niedziela, 27 września 2015

Rozdział 15

Siedzieli we czwórkę w cieniu drzewa na błoniach. Zaraz po kolacji wybiegli na błonia, by zobaczyć ostatni hogwardzki zachód słońca. Pragnęli zapamiętać jak najwięcej szczegółów z tego niesamowitego miejsca, mimo iż znali je na wylot. Chyba nikt w całej historii tej szkoły, nie poznał jej lepiej niż oni – czwórki huncwotów.

- Jak nie chcę stąd odchodzić – powiedział James z wyraźnym żalem w głosie. Tym samym przerwał ciszę, która unosiła się wokół nich od paru minut.

- Chyba nikt nie chce – odparł Remus, chociaż brzmiało to bardziej, jak westchnięcie. - Z tym miejscem wiąże się tyle dobrych i złych wspomnień.

- Tyle wygranych meczów – dodał Syriusz, przypominając sobie swój pierwszy mecz na pozycji obrońcy. 

- I tyle szlabanów – odezwał się Peter.

Uśmiechnęli się na to. Pierwszy szlaban, pierwsze punkty, a potem już jakoś szło. Coraz nowsze, coraz dziwniejsze i zabawniejsze pomysły. Odkrywanie murów szkoły, stworzenie mapy. Wiązali z tym miejscem tyle wspomnień, które zostaną w tych murach na wieki. Aż łzy się na oczy cisnęły, że to już jest prawie koniec. Siedem lat minęło jak jedna sekunda. Pamiętali, jakby to było wczoraj, kiedy stali przed Tiarą Przydziału i słuchali jej donośnej pieśni.

Pierwszy raz od dawna odeszły wszelkie zmartwienia i nieprzyjemności. James, Syriusz i Remus na ten jeden dzień zapomnieli o tym, co się dowiedzieli o Petrze i traktowali go jak starego przyjaciela, którym w rzeczywistości był.

- Wiecie co – westchnął Łapa. - Boje się tego, co będzie.

- My też – odparł Remus.

- Ale będziemy utrzymywać kontakty poza szkołą? - zapytał Peter.

- Ja myślę – odpowiedział James. - Nie chcę was stracić. Jesteście moimi braćmi!

Znów zamilkli, patrząc na tonące w horyzoncie słońce. Z jeziora wystrzeliła wielka macka kałamarnicy i zniknęła. Po drugiej stronie jeziora Hagrid spacerował z Kłem, rzucając mu patyk do wody. Zauważając huncwotów, pomachał im, co odwzajemnili.

- James – zaczął Łapa, patrząc na przyjaciela.

- Co tam Łapciu?

- Mam do ciebie ogromną prośbę. Chodzi o to, że ani ja, ani Regulus nie mamy się gdzie podziać. Mógłbyś nas przygarnąć na kilka tygodni, dopóki nie znajdę jakiegoś mieszkania czy coś.

- Syriuszu, możecie u mnie mieszkać tak długo, jak chcecie. Ja was nie wygonię.

- No tak, ale ty i Lily... Może chcielibyście trochę prywatności.

- Daj spokój – odparł, klepiąc przyjaciela po plecach. - Lily też nie będzie mieć nic przeciwko.

- Dzięki.

Siedzieli jeszcze chwilę, wpatrując się w zamek, a potem pobiegli do Hagrida, by się z nim pożegnać. Oczywiście gajowy musiał uronić parę dużych łez (kiedy wydmuchał nos w starą szmatkę, zadudniło jak z trąby) i powspominać, jacy to z nich dowcipnisie nie byli. Kieł ostatni raz został pogłaskany przez Syriusza za uchem i późnym wieczorem opuścili chatkę gajowego.

- No panowie – powiedział James, klaszcząc głośno w swoje dłonie i je pocierając. - Trzeba się odpowiednio pożegnać z tą szkołą. Ostatni numer w karierze huncwotów.

- Ostatni szkolny wyskok.

- Wspaniale się z wami współpracowało – mówił James. - Przytulas? - zapytał, wyciągając ręce.

- Przytulas! – odpowiedziała reszta i przytulili się jak cztery przyjaciółeczki, a potem pobiegli do szkoły, śmiejąc się przy tym głośno. Poszli zrobić ostatni żart i poczuli się kilka lat młodsi. Beztroscy, gdzie jedynym ich problemem był Filch, któremu nie mogli dać się złapać i kotka Norris, którą lubili kopać w tyłek.

Tymczasem Lily po dosyć płaczliwym wieczorze ze swoimi przyjaciółkami i dobrej godzinie spędzonej z Severusem, podczas której dowiedziała się, że chłopak wyjeżdża do Paryża następnego dnia, stanęła przed drzwiami do Pokoju Życzeń. Mocno skupiła się na pomieszczeniu, gdzie można wszystko schować i chwilę później błądziła już po korytarzach wyznaczonych przez różne rupiecie, poszukując diademu samej Roweny Ravenclaw.

Bazując na siódmej książce, mniej więcej odnalazła miejsce, gdzie ów rzecz powinna się znajdować i rzeczywiście na drewnianym stoliku, pod zakurzoną szmatką stało pudełko, a w nim znajdowało się nic innego jak przewspaniały diadem - źródło wszelkiej wiedzy i mądrości. Oczarowana wyglądem diademu, schowała go w pudełku i po cichu, by nie zakłócić ciszy nocy, przemknęła do Wieży Gryffindoru.

*

Ranek nastał szybko, zdecydowanie za szybko. Uczniowie i nauczyciele jedli śniadanie we wszechobecnym gwarze. Większość z nich pragnęła znaleźć się już w pociągu i ruszyć w podróż do domu. Tylko siódmoklasiści siedzieli ze smętnymi minami, grzebiąc w swoich talerzach.

Była to pora poranka, gdy Wielka Sala była najbardziej okupowana. Huncwoci wymienili między sobą dyskretne spojrzenia, James delikatnie machnął różdżką pod stołem i... Głośne huki wypełniły Wielką Sale. Biała mgła rozprzestrzeniła się w trymiga, zasłaniając wszelki widok. Formowała się w różne, przykuwające uwagę wzory. Gdzieś w tle wybuchały małe fajerwerki, dodające uroku i kilka głośniejszych westchnięć zachwytu rozeszło się po Wielkiej Sali. W następnej chwili mgła opadła tak szybko, że nawet nikt nie zdążył mrugnąć. Truskawkowe ciasta z dużą ilością bitej śmietany na wierzchu pomknęły ku twarzy każdego ucznia.

Poniosło się kilka krzyków i przekleństw lecących w kierunku dowcipnisiów. Huncwoci wybuchnęli gromkim śmiechem, gdy tuż nad stołem nauczycielskim powstał wielki napis: Huncwoci żegnają.

- Wiedziałam – sapnęła Lily, która ocierała swoją brudną twarz serwetką. James zaśmiał się krótko i objął dziewczynę ramieniem, uważając, by się nie pobrudzić.

- Musieliśmy się pożegnać.

- Wiem – odparła, całując go w nos.

*

Zmierzali ku stacji w Hogsmade, ze smutkiem w oczach patrząc na znikający im z oczu zamek. Pogrążeni we własnych myślach i zażaleniach nawet nie zauważyli, że ktoś ich gonił, nawołując przy tym głośno.

- Panie Potter, Blach, Lupin i Pettigrew!

Zatrzymali się gwałtownie i spojrzeli na biegnącą ku nim profesor McGonagall. Dysząc lekko, zatrzymała się tuż przed nimi i otarła spocone czoło.

- Proszę pani, jeśli chce nam pani dać szlaban to trochę już za późno – zauważył Syriusz, śmiejąc się przy tym.

- Nie po to tutaj biegłam, panie Black – odparła. - Po prostu... chyba nie mogłabym spokojnie zasnąć, gdybym wam czegoś nie powiedziała. Nicponie z was co niemiara i może sprawialiście mi wiele kłopotów i może dawałam wam wiele szlabanów i odejmowałam punkty, ale... będzie mi was tutaj brakować.

- Ooo... pani profesor – powiedział James, udając, że ociera łezkę wzruszenia. - My też będzie za panią tęsknić.

- Pilnuj ich – zwróciła się do Remusa.

- Będę – zapewnił ją z uśmiechem.

- Idźcie już, bo pociąg odjedzie bez was. Do widzenia.

Do widzenia – odpowiedzieli razem.

- I niech pani tak nie męczy innych uczniów! - zawołał jeszcze Syriusz. Profesorka spojrzała na niego pobłażliwie.

Pomaszerowali do pociągu. Zajęli wspólny przedział wraz z dziewczynami i chwilę później pociąg ruszył. Wracając do jednego domu, opuszczali drugi. Tak, Hogwart był miejscem, gdzie się wychowali i dorastali, gdzie przeżywali najwspanialsze momenty w swoim życiu, tam odkrywali uroki życia i żadne inne miejsce nie będzie dla nich tak wspaniałe, żadne tak bardzo nie będzie kojarzyć się z domem, jak tamto.

Dziwna pustka na duszy i sercach towarzyszyła im jeszcze przez długi czas.

1 komentarz:

  1. Hej
    Twój blog jest niesamowity. Czytam go i czytałam poprzedniego. Każdy rozdział ma w sobie to coś. Mam jednak drobne zastrzeżenie. Rovena miała diadem, a nie czarkę. Czarka należała do Helgi. Poza tym jest super

    OdpowiedzUsuń

szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis