sobota, 26 września 2015

Rozdział 14

- Więc co sprowadza pana aż na sam skraj puszczy, panie ministrze? - zabrzmiał głos madame Rosmerty. 

Harry zobaczył, jak dolna część grubego ciała Knota przekręca się w krześle, jakby się rozglądał, czy nikt nie podsłuchuje, a po chwili usłyszał cichy głos: 

- A cóż by innego, jak nie Syriusz Black, moja kochana? Chyba już słyszałaś, co się stało w szkole w Noc Duchów? 

Syriusz teatralnie wywrócił oczami. Fakt, że siedział w Azkabanie wcale nie umilał mu życia. Dorzucił do tego karcące spojrzenia Jamesa i mógł uznać dzień za stracony.

- Słyszałam jakieś pogłoski - przyznała madame Rosmerta. 

- Rozgadałeś o tym wszystkim w pubie, Hagridzie? - rozległ się pełen wyrzutu głos profesor McGonagall. 

- Myśli pan, ministrze, że Black wciąż jest w okolicy? - wyszeptała madame Rosmerta. 

- Jestem tego pewny - odrzekł krótko Knot. 

- Wie pan, że dementorzy już dwukrotnie przeszukiwali moją gospodę? - powiedziała madame Rosmerta lekko zjadliwym tonem. - Wypłoszyli mi wszystkich gości... To wcale nie sprzyja prowadzeniu interesu, panie ministrze. 

- Moja droga Rosmerto, nie lubię ich tak samo jak ty. To niezbędne środki bezpieczeństwa... niestety, trzeba się z tym pogodzić... Niedawno rozmawiałem z paroma. Są wściekli na Dumbledore'a, bo nie pozwala im wchodzić na teren szkoły. 

- No jeszcze ich tam brakowało – skomentowała Lily, unosząc się trochę.

- Spokojnie – powiedział Remus, który trzymał książkę. - Dumbledore z pewnością nie pozwoli narażać uczniów na ich działanie. To by było niehumanitarne z jego strony.

- Całkowicie się z nim zgadzam - odezwała się profesor McGonagall ostrym tonem. - Jak mielibyśmy prowadzić lekcje, gdyby te potwory latały wokół zamku? 

- Święta racja! - pisnął profesor Flitwick, którego stopy dyndały w powietrzu. 

- Nie zapominajmy jednak - powiedział Knot - że są tutaj, aby nas wszystkich chronić przed czymś o wiele gorszym... Dobrze wiemy, na co stać tego Blacka... 

- Ja tam wciąż nie mogę w to uwierzyć - powiedziała madame Rosmerta. - Syriusz Black to chyba ostatnia z osób, które bym posądziła o przejście na stronę Ciemności... Przecież pamiętam go, jak był chłopcem, uczył się tu, w Hogwarcie. Gdyby mi wtedy ktoś powiedział, co z niego wyrośnie, uznałabym, że wypił za dużo miodu. 

- Wszyscy mnie osądzają – powiedział Syriusz. - Za coś, czego nigdy bym nie zrobił! Niby miałbym się użerać z taką bandą patałachów. Prędzej mi mandragora na plecach wyrośnie!

- Nikt cię nie osądza – powiedział Regulus. - A przynajmniej nie ja. Dużo kwestii się tutaj nie zgadza i nie łączy.

- Właśnie – poparła go Lily. - Dużo jest jeszcze niewyjaśnione.

- Nie znasz nawet połowy prawdy, Rosmerto - burknął Knot. - Mało kto wie o najgorszym. 

- Litości – sapnął Syriusz, krzyżując ręce na piersi.

- O najgorszym? - zapytała madame Rosmerta głosem ożywionym ciekawością. - O czymś gorszym od zamordowania tych wszystkich biedaków? 

- Z całą pewnością. 

- Nie mogę w to uwierzyć. Co jeszcze może być gorszego? 

- Mówisz, że pamiętasz go z Hogwartu, Rosmerto - mruknęła profesor McGonagall. - A pamiętasz, kto był jego najlepszym przyjacielem? 

- Oczywiście. - Madame Rosmerta zachichotała. - Zawsze wszędzie chodzili razem, prawda? Ile razy tutaj zachodzili... Ooch, ale mnie rozśmieszali! Nierozłączna para, Syriusz Black i James Potter! 

James i Syriusz mimowolnie się uśmiechnęli.

Harry wypuścił z rąk kufel, który upadł na podłogę z głośnym brzękiem. Ron dał mu kopniaka. 

- No właśnie - powiedziała profesor McGonagall. 

- Black i Potter. Przywódcy tej małej bandy. Obaj bardzo bystrzy, oczywiście... wyjątkowo bystrzy... ale chyba nigdy nie mieliśmy takiej pary nicponiów... 

- No nie wiem - zachichotał Hagrid. - Fred i George Weasleyowie chyba popędziliby im kota...

- Ale ja nie mam kota – palnął Syriusz, na co wszyscy wybuchnęli niekontrolowanym śmiechem.

- Można było pomyśleć, że Black i Potter to bracia! - odezwał się profesor Flitwick. - Nierozłączni! 

- Tak w istocie było, i trudno się dziwić - rzekł Knot. - Potter ufał Blackowi jak nikomu. I ufał mu nadal po ukończeniu szkoły. Black był wciąż jego najlepszym przyjacielem, kiedy James ożenił się z Lily. Był ojcem chrzestnym Harry'ego. Oczywiście Harry nie ma o tym pojęcia. Łatwo sobie wyobrazić, jak by się poczuł, gdyby się dowiedział. 

- Ja nic nie zrobiłem! - Syriusz po raz kolejny się oburzył. - I bardzo mi miło, że Harry jest moim chrześniakiem.

- Bo Black w końcu przyłączył się do Sami-Wiecie-Kogo? - szepnęła madame Rosmerta. 

- Gorzej, moja kochana... - Knot przyciszył głos. - Mało kto wie, iż Potterowie zdawali sobie sprawę z tego, że Sami-Wiecie-Kto na nich dybie. Dumbledore, który niestrudzenie działał przeciw Sami-Wiecie-Komu, miał wielu użytecznych szpiegów. Jeden z nich ostrzegł w porę Jamesa i Lily. Doradzał im, żeby się gdzieś ukryli. No ale wiadomo, że przed Sami-Wiecie-Kim niełatwo się ukryć. Dumbledore powiedział im, że największą szansą obrony będzie dla nich Zaklęcie Fideliusa.

- Co to za zaklęcie? - zapytał Peter.

- Ono powoduje, że... - Lily nie skończyła swojej wypowiedzi, bo Remus chamsko zaczął dalej czytać tekst z książki.

- Jak ono działa? - zapytała madame Rosmerta, ledwo łapiąc oddech z ciekawości. Profesor Flitwick odchrząknął. 

- To niesłychanie złożone zaklęcie - powiedział piskliwym głosem - przy którym dochodzi w sposób magiczny do zdeponowania tajemnicy w duszy żywego człowieka. Informacja zostaje ukryta w wybranej osobie, nazywanej Strażnikiem Tajemnicy, więc nie można jej odnaleźć... chyba że sam Strażnik Tajemnicy zechce ją wyjawić. Jak długo Strażnik Tajemnicy odmawiał jej ujawnienia, Sami-Wiecie-Kto mógł całymi latami przeszukiwać wioskę, w której mieszkali Lily i James, a i tak by ich nie znalazł, nawet gdyby przykleił nos do szyby ich salonu! 

- Więc Black był Strażnikiem Tajemnicy Potterów? - wyszeptała z przejęciem madame Rosmerta. 

- Oczywiście - powiedziała profesor McGonagall. - James Potter powiedział Dumbledore'owi, że Black prędzej umrze, niż powie, gdzie oni są, i że Black zamierza sam gdzieś się ukryć... A jednak Dumbledore wciąż był niespokojny. Pamiętam, jak zaproponował Potterom, że sam zostanie ich Strażnikiem Tajemnicy. 

- Dyrektor to wspaniały człowiek – powiedziała Lily. - Zawsze martwi się najpierw o innych, a potem o siebie.

- Mimo to zostawił Harry'ego w październikową noc w progu drzwi mieszkania twojej siostry – parsknął James. Jego humor już od dobrych kilku rozdziałów stał się posępny. Przeczuwał najgorsze i bardzo nie chciał, by to co myślał, stało się prawdą.

- Podejrzewał Blacka? - wysapała madame Rosmerta. 

- Był pewny, że ktoś z bliskiego otoczenia Potterów donosi Sami-Wiecie-Komu o ich krokach - powiedziała ponuro profesor McGonagall. - Przez jakiś czas podejrzewał nawet, że zdrajcą jest ktoś z nas. 

- A James Potter uparł się, żeby jego Strażnikiem Tajemnicy był Black? 

- Niestety - westchnął ciężko Knot. - A potem, w zaledwie tydzień po rzuceniu Zaklęcia Fideliusa... 

- Black ich zdradził? - wydyszała madame Rosmerta. 

- Tak, zrobił to.

- Syriusz no! - krzyknął James. Black patrzył się na książkę z szeroko otwartą buzią. - Że bracia, hę?!

- To nie byłem ja! - próbował się bronić. - Nie zrobiłbym ci... wam tego!

- Ale zrobiłeś – warknął, podchodząc do Łapy z mocno zaciśnięta pięścią. Lily w ostatniej chwili zdążyła stanąć między huncwotami, a ręka Jamesa zatrzymała się tuż przed jej nosem. - Lily?

- Usiądź James. Nie osądzaj Łapy, dopóki nie przeczytamy całej książki. Tutaj coś nie gra.

Rogacz niechętnie wrócił na swoje miejsce, mamrocząc coś pod nosem.

- Black zmęczył się swoją rolą podwójnego agenta i gotów już był przyznać się otwarcie do tego, że popiera Sami-Wiecie-Kogo. I wygląda na to, że zamierzał to zrobić zaraz po śmierci Potterów. Ale, jak wiadomo, Sami-Wiecie-Kto napotkał nieprzewidzianą przeszkodę w postaci małego Harry'ego. Nieprzewidzianą i dla niego samego fatalną. Pozbawiony mocy, straszliwie osłabiony, uciekł, a to postawiło Blacka w bardzo nieprzyjemnym położeniu. Jego pan i mistrz doznał porażki w tym samym momencie, w którym on, Syriusz Black, pokazał wszystkim, kim naprawdę jest, a więc podłym zdrajcą. Nie miał wyboru, musiał też uciekać... 

+++

Różdżka Voldemorta natychmiast wydała odbijające się echem okrzyki bólu... a po chwili - na ten widok czerwone oczy Voldemorta rozszerzyły się w szoku - niewyraźna, mglista dłoń wydobyła się z koniuszka różdżki i zniknęła... duch dłoni, którą zrobił on dla Glizdogona... więcej okrzyków bólu... i wtedy coś znacznie większego zaczęło wydostawać się z czubka różdżki, ogromny, szary kształt, zrobiony jakby z gęstego, twardego dymu... to była głowa... teraz klatka piersiowa i ramiona... tors Cedrika Diggory'ego.

- Hola! Cofnij! - przerwał gwałtownie czytanie James, nie do końca rozumiejąc, co się stało. - Że co się dzieje?

- Gdybyś nie przerywał, to byś wiedział – odparła z irytacją Lily i wyczekiwanie spoglądając na Regulusa, który czytał rozdział.

Być może Harry puściłby różdżkę w szoku, ale instynkt zmusił go do ściśnięcia jej nawet jeszcze mocniej, tak, że wiązka złotego światła pozostała nieprzerwana, nawet gdy cały duch Cedrika Diggory'ego z gęstego, szarego dymu (czy był to duch? Wyglądał tak solidnie) wyłonił się z koniuszka różdżki Voldemorta, jakby przeciskał się przez wąski tunel... i ten cień Cedrika Diggory'ego stanął i spojrzał na złoty promień światła, a potem przemówił: 

- Poczekaj chwilę, Harry.

- Co się właściwie dzieje? - Tym razem odezwał się Syriusz. - Czy takie coś jest w ogóle możliwe?

- Nigdy o takim czymś nie czytałam – przyznała Lily.

- Ani ja – dodał Remus. 

Jego głos był odległy i nierzeczywisty. Harry spojrzał na Voldemorta... w jego szeroko otwartych, czerwonych oczach ciągle dostrzegał szok... nie spodziewał się on tego bardziej niż Harry... i wtedy, bardzo niewyraźnie, Harry usłyszał przerażone wrzaski sług Voldemorta, okrążających skraj złotej kopuły... 

Więcej okrzyków bólu z różdżki... i wtedy znowu coś wyłoniło się z jej koniuszka... cień kolejnej głowy, a wkrótce za nim ramiona i tors... stary człowiek, którego Harry widział w swoim śnie, teraz wydostawał się z koniuszka różdżki, tak, jak to wcześniej zrobił Cedrik... ten duch lub jego cień, lub cokolwiek to było, stanął obok Cedrika, przyjrzał się złotej sieci, połączonym różdżkom i, z lekkim zaskoczeniem, oparł się o swoją laskę. 

- A więc on był prawdziwym czarodziejem? - powiedział starzec spoglądając na Voldemorta. - Zabił mnie... walcz z nim, chłopcze... 

Ale z różdżki wyłaniała się już kolejna głowa... i ta głowa, szara, jak cała mglista postać, należała do kobiety... Harry, z drżącymi rękami, walcząc, by utrzymać swoją różdżkę w jednej pozycji, zobaczył, jak upada na ziemię i podnosi się jak inni... 

Cień Berty Jorkins obrzucił spojrzeniem bitwę rozgrywającą się na jej oczach. 

- Nie puszczaj teraz! - zawołała, a jej głos odbił się echem tak, jak Cedrika, jakby dochodził z bardzo daleka. - Nie pozwól, by cię dopadł, Harry... nie puszczaj! 

Lily przełknęła ciężko ślinę. Była mądrą czarownicą i domyślała się, co się za chwilę stanie. Było to dla niej dziwne i szokujące. Przelotnie spojrzała na Remusa, który siedział z zadumaną miną, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał.

Ona i dwie pozostałe postacie zaczęły spacerować we wnętrzu złotej sieci, podczas gdy słudzy Voldemorta na zewnątrz przemykali się dookoła kopuły... martwe ofiary Voldemorta szeptały, okrążając pojedynkujących się, szeptały słowa otuchy do Harry'ego i syczały słowa, których Harry nie mógł usłyszeć, do Voldemorta. 

I wtedy kolejna głowa zaczęła wyłaniać się z koniuszka różdżki Voldemorta... a Harry natychmiast wiedział, kto to będzie... wiedział, chociaż oczekiwał tego od momentu, kiedy Cedrik pojawił się w powietrzu... wiedział, ponieważ człowiek właśnie wyłaniający się z różdżki był tym, o którym Harry myślał dziś więcej, niż o kimkolwiek innym... 

Mglisty cień wysokiego mężczyzny z niesfornymi włosami upadł na ziemię tak jak Berta Jorkins, wyprostował się i utkwił wzrok w Harrym... a Harry, teraz z wściekle drżącymi rękami, spojrzał na twarz swojego ojca...

James pokiwał gwałtownie głową i bardziej wgapił się w książkę. Było to niesamowite, ale i przerażające zarazem. Teraz wiedział jak mógł czuć się Łapa, kiedy czytał o samym sobie.

- Twoja matka już idzie... - powiedział cicho. - Chce cię zobaczyć... będzie dobrze... poczekaj... 

I wtedy przyszła... najpierw jej głowa, potem ciało... młoda kobieta z długimi włosami, mglisty cień Lily Potter, wydobył się z różdżki Voldemorta, spadł na ziemię i wyprostował się zupełnie jak jej mąż. Podeszła blisko do Harry'ego i odezwała się tym samym odległym głosem, ale tak cicho, że Voldemort, teraz z twarzą wykrzywioną strachem, otoczony swoimi ofiarami, nie mógł jej usłyszeć. 

- Kiedy połączenie zostanie przerwane, zostaniemy tylko na parę sekund.... ale damy ci czas... musisz dostać się do pucharu, wrócisz do Hogwartu... rozumiesz, Harry? 

- Tak - wydusił Harry, walcząc, by utrzymać różdżkę, która już wyślizgiwała mu się z dłoni. 

- Harry... - szepnął cień Cedrika. - Zabierzesz z powrotem moje ciało, dobrze? Zabierz ciało dla moich rodziców... 

- Zabiorę - powiedział Harry, z twarzą ściągniętą z wysiłku włożonego w utrzymanie różdżki w miarę sztywno.

- Zrób to teraz - szepnął głos jego ojca. - Bądź gotów do biegu... zrób to teraz... 

- JUŻ! - ryknął Harry; nie sądził, żeby mógł utrzymać się choć jeszcze sekundę dłużej. Ogromnym wysiłkiem podniósł różdżkę i złota wiązka została przerwana; klatka ze światła zniknęła, pieść feniksa umarła... ale mgliste cienie ofiar Voldemorta pozostały... dokładnie otoczyły Voldemorta, osłaniając Harry'ego przed jego spojrzeniem...

- Na gacie Merlina! - zawołał Syriusz, który chyba zbyt bardzo wczuł się w ów sytuację. Został kompletnie zignorowany przez inne osoby, ale sam nawet tego nie zauważył, bo oczekiwał dalszej części tekstu.

A Harry biegł, jak jeszcze nigdy nie biegł w swoim życiu, przewracając dwóch oszołomionych śmierciożerców; biegł zygzakiem między nagrobkami, czując jak lecą za nim klątwy, słysząc, jak uderzają w nagrobki... zwodził mogiły i zaklęcia, pędząc do ciała Cedrika, już nie świadom bólu w swojej nodze, całym sobą skoncentrowany na tym, co musi zrobić... 

- Zatrzymać go! - usłyszał wrzask Voldemorta.

Dziesięć stóp od Cedrika zanurkował pod marmurowego anioła, by uniknąć wiązki czerwonego światła, i zobaczył, jak czubek jego skrzydła zostaje skruszony na proszek przez zaklęcie. Mocno ściskając w dłoni różdżkę, wybiegł zza marmurowego anioła... 

- Impedimenta! - ryknął, na ślepo wskazując różdżką za siebie, na goniących go śmierciożerców. 

Ze stłumionego okrzyku wywnioskował, że trafił przynajmniej jednego,

- Brawo! – powiedział James, delikatnie klaszcząc w swoje dłonie. Lily palnęła go w tył głowy, by siedział cicho i nie przerywał w tak ważnym i ekscytującym momencie.

ale nie miał czasu, by odwrócić się i spojrzeć; przeskoczył nad pucharem i znowu zanurkował; usłyszał za sobą świsty różdżek; więcej wiązek światła przeleciała mu nad głową, kiedy leżał płasko, próbując dosięgnąć ramienia Cedrika... 

- Odsunąć się! Ja go zabiję! On jest mój! - krzyczał Voldemort.

Ręka Harry'ego dosięgnęła nadgarstka Cedrika; dzielił go od Voldemorta jeden nagrobek, ale Cedrik był zbyt ciężki do przeniesienia, a puchar znajdował się poza zasięgiem ręki... 

Czerwone oczy Voldemorta błysnęły w ciemności. Harry zobaczył, jak jego usta wykrzywiają się do uśmiechu, zobaczył, jak podnosi różdżkę... 

- Accio! - krzyknął Harry, wskazując różdżką Puchar Trójmagiczny. 

Uniósł się on w powietrze i leciał w jego kierunku... Harry złapał go za rączkę... 

Usłyszał ryk wściekłości Voldemorta, kiedy poczuł szarpnięcie w talii, co znaczyło, że zadziałało... leciał głową w dół przez wir wiatru i kolorów, z Cedrikiem przy boku... wracali...

- Uff...dzięki Merlinowi! - powiedziała z wyraźną ulgą w głosie Lily. Tak była pochłonięta akcją, że czuła, jak po plecach spływa jej pot. Powachlowała się dłonią, by stłumić trochę emocje i gorąco jakie nią ogarnęły.

- Masakra – podsumował Regulus, zamykając z trzaskiem książkę i odkładając ją na stolik. W jego rękach znalazło się piwo kremowe, które szybko wypił. - Coś czuję, że będzie się działo.

+++

Nagle kroki zagrzmiały na schodach i chwilę później Malfoy został odepchnięty na bok przez czterech ludzi w czarnych szatach stojące teraz w otwartych drzwiach. Wciąż sparaliżowany, utkwić nieruchome spojrzenie w czterech nieznajomych: wyglądało na to, że Śmierciożercy wygrali walkę na dole.

Syriusz i James jednomyślnie zabuczeli na tę wiadomość.

Mężczyzna przypominający wielki głaz z dziwnym, zezowatym, chytrym spojrzeniem wydał z siebie chrapliwy chichot.

- Dumbledore osaczony! - zarechotał i zwrócił się do niskiej kobiety, która wyglądała, jakby mogła być jego siostrą i która uśmiechała się z złośliwie. - Dumbledore bezbronny, Dumbledore opuszczony! Świetnie, Draco, świetna robota!

- Dobry wieczór, Amycusie - powiedział Dumbledore spokojnie, jakby mężczyzny przyszedł na herbatkę – przyprowadziłeś również Alecto... czarująco...

- Chyba od nas nauczył się żartować z każdej sytuacji – podsumował Łapa, śmiejąc się co i zrobił James. Lily wywróciła oczami. Taka ważna scena, a oni się śmieją.

Kobieta wydała gniewny, krótki chichot.

- Myślisz, że twoje żarciki pomogą ci w obliczu śmierci? - szydziła.

- Dowcipki? Nie, nie, to nie sposób - odpowiedział Dumbledore.

- Zróbmy to wreszcie - powiedział nieznajomy najbliżej Harry'ego, wielki, smukły mężczyzna z potarganymi siwymi włosami i wąsami, których czarnego szata Śmierciożercy wyglądała na za ciasną. Miał głos, którego Harry nie był w stanie rozpoznać: szorstki i szczekliwy. Harry czuł zapach potężnej mieszanki brudu, potu i niewątpliwie jego własnej krwi. Jego bardzo brudne ręce były wyposażone w długie żółtawe paznokcie.

Remus mruknął pod nosem coś niezrozumiałego. Wyglądał, jakby mucha usiadła mu na nosie. Miał złą minę, a jego wzrok wręcz zabijał książkę.

- To ty, Fenrir? - spytał Dumbledore.

- Masz rację - odezwał się inny. - Jesteś szczęśliwy, że mnie widzisz, Dumbledore?

- Nie powiedziałbym...

Fenrir Greyback uśmiechnął się, ukazując zęby. Krew ciekła mu po brodzie. Oblizał się powoli.

Lily otrząsnęła się z obrzydzenia.

- Wiesz, jak bardzo lubię dzieci, Dumbledore.

- O Merlinie, co za psychopata! - podsumował Syriusz.

- Mam rozumieć, że atakujesz nie tylko podczas pełni? To niezwykłe... nie zadowala cię smak ludzkiego ciała raz w miesiącu?

- Masz rację - powiedział Greyback. - Wstrząśnięty? Przerażony?

- Cóż, nie będę udawał, że to nie wzbudza we mnie wstrętu - powiedział Dumbledore - i tak, jestem trochę wstrząśnięty tym, że Draco cię tu zaprosił, wybrał z tylu innych, do szkoły gdzie są jego żywi przyjaciele...

- Nie zapraszałem go - odetchnął Malfoy. Nie patrzył na Greybacka; wydawało się, że nie chce, by ich spojrzenia się spotkały.- Nie wiedziałem, że przyjdzie.

- Nie chciałbym przegapić wycieczki do Hogwartu, Dumbledore - zarechotał Greyback. - Czasem trafi się gardło do rozerwania... pyszne, pyszne...

Podłubał paznokciem w przednich zębach, łypiąc na Dumbledore.

- Chyba zwrócę kolację – podsumował James. - Za grusz kultury jak na wielkiego czarodzieja, za jakiego się uważa – zakpił, prychając.

- On już taki jest – wtrącił Regulus.

- A ja i tak go kiedyś zabiję – powiedział Remus, ale było to tak strasznie cicho i niewyraźnie, że nikt nie mógł go zrozumieć.

- Mogę zostawić cię na deser, Dumbledore...

- Nie - powiedział ostro czwarty Śmierciożerca. Miał ciężką, brutalnie wyglądającą twarz. - Dostaliśmy rozkazy. Draco ma to zrobić. Już, Draco, tylko szybko.

Malfoy okazywał mniej stanowczości niż kiedykolwiek. Wyglądał na przerażonego, gdy wpatrywał się w twarz Dumbledora, która była jeszcze bledsza i raczej słabiej niż zwykle. Ześlizgnął się trochę po ścianie.

- Nie będzie go już więcej na tym świecie, jeśli mnie ktoś pyta! - powiedział koślawy mężczyzna, do akompaniamentu zduszonych chichotów jego siostry. - Spójrzcie tylko na niego. Co z tobą Dumbi?

- Och, słabsza odporność, wolniejszy refleks, Amycusie - powiedział Dumbledore. - Starość, pokrótce... któregoś dnia, prawdopodobnie, i tobie się to przytrafi... jeśli będziesz miał szczęście...

- Co to ma znaczyć, co to ma znaczyć? - wykrzyknął Śmierciożerca, bardziej agresywnie. - Zawsze to samo, Dumby, mówisz i robisz nic, nic, nie wiem czemu Czarnego Panu tak zależy na twojej śmierci! Dalej, Draco, skończ z tym!

- Tak prawdę powiedziawszy - Lily nietaktownie przerwała - to jest mi szkoda Draco. To tylko nastolatek, a każą mu robić takie rzeczy. Że jego rodzice się na to zgodzili, to mnie aż dziw bierze. Trochę lepiej oceniałam Narcyzę. No naprawdę.

- Przestań. Voldemort im kazał i nie mogli się sprzeciwić, bo by ich pozabijał – powiedział Syriusz.

- Do tego Draco płaci za błędy ojca. Nie zapominajmy o tym – dodał Regulus. Mimo to Lily nie mogła tego pojąć.

Ale w tym momencie, doszły ich odgłosy przepychanki z dołu i usłyszeli czyjś krzyk:

- Zablokowali schody Reducto! REDUCTO!

Serce Harry'ego podskoczyło: więc ci czterej nie wyeliminowali przeciwników, tylko przedarli się przez walkę na szczyt wieży i, wydaje się, stworzyli za sobą barierę.

- Teraz, Draco, szybko! - pośpieszał go gniewnie mężczyzna z brutalną twarzą.

Ale ręka Malfoy'a drżała tak mocno, że nie mógł wycelować.

- Zaraz to skończę - warknął Greyback, idąc w kierunku Dumbledore z wyciągniętymi rękoma, obnażając zęby.

- Powiedziałem nie! - wykrzyknął mężczyzna z brutalną twarzą; błysnęło i wilkołak uderzył w szańce. Osłupiały, patrzył wściekle.

Serce Harry'ego waliło jak młotem tak głośno, że było wręcz niemożliwe, iż nikt nie usłyszał, że tam stoi, uwięziony przez zaklęcie Dumbledora. Gdyby tylko mógł wykonać jakiś ruch, mógłby wycelować przekleństwem spod peleryny.

- Draco, zrób to, albo odsuń się, by jeden z nas to zrobił - wrzasnęła kobieta, tylko dokładnie w tym momencie, gdy drzwi do szańców otworzyły się gwałtownie jeszcze raz i stanął w nich Snape,

- Ło panie! - James machnął rekami, a Lily spiorunowała go wzrokiem.

trzymając kurczowo różdżkę w ręce, gdy jego ciemne oczy omiotły scenę, od Dumbledora, który gwałtownie osunął się po ścianie, przez czterech Śmierciożerców, wliczając w to doprowadzonego do wściekłości wilkołaka, aż po Malfoy'a.

- Mamy problem, Snape - powiedział głazowaty Amycus, którego oczy i różdżka, skierowane były na Dumbledora – chłopiec nie wygląda na zdolnego...

Ale ktoś jeszcze wypowiedział imię Snapa, całkiem łagodnie.

- Severus...

Dźwięk przestraszył Harry'ego bardziej niż wszystkie wydarzenia tego wieczora. Po raz pierwszy Dumbledore błagał.

Snape nie odpowiedział, tylko zrobił krok do przodu i popchnął Malfoya brutalnie. Trzech Śmierciożerców cofnęło się bez słowa. Nawet wilkołak wydał się przestraszony.

Snape wpatrywał się przez moment w Dumbledora, a w surowych liniach jego twarzy widać było odrazę i nienawiść.

- Severusie... proszę...

Snape podniósł różdżkę i wycelował w Dumbledora.

- Avada Kedavra!

- NIE! - wykrzyknęła Lily. Wstrząsnęło nią załamanie. Widziała w Severusie nadzieję, a tymczasem on zabija jedyną osobę, która mogła to wszystko jakoś uratować.

- Spodziewałem się – odparł Syriusz. Może i było mu żal, ale jakoś od początku nie wierzył w świętość Snape'a.

- Zabiłem dyrektora – wyszeptał James.

- Co?! - zdziwił się Remus, który nie mógł zbytnio uwierzyć, że tak ma wyglądać koniec świetności samego Albusa Dumbledora.

- No to moja wina. Wykrakałem jak byli w jaskini, że on umrze no i masz babo placek, no!

- Merlinie, jaki ty głupi jesteś – powiedziała Lily, w oczach której widać było łzy.

Strumień zielonego światła wystrzelił z końca różdżki Snapa i uderzone prosto w klatkę Dumbledora. Harry nigdy nie zapomniał krzyku przerażenia; nie mogąc mówić, ani poruszyć się, był zmuszony do patrzenia jak Dumbledore unosi się w powietrze: na ułamek sekundy zawisnął pod świetlistą czaszką, a następnie opadł wolno, jak wielka szmaciana lalka, nad blankami i poza zasięg wzroku. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis