył, że robi się przezroczysta. Znowu, jak przed rokiem, patrzył z góry na jakieś pomieszczenie, jak przez okrągłe okienko w suficie... I jeśli się nie mylił, patrzył z góry na Wielką Salę... 

Jego oddech zasnuwał teraz powierzchnię myśli Snape'a... Poczuł pustkę w głowie... Przecież to czyste szaleństwo... ale tak go kusi... Dygotał na całym ciele... Snape może wrócić lada chwila... I nagle przypomniała mu się rozgniewana twarz Cho, a potem kpiąca twarz Malfoya... i poczuł, że stać go na wszystko...

- Pewnie, że go stać. To mój dzieciak – powiedział James dumnie.

Wziął głęboki oddech i zanurzył twarz w myślach Snape'a. Podłoga natychmiast się przechyliła, a on zsunął się głową w dół do myślodsiewni... 

Spadał przez zimną ciemność, obracając się szybko wokół własnej osi, a potem... 

Stał pośrodku Wielkiej Sali, ale nie było w niej czterech stołów. Zamiast nich zobaczył ponad setkę małych stolików, a przy każdym siedział uczeń, pochylony nad zwojem pergaminu. Słychać było tylko skrobanie piór i od czasu do czasu szelest, gdy ktoś zwijał lub rozwijał swój pergamin. Tak, to był egzamin.

- Litości – sapnęła Lily, która dobrze wiedziała, w jakim wspomnieniu wylądował Harry.

Z wysokich okien spływały strumienie słońca na pochylone głowy, połyskujące barwami kasztanów, miedzi i złota. Rozejrzał się ostrożnie. Gdzieś tu musi siedzieć Snape... To przecież JEGO WSPOMNIENIE... 

I dostrzegł go, siedział tuż przy nim! Snape nastolatek był blady i żylasty, jak roślina trzymana w ciemności. Jego długie, proste i tłuste włosy omiatały stół, jego haczykowaty nos zawisł zaledwie o cal nad pergaminem, po którym skrobał zawzięcie piórem. Harry stanął za nim i przeczytał nagłówek na arkuszu egzaminacyjnym: 

OBRONA PRZED CZARNĄ MAGIĄ STANDARDOWA UMIEJĘTNOŚĆ MAGICZNA 

- Hej! To SUMY! - powiedział uradowany Syriusz. Lily nie popierała jego entuzjazmu.

A więc Snape musiał mieć piętnaście albo szesnaście lat, tyle, co teraz Harry. Pisał szybko, zapisał już ze stopę pergaminu więcej niż jego najbliżsi sąsiedzi, a przecież pismo miał drobne i ciasne. 

- Jeszcze pięć minut! 

Harry aż podskoczył, a kiedy się odwrócił, zobaczył czubek głowy profesora Flitwicka, poruszający się między stolikami niedaleko niego. Teraz przechodził obok chłopca z rozczochraną czarną czupryną... bardzo rozczochraną czarną czupryną... 

Harry ruszył do przodu tak szybko, że gdyby to działo się naprawdę, poprzewracałby stoliki. Zamiast tego sunął w powietrzu jak we śnie... minął dwa przejścia między stolikami, popłynął wzdłuż trzeciego. Tył głowy czarnowłosego chłopca był coraz bliżej i bliżej... Teraz chłopiec się wyprostował, odłożył pióro i przyciągnął pergamin do siebie, żeby przeczytać, co napisał... 

Harry zatrzymał się przed jego stolikiem i spojrzał z góry na swojego piętnastoletniego ojca.

- No wiem, że jestem zajebisty i takie tam.

- To musi być dla niego szok, patrzeć na ciebie w takim wydaniu – odparła Lily. James zmarszczył brwi z niezrozumienia.

Podniecenie eksplodowało mu w brzuchu. Jakby patrzył na samego siebie... z drobnymi tylko różnicami. James miał oczy orzechowe, nos nieco dłuższy, a na jego czole nie było blizny, ale obaj mieli takie same chude twarze, te same usta, te same brwi. Jamesowi tak samo sterczały włosy na czubku głowy, ręce miał identyczne i Harry był pewny, że gdyby wstał, okazałoby się, że są tego samego wzrostu.

- James junior – podsumował Syriusz, rechocząc przy tym.

James ziewnął potężnie i zmierzwił sobie włosy, robiąc jeszcze większy bałagan na głowie. Zerknął w stronę profesora Flitwicka, a potem odwrócił się i uśmiechnął do chłopca siedzącego cztery stoliki dalej. 

Harry doznał kolejnego wstrząsu: to Syriusz Black odwzajemnił uśmiech i uniósł kciuk do góry. Syriusz siedział niedbale rozparty, kiwając się na tylnych nogach krzesła. Był bardzo przystojny;

- Bo się zarumienię – skomentował Łapa.

czarne włosy spadały mu na czoło z jakąś nonszalancką wytwornością, o której Harry i James tylko mogli marzyć, a siedząca za nim dziewczyna zerkała na niego tęsknie, choć on zdawał się tego nie zauważać. A dwa stoliki dalej, za tą dziewczyną - Harry'emu znowu coś podskoczyło w brzuchu - siedział Remus Lupin. Był blady i wyglądał dość mizernie (czyżby zbliżała się pełnia?). Przeczytał, co napisał, i podrapał się piórem po brodzie, marszcząc lekko czoło. 

Remus uśmiechnął się delikatnie. Rzeczywiście zbliżała się pełnia, a on myślał wtedy nad pytaniem dotyczącym wilkołaków.

To by znaczyło, że gdzieś tutaj musi być i Glizdogon... I rzeczywiście, Harry zaraz wyłowił go wzrokiem. Mały chłopiec o mysich włosach i długim, spiczastym nosie. Miał przerażoną minę, gryzł paznokcie, wpatrując się w swój pergamin, i szurał po podłodze czubkami butów. Co jakiś czas zerkał z nadzieją na pergamin swojego sąsiada. Harry przyglądał mu się przez chwilę, a potem znowu spojrzał na Jamesa, który teraz bazgrał coś na skrawku pergaminu. Narysował już znicza i kreślił litery L.E. Co to za skrót? 

- Merlinie, Harry, ależ ty głupi! - James palnął się w czoło.

- Proszę odłożyć pióra! - zaskrzeczał profesor Flitwick. - Ty też, Stebbins! Proszę pozostać na miejscach, zaraz zbiorę wasze pergaminy! Accio! 

Ponad setka rolek pergaminu śmignęła prosto w rozwarte ramiona Flitwicka, zwalając go z nóg. Rozległy się śmiechy. Paru uczniów siedzących przy pierwszych stolikach chwyciło go pod łokcie i podniosło z podłogi. 

- Dziękuję... dziękuję... - wysapał profesor Flitwick. - No, jesteście wszyscy wolni! 

Harry spojrzał na swojego ojca, który pospiesznie zamazał litery L.E., zerwał się, wrzucił pióro i kartkę z pytaniami egzaminacyjnymi do torby, zarzucił ją na ramię i stał, czekając na Syriusza. 

Harry rozejrzał się i nieco dalej dostrzegł Snape'a, zmierzającego między stolikami do drzwi i wciąż zaabsorbowanego swoją kartką z pytaniami. Przygarbiony, kanciasty, kroczył w dziwny sposób, przywodzący na myśl pająka. Tłuste włosy zwisały mu na twarz. 

- Ten, kto to napisał, zrobił to tak dokładnie, że aż mi się niedobrze zrobiło – przerwał Syriusz. Lily była gotów mu odszczeknąć, ale ugryzła się w język.

Grupa rozgadanych dziewcząt oddzieliła Snape'a od Jamesa i Syriusza. Trzymając się tej grupy, Harry nie tracił Snape'a z oczu, a jednocześnie nadstawiał uszu, by słyszeć głosy Jamesa i jego przyjaciół. 

- Podobało ci się pytanie dziesiąte, Luniaczku? - zapytał Syriusz, kiedy znaleźli się w sali wejściowej. 

- Bardzo - odpowiedział żywo Lupin. - „Podaj pięć oznak, po których można rozpoznać wilkołaka". Wspaniałe pytanie. 

- I co, myślisz, że wymieniłeś wszystkie? - zapytał z udawanym przejęciem James. 

- Chyba tak - odrzekł z powagą Lupin, kiedy przyłączyli się do tłumu wokół drzwi frontowych, żeby wyjść na zalane słońcem błonia. - „Pierwsza: siedzi na moim krześle. Druga: nosi moje ubranie. Trzecia: nazywa się Remus Lupin..." 

Chłopcy zaśmiali się na to wspomnienie.

Tylko Glizdogon się nie roześmiał. 

- Podałem kształt pyska, wygląd źrenic, włochaty ogon - powiedział z niepokojem - ale nic więcej nie mogłem wymyślić... 

- No nie, Glizdogonie, ale z ciebie tępak! - rzucił James niecierpliwym tonem. - Przecież co miesiąc włóczysz się z wilkołakiem... 

- Nie wrzeszcz tak - przerwał mu Lupin. 

Harry spojrzał niespokojnie za siebie. Snape wciąż był blisko, nadal wertując swoje pytania, ale w końcu to było jego wspomnienie, i Harry czuł, że gdy wyjdą na błonia, może pójść w inną stronę, a to by oznaczało, że on, Harry, nie będzie już mógł dłużej śledzić swojego ojca. Doznał więc wielkiej ulgi, kiedy James i jego trzej przyjaciele ruszyli trawiastym zboczem w stronę jeziora, a Snape poszedł za nimi, wciąż z nosem nad pergaminem z pytaniami, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z tego, dokąd idzie. Harry nieco go wyprzedzał i w ten sposób nie tracił z oczu Jamesa i reszty. 

- No, ten cały egzamin to bułka z masłem - dobiegł go głos Syriusza. - Zdziwiłbym się, gdybym nie dostał W.

- I tak w ostateczności dostałeś P – zaśmiał się James.

- Ty też – odparł Black, pokazując mu język.

- A ja dostałem W – pochwalił się Remus. Rogacz i Łapa spojrzeli na niego posępnie.

- Ja też - powiedział James. 

Włożył rękę do kieszeni i wyciągnął z niej złotego znicza. 

- Skąd go masz? 

- Zwędziłem - odparł zdawkowo James. 

Zaczął bawić się zniczem, pozwalając mu trochę odlecieć, po czym chwytał go znowu; refleks miał znakomity. Glizdogon obserwował go z podziwem. 

Zatrzymali się w cieniu tego samego buku nad jeziorem, pod którym Harry, Ron i Hermiona spędzili kiedyś niedzielę, kończąc zadania domowe, i rzucili się na trawę.

[...]

Po pięciu minutach Harry zaczął się zastanawiać, dlaczego James nie powie Glizdogonowi, żeby sam spróbował, ale jego ojca wyraźnie cieszyło to, że ktoś go obserwuje. Harry zauważył, że ma zwyczaj wichrzenia sobie włosów, jakby chciał się upewnić, że nie są za bardzo uczesane. I często zerkał w stronę dziewcząt siedzących nad wodą. 

- Może byś już przestał, co? - odezwał się w końcu Syriusz, kiedy James złapał znicza w wyjątkowo widowiskowy sposób, a Glizdogon krzyknął z podziwu. - Bo Glizdogon posika się z wrażenia.

Pokój Wspólny Gryffindoru wypełniły wesołe śmiechy. Tylko Lily siedziała przygaszona. Chyba tylko ona zdawała sobie sprawę z tego, dokąd zmierza to wspomnienie.

Glizdogon się zarumienił, a James się roześmiał. 

- Skoro ci to przeszkadza - powiedział, chowając złotą piłeczkę do kieszeni. 

Harry odniósł wrażenie, że Syriusz był jedyną osobą, jaka mogła powstrzymać Jamesa od popisywania się. 

- Nudzę się - rzekł Syriusz. - Chciałbym, żeby już była pełnia księżyca. 

- Może ty byś chciał - mruknął ponuro Lupin zza swojej książki. - Ale mamy jeszcze transmutację, jak się nudzisz, możesz mnie przepytać... Masz. - I wyciągnął ku niemu książkę. 

Syriusz prychnął. 

- Nie muszę zaglądać do tych głupot. Znam to wszystko na pamięć. 

- To cię trochę ożywi, Łapo - powiedział cicho James. - Zobacz, kto tam siedzi... 

Syriusz odwrócił głowę. Zamarł bez ruchu, jak pies, który zwietrzył królika. 

- Wspaniale. Smarkerus. 

Mimo wszystko Lily nadal nie przepadała, kiedy huncwoci nazywali tak Severusa, dlatego gapiła się na Syriusza spojrzeniem pełnym avad. James dopiero teraz się skapnął, dokąd prowadzi wspomnienie. Ogarnęło go uczucie zażenowania, a wesoły uśmiech spełzł z twarzy.

Harry też podążył za wzrokiem Syriusza. 

Snape wstał i chował swój pergamin do torby. Kiedy wyszedł z cienia i ruszył przez trawnik, Syriusz i James też wstali. Lupin i Glizdogon pozostali na miejscu. Lupin gapił się w książkę, choć oczy mu się nie poruszały, a między brwiami pojawiła się mała zmarszczka. Glizdogon patrzył to na Syriusza, to na Jamesa, to na Snape'a z wyraźnym oczekiwaniem na twarzy. 

- W porządku, Smarkerusie? - zapytał głośno James. 

Snape zareagował tak szybko, jakby się spodziewał napaści. Upuścił torbę, wsunął rękę za pazuchę i już podnosił różdżkę, gdy James wrzasnął: 

- Expelliarmus! 

Różdżka Snape'a wyleciała w powietrze i upadła za nim w trawę. Syriusz parsknął śmiechem.

Ale teraz Syriusz tego nie zrobił. Z ogromnym zaciekawieniem rozglądał się po ścianach Pokoju Wspólnego Gryfonów, jakby pragnął zapamiętać jak najwięcej szczegółów.

- Impedimento! - krzyknął, celując różdżką w Snape'a, który zwalił się na ziemię w połowie skoku po własną różdżkę. 

Porozkładani na trawie uczniowie zwrócili głowy w ich stronę. Niektórzy wstali i podeszli bliżej. Jedni mieli przerażone miny, inni byli wyraźnie rozbawieni. 

Snape leżał na ziemi, dysząc. James i Syriusz zbliżali się do niego z różdżkami w pogotowiu. James zerkał przez ramię na dziewczyny nad wodą. Glizdogon wstał, obserwując tę scenę łakomym wzrokiem, po czym obszedł Lupina, żeby mieć lepszy widok. 

- Jak ci poszedł egzamin, Smarku? - zapytał James. 

- Obserwowałem go, rył nosem po pergaminie - powiedział drwiąco Syriusz. - Na pewno tak go poplamił, że nie będą mogli odczytać ani słowa. 

Tu i ówdzie rozległy się śmiechy. Najwyraźniej Snape nie cieszył się w szkole popularnością. Glizdogon zachichotał. Snape próbował wstać, ale zaklęcie wciąż działało; wił się, jakby walczył z niewidzialnymi sznurami. 

- Jeszcze zobaczymy... - wydyszał, patrząc na Jamesa z nienawiścią. - Tylko... poczekajcie... 

- Na co? - zapytał chłodno Syriusz. - Co zamierzasz zrobić, Smarku, wydmuchać sobie na nas nos? 

Snape bluznął potokiem przekleństw i zaklęć, ale jego różdżka była daleko, więc żadne z zaklęć nie zadziałało.

James prychnął. Lily trzymała twarz w dłoniach. Miała ochotę wyrwać Remusowi książkę z dłoni i pominąć ten fragment. Dawno nie czuła takiego wstydu za coś, czego nie zrobiła.

- Przepłucz sobie usta - wycedził James. - Chłoszczyść! Z ust Snape'a zaczęły się wydobywać różowe bańki mydlane, piana pokryła mu wargi, wyraźnie się dusił... 

- ZOSTAWCIE GO! 

James i Syriusz rozejrzeli się wokoło. Wolna ręka Jamesa szybko powędrowała do włosów. 

Krzyknęła jedna z dziewcząt siedzących nad jeziorem. Miała grube, ciemnorude włosy, opadające jej na ramiona, i uderzająco zielone, migdałowe oczy... Oczy Harry'ego. 

Jego matka... 

- Co jest, Evans? - zapytał James głosem, który stał się nagle uprzejmy, głębszy, jakby bardziej męski. 

Teraz to Lily nie mogła się powstrzymać od głośnego prychnięcia, czym zwróciła na siebie uwagę chłopaków.

- Zostawcie go - powtórzyła Lily. Patrzyła na Jamesa z odrazą. - Co on wam zrobił? 

- No wiesz... - powiedział James powoli, jakby się zastanawiał - to raczej kwestia tego, że on istnieje... jeśli wiesz, co mam na myśli... 

Wielu widzów obserwujących tę scenę wybuchnęło śmiechem, w tym Syriusz i Glizdogon, ale nie Lupin, nadal pochylony nad książką. Lily też się nie roześmiała. 

- Wydaje ci się, że jesteś bardzo zabawny, tak? - zapytała chłodno. - A jesteś tylko zarozumiałym, znęcającym się nad słabszymi szmatławcem, Potter. Zostaw go w spokoju. 

- Zostawię, jak się ze mną umówisz, Evans - odrzekł szybko James. - No... nie daj się prosić... Umów się ze mną, a już nigdy więcej nie podniosę różdżki na biednego Smarka. 

Za jego plecami zaklęcie spowolnienia przestawało działać. Snape czołgał się powoli ku swej różdżce, wypluwając mydliny. 

- Nie umówiłabym się z tobą nawet wtedy, gdybym musiała wybierać między tobą a wielkim pająkiem - oświadczyła Lily.

- Jeszcze zobaczymy – mruknął James tak cicho, że nikt go nie usłyszał.

- Nie masz szczęścia, Rogaczu - rzekł Syriusz i odwrócił się w stronę Snape'a. - OJ! 

Ale krzyknął za późno. Snape już celował różdżką prosto w Jamesa. Błysnęło i z policzka Jamesa trysnęła krew. Odwrócił się błyskawicznie, znowu błysnęło, i Snape wisiał już w powietrzu do góry nogami. Szata opadła mu na głowę, odsłaniając chude, blade nogi i poszarzałe gatki. 

Wielu widzów zaczęło klaskać. Syriusz, James i Glizdogon ryknęli śmiechem. Rozzłoszczona twarz Lily drgnęła lekko, jakby i ona powstrzymywała uśmiech. 

- Puść go! 

- Na rozkaz! - powiedział James i szarpnął lekko różdżką. 

Snape zwalił się bezwładnie na ziemię. Wyplątał się jakoś z szaty, wstał i podniósł różdżkę. 

- Petrificus totalus! - rozległ się głos Syriusza i Snape znowu runął jak długi i zesztywniał. 

- ZOSTAWCIE GO W SPOKOJU! - krzyknęła Lily. Teraz i ona miała już różdżkę w ręku. James i Syriusz wpatrywali się w nią uważnie. 

- Ech, Evans, nie zmuszaj mnie, żebym ci zrobił krzywdę - powiedział James.

Ale James wiedział, że i wtedy, i dzisiaj, i w przyszłości nie zrobiłby Lily żadnej krzywdy. Może z początku chciał wcisnąć Lily do grona dziewczyn, z którymi był na randce, a potem wpadł jak śliwka w kompot, zakochując się w niej po same uszy.

- To cofnij swoje zaklęcie! 

James westchnął ciężko, a potem odwrócił się do Snape'a i wyszeptał przeciwzaklęcie. 

- Bardzo proszę - powiedział, gdy Snape po raz kolejny dźwignął się na nogi. - Masz szczęście, że Evans tu była, Smarkerusie... 

- Nie potrzebuję pomocy tej małej, brudnej szlamy! 

Czytający rozdział Remus z każdą chwilą czytał coraz szybciej. Lily poczuła niemiłe ukucie w okolicy serca, zamrugała szybko, odpędzając niechciane łzy i spojrzała na ogień w kominku, jakby nic się nie działo.

Lily zamrugała szybko. 

- Świetnie - powiedziała chłodno. - W przyszłości nie będę sobie tobą zawracać głowy. I na twoim miejscu wyprałabym gacie, Smarkerusie. 

- Przeproś ją! - ryknął James, celując różdżką w Snape'a. 

- Nie zmuszaj go, żeby mnie przepraszał! - zawołała Lily, łypiąc groźnie na Jamesa. - Jesteś taki sam jak on... 

- Co? - krzyknął James. - Ja NIGDY bym cię nie nazwał... sama wiesz jak! 

- Targasz sobie włosy, żeby wyglądać tak, jakbyś dopiero co zsiadł ze swojej miotły, popisujesz się tym głupim zniczem, chodzisz po korytarzach i miotasz zaklęcia na każdego, kto cię uraził, żeby pokazać, co potrafisz... Dziwię się, że twoja miotła może w ogóle wystartować z tobą i z twoim wielkim napuszonym łbem. MDLI mnie na twój widok. 

Siedzący na fotelu James, spuścił głowę, by ukryć zawiedzenie. Tamtego dnia Lily prosto w twarz powiedziała mu, co naprawdę o nim sądzi i była to prawda. Szczera i bolesna prawda, która dogłębnie uraziła jego ego, czego nie dał po sobie poznać.

Odwróciła się na pięcie i odeszła. 

- Evans! - zawołał za nią James. - Hej, EVANS! 

Nawet się nie obejrzała. 

- Co jej się stało? - zapytał James, bezskutecznie starając się sprawić wrażenie, że go to niewiele obchodzi. 

- Czytając między wierszami, powiedziałbym, że chyba uważa cię za osobę nieco próżną - mruknął Syriusz. 

- Świetnie - rzekł James, teraz już nie kryjąc wściekłości. - Znakomicie... 

Znowu błysnęło i Snape ponownie zawisł w powietrzu do góry nogami. 

- Kto chce zobaczyć, jak ściągam majtki Smarkerusowi? 

Ale czy James naprawdę ściągnął majtki Snape'owi, tego Harry już się nie dowiedział.

- Nie zrobiłem tego – mruknął James, jakby chciał tym usprawiedliwić swoje zachowanie.

Czyjaś dłoń zacisnęła się jak kleszcze na jego ramieniu. Skrzywił się z bólu, a kiedy się obejrzał, z przerażeniem ujrzał dorosłego Snape'a białego na twarzy z wściekłości. 

- Dobrze się bawisz? 

Harry poczuł, że sam unosi się w powietrze. Letni dzień gdzieś wyparował. Szybował w górę poprzez lodowatą czerń, wciąż czując uścisk Snape'a na ramieniu. A potem było tak, jakby wywinął koziołka w powietrzu i jego stopy uderzyły w kamienną posadzkę lochu Snape'a. Znowu stał przed myślodsiewnią na biurku, w mrocznym gabinecie nauczyciela eliksirów. 

- No więc, powiedz mi - rzekł Snape, ściskając ramię Harry'ego tak mocno, że zdrętwiała mu ręka - dobrze się bawiłeś, Potter? 

- N-nie... - wyjąkał Harry, próbując uwolnić ramię. 

To było straszne: wargi Snape'a drżały, twarz miał białą, zęby obnażone. 

- Zabawny był ten twój ojciec, co? - zapytał, potrząsając Harrym tak mocno, że okulary zsunęły mu się z nosa. 

- Ja... nie... 

Snape odrzucił go od siebie z całej siły. Harry upadł ciężko na posadzkę. 

- Nie powtórzysz nikomu, co zobaczyłeś! - ryknął Snape. 

- Nie - bąknął Harry. Wstał i odsunął się od niego tak daleko, jak mógł. - Nie, oczywiście, że nie... 

- Wynoś się stąd, i nie chcę cię już nigdy widzieć w moim gabinecie! 

A kiedy Harry pobiegł do drzwi, słój z martwymi karaluchami eksplodował tuż nad jego głową. Jednym szarpnięciem otworzył drzwi i wypadł na korytarz, zatrzymując się dopiero wtedy, gdy od Snape'a dzieliły go już trzy piętra. Wówczas oparł się o ścianę, dysząc i rozcierając sobie posiniaczone ramię.

- A to ci Snape – warknął James.

- A to ci Potter – przedrzeźnia go Lily.

- Nie mam pojęcia, o co ci chodzi.

- W to naprawdę głupi jesteście. Pomyślcie, jak w tej sytuacji czuje się Harry. Dwie osoby, które uważał za wzory i autorytety, okazały się bezmyślnymi i próżnymi dupkami, chcącymi tylko z kogoś podrwić i zdobyć publiczność. Nie wiem jak wy, ale ja czułabym się zawiedziona.

Chłopcy nie odpowiedzieli. Z ogromnym przejęciem wpatrywali się w swoje dłonie.

Nie miał ochoty wracać tak wcześnie do wieży Gryffindoru ani opowiadać Ronowi i Hermionie, co właśnie zobaczył. Czuł się podle, ale nie dlatego, że przed chwilą został zmieszany z błotem i obrzucony martwymi karaluchami. Dobrze wiedział, co to znaczy być poniżonym na oczach wielu ludzi, wiedział, jak musiał się czuć Snape, gdy kpił sobie z niego James Potter. Sądząc po tym, co zobaczył, jego ojciec był właśnie tak zarozumiały, jak zawsze twierdził Snape.

James westchnął ciężko z bezradności. Lily jak zawsze miała rację i on też wiedział, że był... jest zarozumiały. Czy mógł zmienić swoje zachowanie?



+++

Zachęcam do komentowania (właściwie to błagam o komentarze)!

szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis