wtorek, 6 października 2015

Rozdział 18

Lily i Dorcas siedziały w kuchni na białych krzesełkach, popijając kawę i zajadając się ciastem i co chwila wybuchały głośnym śmiechem.

Od pamiętnego dnia, kiedy Lily zaręczyła się z Jamesem, minęły niecałe dwa tygodnie. Ostatnie dni za obfitowały w kilka nagłówków w gazetach, nawiązujących do morderstw mugolskich rodzin, co spowodowało, że atmosfera coraz częściej była przygaszona, ale znajdowały się chwile na trochę szczęścia i śmiechu. Przykładem był dzień, kiedy otrzymali wyniki egzaminów. Wszyscy jednomyślnie byli zadowoleni ze swoich ocen i skończyło się to dosyć dużą imprezą, po której nawet Lily przez następne dwa dni nie umiała dojść do siebie.

Lily nie chciała całe życie znajdować się na utrzymaniu Jamesa, dlatego kilka dni później udała się do św. Munga, gdzie chciała rozpocząć pracę. Uważała, że jest na tyle silną i niezależną kobietą, że może pracować. James nie przyjął tego z wielkim entuzjazmem. Był na tyle bogaty, że mógł utrzymać swoją rodzinę. W ostateczności zaczął błagać swoją narzeczoną, by wstrzymała się z pracą, dopóki cała sprawa z Voldemortem nie będzie zamknięta.

Lily oczywiście udało się dostać pracę. Została zapisana na podstawowy roczny kurs lekarski (jeden z wielu), który wyglądał jak dzienna szkoła. Lily wiedziała, że czeka ją wiele pracy w dokształcaniu się na lekarza, że minie parę lat, zanim nim zostanie.

- Słyszałaś, że Caroline dostała pracę? - zapytała Lily.

- Naprawdę? Gdzie?

- Dostała się do sekcji reporterskiej w Proroku Codziennym. Jej rodzice przyjęli to z niezbyt miłym entuzjazmem. Liczyli, że ich córka znajdzie sobie kogoś bogatego, kto będzie w stanie ją utrzymać, a jeżeli miałaby już pracować, to jako pracownik na dobrym i szanowanym stanowisku w Ministerstwie Magii.

Dorcas pokiwała głową.

- Bzdura. Dużo płaca na sekcji reporterskiej w Proroku. To najlepsza fucha w placówce!

- Wiesz, jak jest - odparła Lily i nerwowo spojrzała na zegarek.

-  Nie denerwuj się tak – powiedziała Dorcas, łapiąc przyjaciółkę za rękę. - Zobaczysz, uda mu się.

W ostateczności Syriusz i James zaczęli narzekać na straszną nudę. Dumbledore nie dawał im większych zadań w Zakonie, więc większość czasu spędzali na zbijaniu bąków. W końcu postanowili, że nie będą próżnować i korzystając z okazji, że otwarły się zapisy do Biura Aurorów, udali się na wstępne przesłuchanie. Lily z niecierpliwością czekała na jakiekolwiek wieści.

- Wiem, ale mimo to się stresuję.

- Nie masz czego.

- Może... porozmawiamy o czymś przyjemnym, to przestanę się tak stresować – zaproponowała Lily. - Jak z tobą i Remusem? W sensie... no wiesz... Remusowi trudno będzie znaleźć pracę ze względu na swoje wilkołactwo. Macie jakieś pomysł na przyszłość? Jeśli nie macie pieniędzy, to nie krępujcie się pytać!

- Ale żeś się zagalopowała! - zawołała Dora. - Spokojnie, na razie jest wszystko w porządku. Poradzimy sobie. Mam pewien pomysł, który będę musiała niedługo wdrążyć w życie, ale do tego jeszcze chwila.

- Jaki pomysł? - zapytała zaciekawiona.

- Nic na razie nie zdradzę. Nie chcę zapeszać.

- Oh, no dobra – sapnęła Lily i zrobiła posępną, co Dorcas skomentowała krótkim śmiechem. Chwilę później, na skutek szkolnych wspomnień, obie zaśmiewały się w głos.

- A co tutaj tak wesoło? - zapytał James, wkraczając do kuchni razem z Łapą. Lily zamilkła i rzuciła się na niego.

- No i? No mów, a nie się głupkowato uśmiechasz.

- Ja od zawsze wiedziałem, że ty na mnie lecisz – zaśmiał się.

- James no! - zajęczała, uderzając go w ramię. Zaśmiał się po raz kolejny.

- Spokojnie kochanie, za półtora roku będziesz miała w domu prawdziwego aurora!

Lily zapiszczała wesoło i ucałowała swojego narzeczonego.

- Skromnie powiem, że za tyle czasu też mi się ten tytuł będzie należeć – wtrącił Syriusz.

Lily zaśmiała się krótko i mocno uściskała Łapę. Żeby uczcić sukces, w ich dłoniach znalazły się szklanki z ognistą.

Godzinę później w ich domu pojawił się Remus. Zbliżająca się pełnia powoli się na nim odbijała. Wyglądał mizernie, ale humor miał dobry. Niedługo po nim zjawił się Peter z dużym ciastem i lodami. Była z nim dziwna sytuacja. Starali się przy Glizdogonie za dużo nie mówić, wiedzieli, że jego zniknięcia spowodowane są z jego przynależnością do popleczników Voldemorta. Mimo wszystko starali się zachowywać normalnie i udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Ich tanie sztuczki aktorskie nie były aż wcale takie tanie. Peter nic nie podejrzewał.

Było po ósmej wieczorem, kiedy Syriusz bezpiecznie znalazł się w swoim domu. Ledwo wspiął się na pierwsze stopnie schodów, a znikąd pojawił się Regulus, prawie go przewracając.

- Dzięki Merlinowi, że już jesteś - wydyszał.

Syriusz w moment się zląkł. Czarne myśli napłynęły mu do głowy, a ciało oblał zimny pot.

- Co się stało?

- Są dwie sprawy - oznajmił. - O drugiej powiem ci rano, tymczasem zajmij się Caroline. Jest w waszej sypialni. Pa! - rzucił i wbiegł do salonu, a potem zniknął w kominku. Pełen obaw Syriusz popędził na górę. Wpadł do pokoju niczym burza, prawie wyrywając drzwi z zawiasów. Ulga rozlała się po nim niczym błogosławieństwo, gdy spostrzegł, że Caroline prawie nic nie jest. Była tylko lekko przygaszona, a na wardze miała zaschniętą krew.

- Kochanie – powiedział spokojnie Syriusz, podchodząc do łóżka, na którym siedziała. Przysiadł obok dziewczyny, mocno obejmując ją ramieniem. - Co się stało, hmm?

- Wróciłam z pracy. Matka przywitała mnie już w progu. Była wściekła. - Odetchnęła ciężej. - Powiedziała, że jej przyjaciółka widziała nas na Pokątnej. Pokłóciłyśmy się. Dała mi piętnaście minut na spakowanie się i opuszczenie domu, a kiedy wychodziłam, dała mi w twarz. Od tamtej pory siedzę tutaj.

- Merlinie – szepnął, łapiąc twarz Caro w dłonie i patrząc w jej oczy. - Dlaczego nie napisałaś? Olałbym to głupie przesłuchanie.

- Nie chciałam ci przeszkadzać, bo później może nie miałbyś już takiej szansy. Jak ci w ogóle poszło?

- A czy to teraz ważne?!

- Ważne! – odparła.

- Dostałem się na kurs, skoro tak bardzo jesteś ciekawa. Teraz ważniejsza jesteś ty. Będzie dobrze, zobaczysz. - Na jej ustach złożył delikatny, ale subtelny pocałunek. - Będzie dobrze.

- Ale co z dziennikiem?

- Jakoś sobie poradzimy - zapewnił ją.

*

Tymczasem Rugulus przemierzał korytarze w szpitalu imienia św. Munga. Trząsł się przy tym wewnętrznie ze strachu, raz po raz ocierając spocone czoło. Wpadł na oddział intensywnej terapii, skręcił w jeden korytarz, potem drugi i... na chwilę jego serce się zatrzymało, gdy dostrzegł Oriona Blacka ubranego jak zwykle w czarny, elegancki garnitur.  Jego ojciec tępo wpatrywał się w białą ścianę, rzadko przy tym mrugając. Regulus odetchnął głęboki i powoli podszedł do mężczyzny. Jego ciche chrząknięcie zwróciło uwagę Oriona.

- Regulus.

- Cześć - powiedział z wielką niepewnością. - Jak ona się czuje?

- Sam zapytaj - odparł z pogardą i odszedł gwałtownie, nie mogąc znieść spojrzenia syna... byłego syna.

Regulus poczuł lekki ukucie żalu i wszedł do salki. Pomieszczenie przypominało normalny pokój w ciepłych barwach. Dębowa komoda obfitowała w wazony z bukietami kwiatów. Duże łóżko stało przy jednej ze ścian, a na nim leżała Walburga - jego matka. Miała zamknięte oczy i oddychało głęboko. Wyglądała, jakby spała. Nie chcąc jej zbudzić, ostrożnie przysiadł na miękkim fotelu obok łóżka i niepewnie, ale z czułością chwycił kobietę za rękę. Wtem otwarła swe oczy i widząc ukochanego syna, uśmiechnęła się delikatnie.

- Regulus – powiedziała cicho. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że przyszedłeś.

Była blada, wychudzona i słaba. Dziki blask w jej oczach, tak bardzo wszystkich przerażający, powoli słabł.

- Prosiłaś, to jestem.

- A gdzie Syriusz? - zapytała, nie widząc swojego drugiego, mniej lubianego, ale ciągle syna.

- Przyjdzie jutro - skłamał, czując gulę w gardle. Jeszcze nigdy nie okłamał matki. - Dzisiaj miał przesłuchanie na aurora i nie było go w domu, gdy wychodziłem. Jak... Jak się czujesz?

- Szybko się męczę - wychrypiała. - Jestem coraz słabsza. Lekarze nie dają mi za wiele czasu, dlatego chciałam, żebyś tu przyszedł. Pragnę się pożegnać.

Tak go tym zaskoczyła, że przez kilka następnych sekund nie powiedział nic.

- Uciekłem z domu, wykpiłem tym naszą rodzinę i poglądy, którymi się kierujemy. Powinnaś mnie nienawidzić i nie chcieć mnie już nigdy więcej widzieć na oczy.

Delikatny uśmiech wpełznął na twarz Walburgi.

- Tak było. Znienawidziłam cię na równi z Syriuszem, byłam na ciebie wściekła, straciłam drugie dziecko. Zachowałam kamienną maskę, bo to tak bardzo bolało, ale teraz, gdy leżę tu, patrząc śmierci prosto w oczy... Nie mogłabym spokojnie umrzeć, gdybym jeszcze raz nie mogła cię zobaczyć.

- Więc nie jesteś zła? - zapytał zaskoczony.

- Nie, ja jestem na ciebie wściekła, ale choroba nie pozwala mi wybuchnąć gniewem. Chowam urazę głęboko w sercu, przyciskając ją innymi uczuciami, bo chciałam cię jeszcze raz, być może ostatni raz, zobaczyć.

I znów był tak zszokowany, że nie wiedział, co odrzec. Puścił dłoń matki i oparł plecy o fotel, przeczesując włosy.

- Jak ojciec ma się do tej sytuacji?

- Orion? - Zaśmiała się. - Jest święcie przekonany, że nie ma już żadnego syna. Nie skreślił cię z drzewa, tylko dlatego, że sama chciałam to zrobić. Nie zdążyłam.

- Pewnie niedługo sam to zrobi - mruknął pod nosem. - Zresztą, nie obchodzi mnie to. Nie potrzebuję być na drzewie rodzinnym, by mieć rodzinę.

- Wiem - odparła z kwaśną miną. - Wiem.

Siedzieli w ciszy, nieskrępowanej ciszy, wsłuchując się w odgłosy z korytarza. Regulus nigdy nie przypuszczał, że między nim, a jego matką dojdzie do tak dziwnej, a jednocześnie bardzo ważnej rozmowy. W całym swoim życiu nie czuł się przy rodzicielce tak swobodnie.

- Mamo?

- Tak?

- Czy ty chcesz, żebym ja był szczęśliwy? - zapytał niepewnie. - Żebym miał w przyszłości rodzinę?

- Jeśli tego byś pragnął, to tak, chcę tego. Powinieneś wziąć jednak pod uwagę fakt, że przez Sam-Wiesz-Kogo i jego popleczników jesteś uważany za zdrajcę. Jeśli wojna przybierze inny wydźwięk to... pójdziesz do odstrzału – powiedziała z żalem. - Bellatrix bardzo się na ciebie zawzięła.

- Nie boję się jej - powiedział dumnie. - Nie boję się nikogo z nich.

- Uważaj na siebie Regulusie. Śmierciożercy są szaleni i niepohamowani w swoich zamiarach. Sam-Wiesz-Kto mógłby być bardzo dobrym liderem, gdy obrał inną politykę rządzenia. Sianie terroru i strachu nie jest najlepszym rozwiązaniem na pozbycie się szlam z naszego świata.

- To też ludzie. Są częścią naszego świata i gdyby nie oni, wymarlibyśmy, bo czarodzieje nie mieliby z kim łączyć się w pary.

- Przesiąkłeś Syriuszem - odparła.

Regulus wstał.

- Pójdę sobie - rzekł spokojnie. - Nie chcę się z tobą kłócić o ten błahy temat. Mam nadzieję, że jeszcze wrócisz do zdrowia.

- Do widzenia Regulusie - odparła ochryple. Regulus posłał jej ostatnie spojrzenie i opuścił salkę, cicho zamykając za sobą drzwi.

1 komentarz:

  1. Cudowne (no i jak już pisałam pod poprzednim rozdziałem, chyba) wspaniały pomysł na blog, super talent no i po prostu super (dziwie sie że tak mało osób komentuje twój świetny blog), a no i uwielbiam Caroline ;)
    ~Madame Mikaelson

    OdpowiedzUsuń

szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis