wtorek, 6 października 2015

Rozdział 20

Lily trzęsła się ze zdenerwowania. Ubrana w białą suknię z ładnie pofalowanymi włosami i wpiętymi w nie welonem, nie umiała usiedzieć na miejscu. Chodziła od drzwi do okna, od okna do drzwi i próbowała nie dostać zawału. Serce biło jej jak oszalałe.

- Lily, przestań, bo mi się w głowie przez ciebie kręci – powiedziała Caroline. Włosy miała ułożone delikatnymi falami. Błękitna sukienka, która miała na sobie, teraz niemiłosiernie ją denerwowała, chociaż jeszcze wczoraj uważała, że jest śliczna.

- Tyle lat go olewałam, a on nagle chce się ze mną żenić! Przecież to głupie!

- Daj spokój – odezwała się Dorcas, poprawiając swój makijaż przed lustrem w toaletce. - James cię kocha, ty kochasz jego. Niepotrzebnie dramatyzujesz.

- Dorcas ma rację - poparła ją Caroline. - Niepotrzebnie się denerwujesz.

Lily warknęła z frustracji i dyskretnie wyjrzała przez okno. Znajdowali się we wspaniałym dworku z pięknym ogrodem. Listopad przyniósł sporo deszcze, wiatru i niskich temperatur. Główna część uroczystości obyć się miała w małej kapliczce na dole, a potem zabawa miała się przenieść do sali balowej. Kilku odważniejszych gości stało jeszcze na dworze, dopalając papierosy.

Lily westchnęła głośno i do pokoju wpadła Alicja. Ubrana w sukienkę druhen, uśmiechała się wesoło.

- Gotowa? - zapytała.

- Nie – odpowiedziała niemal natychmiast Lily.

- Już pora - oznajmiła Alicja. Lily przełknęła ciężko ślinę. - Nie denerwuj się, bo nie ma czym. To wspaniały dzień i masz się nim cieszyć. Dzisiaj wszystkie oczy skierowane się na ciebie.

- Alicja, nie pomagasz - powiedziała z przerażeniem Lily. Caroline i Dorcas wzięły ją pod pachę, prowadząc do wyjścia.

- Będzie dobrze - pocieszyła ją Dora. - Zobaczysz, że będzie wspaniale.

*

James starał się nie okazywać szalonych emocji, targających jego ciałem, gdy raz po raz wymieniał uściski dłoni z przybywającymi gośćmi. Syriusz, Remus i Peter dumnie stali u jego boku, dodając mu otuchy w tak ważnym dla niego dniu.

- Weź się w garść James, wyglądasz jakbyś miał za chwilę zemdleć - powiedział Syriusz.

- I tak się czuję - przyznał, przecierając spocone czoło. - Po cholerę mi to wesele było. - Łapa zaśmiał się dźwięcznie. - Oh, zamknij się, wypomnę ci tę chwilę, gdy ty będziesz brał ślub.

Nagle Syriusz skrzywił się. Przez myśl przebiegła mu Caroline w białej sukni i była to piękna, jak i przerażająca wizja.

- Syriusz, weź Jamesa, niech chwilę odsapnie, a my tu z Peterem postoimy - zaproponował Remus.

James posłał mu wdzięczny uśmiech i wraz z Łapą oddalili się. Oboje przyglądali się zasiadającym na wyznaczonych miejscach gościom. Pojawił się Regulus, Hagrid w dziwacznym garniturze, profesor McGonagall, nawet Albus Dumbledore. Poza tym kręcili się tu członkowie rodzin Jamesa, kilkunastu członków Zakonu oraz znajomi ze szkoły.

Syriusz i James wymienili porozumiewawcze spojrzenie i z niemrawymi minami podeszli do Severusa Snape'a.

- Cześć Snape – powiedział James, starając się, by zabrzmiało to miło.

- Cześć? - odparł niepewnie.

- Wiem, że... - James się zająknął. - Nigdy nie byliśmy w najlepszych stosunkach i wątpię, byśmy kiedykolwiek byli, ale teraz ja i Syriusz pragniemy zakopać choć odrobinę topór wojenny i szczerze cię przeprosić - wyrzucił z siebie na jednym wydechu, wyciągając ku Snape'owi dłoń. Severus spojrzał na nią z lekką pogardą, ale odwzajemnił gest.

- Lily cię zmusiła? - zapytał. Syriusz dopatrzył się w oczach szkolnego wroga tryumf i pogardę. Powstrzymał się, by nie prychnąć.

- Tylko trochę...

- Dbaj o nią – powiedział Snape.

- Będę – obiecał mu i nie chcąc dłużej przebywać w swoim towarzystwie, rozeszli się. Dopiero wtedy Syriusz prychnął głośno. - Nie wierzę, że to się stało, ale przynajmniej mam to za sobą.

- A ile jeszcze przed tobą. - Alicja wskoczyła między nich. - Bardzo proszę stanąć przed ołtarzem, panna młoda już idzie. - I pobiegła na górę.

James pobladł na twarzy. Syriusz mocno ścisnął jego ramie i popchnął w kierunku ołtarza, bo Rogaczowi nogi wrosły się w ziemię. Nagle stwierdził, że jeszcze może to wszystko odwołać i wziąć ślub z Lily tylko w towarzystwie najlepszych przyjaciół, albo w ogóle bez nich, a potem zobaczył rozweselone oczy Albusa Dumbledora i wiedział, że wszystko będzie dobrze.

*

Lily przyznała Alicji rację. Nie było wcale tak źle. Kiedy James ją zobaczył, uśmiechnął się tak szeroko, że cały stres wyparował z jej ciała. Zakładając sobie obrączki na palce, oboje uśmiechali się promiennie.

Przetańczyła chyba z każdym zaproszonym gościem i pomału zaczynała odczuwać to w stopach. Nie mogła odmówić rozweselonemu Syriuszowi, wesołemu Remusowi, a nawet Peterowi. Rozpromieniony Regulus obracał ją na parkiecie przez dwie rytmiczne piosenki, a przy spokojniejszym kawałku rozmawiała o planach na przyszłość z Dumbledorem.

Odpoczywając przy szklance soku, obserwowała, jak James tańczył razem z jedną ze swoich kuzynek. Syriusz wirował razem Dorcas, Caroline zaś porwała do tańca Regulusa. Remus siedział przy stoliku razem z Hagridem i Kinglseyem i zdawali się o czymś zaciekle dyskutować. Uśmiechnęła się na ten widok.

- Zatańczysz? - W mig zesztywniała. Spoglądając na Severusa ogarnęło nią dziwne uczucie. Lekko przygaszona twarz jej przyjaciela zbiła ją z tropu, ale skinęła głową i weszli na parkiet.

- To jak jest w Paryżu? - zapytała, zaczynając rozmowę.

- Piękne miasto ze wspaniałą kulturą – odpowiedział. - Musisz koniecznie kiedyś mnie odwiedzić. Tamtejszy czarodziejski świat oczarowałby cię.

- Z chęcią skorzystam z zaproszenia.

Temat ich rozmowy przeniósł się na szkolenie Severusa na Mistrze Eliksirów oraz szkolenie Lily na lekarza. Oboje byli bardzo zachwyceni nowymi doświadczeniami i naukami, ale zgodnie stwierdzili, że czeka ich dużo pracy przed osiągnięciem wymarzonego celu.

- Czy Sam-Wiesz-Kto upominał się o ciebie? - zapytała, zmieniając temat.

- Nie - przyznał. - Tam, we Francji, wojna nie jest tak bardzo odczuwalna. Proroka dostaję z kilkudniowym opóźnieniem.

- Zostań tam - powiedziała. - Nie widzę cię po jego stronie.

Severus uśmiechnął się smutno.

Wraz z zakończeniem się piosenki, Lily wylądowała w objęciach Jamesa, który serdecznie miał już dość tańczenia z każdą obecną na sali kobietą. 

- Nie opuszczaj mnie – mruknął.

- Nigdzie nie idę – zaśmiała się.

Przez dłuższą chwilę tańczyli w ciszy, patrząc sobie nawzajem w oczy. Szerokie uśmiechy nie schodziły przy tym z ich ust. Po oświadczynach James nie mógł uwierzyć, że tak wspaniała kobieta jak Lily, zgodziła się być jego żoną. Teraz się tym nie przejmował. Był szczęśliwy, że mógł ja mieć u swego boku.

- Ej Evans, umówisz się za mną?

Spojrzała na niego z niedowierzaniem, ale szybko uśmiechnęła się rozbawiona.

- Spadaj na drzewo, Potter.

I pocałowali się, co goście niemal natychmiast skwitowali gromkimi brawami.

+++

Zrobił jeszcze kilka kroków, dzielących go od myślodsiewni i zajrzał w nią. Zawahał się, nasłuchując, a potem wyciągnął różdżkę. W gabinecie i na korytarzu za drzwiami było zupełnie cicho. Szturchnął lekko zawartość myślodsiewni końcem różdżki. 

- To nie ładnie zaglądać tak do cudzych wspomnień – oburzyła się Lily.

- Daj spokój – odparł Syriusz. - I co takiego on tam może zobaczyć? - zaśmiał się, co i uczynił James. Lily prychnęła oburzona.

Srebrzysta substancja zaczęła szybko wirować. Nachylił się nad nią i zobaczył, że robi się przezroczysta. Znowu, jak przed rokiem, patrzył z góry na jakieś pomieszczenie, jak przez okrągłe okienko w suficie... I jeśli się nie mylił, patrzył z góry na Wielką Salę... 

Jego oddech zasnuwał teraz powierzchnię myśli Snape'a... Poczuł pustkę w głowie... Przecież to czyste szaleństwo... ale tak go kusi... Dygotał na całym ciele... Snape może wrócić lada chwila... I nagle przypomniała mu się rozgniewana twarz Cho, a potem kpiąca twarz Malfoya... i poczuł, że stać go na wszystko...

- Pewnie, że go stać. To mój dzieciak – powiedział James dumnie.

Wziął głęboki oddech i zanurzył twarz w myślach Snape'a. Podłoga natychmiast się przechyliła, a on zsunął się głową w dół do myślodsiewni... 

Spadał przez zimną ciemność, obracając się szybko wokół własnej osi, a potem... 

Stał pośrodku Wielkiej Sali, ale nie było w niej czterech stołów. Zamiast nich zobaczył ponad setkę małych stolików, a przy każdym siedział uczeń, pochylony nad zwojem pergaminu. Słychać było tylko skrobanie piór i od czasu do czasu szelest, gdy ktoś zwijał lub rozwijał swój pergamin. Tak, to był egzamin.

- Litości – sapnęła Lily, która dobrze wiedziała, w jakim wspomnieniu wylądował Harry.

Z wysokich okien spływały strumienie słońca na pochylone głowy, połyskujące barwami kasztanów, miedzi i złota. Rozejrzał się ostrożnie. Gdzieś tu musi siedzieć Snape... To przecież JEGO WSPOMNIENIE... 

I dostrzegł go, siedział tuż przy nim! Snape nastolatek był blady i żylasty, jak roślina trzymana w ciemności. Jego długie, proste i tłuste włosy omiatały stół, jego haczykowaty nos zawisł zaledwie o cal nad pergaminem, po którym skrobał zawzięcie piórem. Harry stanął za nim i przeczytał nagłówek na arkuszu egzaminacyjnym: 

OBRONA PRZED CZARNĄ MAGIĄ STANDARDOWA UMIEJĘTNOŚĆ MAGICZNA 

- Hej! To SUMY! - powiedział uradowany Syriusz. Lily nie popierała jego entuzjazmu.

A więc Snape musiał mieć piętnaście albo szesnaście lat, tyle, co teraz Harry. Pisał szybko, zapisał już ze stopę pergaminu więcej niż jego najbliżsi sąsiedzi, a przecież pismo miał drobne i ciasne. 

- Jeszcze pięć minut! 

Harry aż podskoczył, a kiedy się odwrócił, zobaczył czubek głowy profesora Flitwicka, poruszający się między stolikami niedaleko niego. Teraz przechodził obok chłopca z rozczochraną czarną czupryną... bardzo rozczochraną czarną czupryną... 

Harry ruszył do przodu tak szybko, że gdyby to działo się naprawdę, poprzewracałby stoliki. Zamiast tego sunął w powietrzu jak we śnie... minął dwa przejścia między stolikami, popłynął wzdłuż trzeciego. Tył głowy czarnowłosego chłopca był coraz bliżej i bliżej... Teraz chłopiec się wyprostował, odłożył pióro i przyciągnął pergamin do siebie, żeby przeczytać, co napisał... 

Harry zatrzymał się przed jego stolikiem i spojrzał z góry na swojego piętnastoletniego ojca.

- No wiem, że jestem zajebisty i takie tam.

- To musi być dla niego szok, patrzeć na ciebie w takim wydaniu – odparła Lily. James zmarszczył brwi z niezrozumienia.

Podniecenie eksplodowało mu w brzuchu. Jakby patrzył na samego siebie... z drobnymi tylko różnicami. James miał oczy orzechowe, nos nieco dłuższy, a na jego czole nie było blizny, ale obaj mieli takie same chude twarze, te same usta, te same brwi. Jamesowi tak samo sterczały włosy na czubku głowy, ręce miał identyczne i Harry był pewny, że gdyby wstał, okazałoby się, że są tego samego wzrostu.

- James junior – podsumował Syriusz, rechocząc przy tym.

James ziewnął potężnie i zmierzwił sobie włosy, robiąc jeszcze większy bałagan na głowie. Zerknął w stronę profesora Flitwicka, a potem odwrócił się i uśmiechnął do chłopca siedzącego cztery stoliki dalej. 

Harry doznał kolejnego wstrząsu: to Syriusz Black odwzajemnił uśmiech i uniósł kciuk do góry. Syriusz siedział niedbale rozparty, kiwając się na tylnych nogach krzesła. Był bardzo przystojny;

- Bo się zarumienię – skomentował Łapa.

czarne włosy spadały mu na czoło z jakąś nonszalancką wytwornością, o której Harry i James tylko mogli marzyć, a siedząca za nim dziewczyna zerkała na niego tęsknie, choć on zdawał się tego nie zauważać. A dwa stoliki dalej, za tą dziewczyną - Harry'emu znowu coś podskoczyło w brzuchu - siedział Remus Lupin. Był blady i wyglądał dość mizernie (czyżby zbliżała się pełnia?). Przeczytał, co napisał, i podrapał się piórem po brodzie, marszcząc lekko czoło. 

Remus uśmiechnął się delikatnie. Rzeczywiście zbliżała się pełnia, a on myślał wtedy nad pytaniem dotyczącym wilkołaków.

To by znaczyło, że gdzieś tutaj musi być i Glizdogon... I rzeczywiście, Harry zaraz wyłowił go wzrokiem. Mały chłopiec o mysich włosach i długim, spiczastym nosie. Miał przerażoną minę, gryzł paznokcie, wpatrując się w swój pergamin, i szurał po podłodze czubkami butów. Co jakiś czas zerkał z nadzieją na pergamin swojego sąsiada. Harry przyglądał mu się przez chwilę, a potem znowu spojrzał na Jamesa, który teraz bazgrał coś na skrawku pergaminu. Narysował już znicza i kreślił litery L.E. Co to za skrót? 

- Merlinie, Harry, ależ ty głupi! - James palnął się w czoło.

- Proszę odłożyć pióra! - zaskrzeczał profesor Flitwick. - Ty też, Stebbins! Proszę pozostać na miejscach, zaraz zbiorę wasze pergaminy! Accio! 

Ponad setka rolek pergaminu śmignęła prosto w rozwarte ramiona Flitwicka, zwalając go z nóg. Rozległy się śmiechy. Paru uczniów siedzących przy pierwszych stolikach chwyciło go pod łokcie i podniosło z podłogi. 

- Dziękuję... dziękuję... - wysapał profesor Flitwick. - No, jesteście wszyscy wolni! 

Harry spojrzał na swojego ojca, który pospiesznie zamazał litery L.E., zerwał się, wrzucił pióro i kartkę z pytaniami egzaminacyjnymi do torby, zarzucił ją na ramię i stał, czekając na Syriusza. 

Harry rozejrzał się i nieco dalej dostrzegł Snape'a, zmierzającego między stolikami do drzwi i wciąż zaabsorbowanego swoją kartką z pytaniami. Przygarbiony, kanciasty, kroczył w dziwny sposób, przywodzący na myśl pająka. Tłuste włosy zwisały mu na twarz. 

- Ten, kto to napisał, zrobił to tak dokładnie, że aż mi się niedobrze zrobiło – przerwał Syriusz. Lily była gotów mu odszczeknąć, ale ugryzła się w język.

Grupa rozgadanych dziewcząt oddzieliła Snape'a od Jamesa i Syriusza. Trzymając się tej grupy, Harry nie tracił Snape'a z oczu, a jednocześnie nadstawiał uszu, by słyszeć głosy Jamesa i jego przyjaciół. 

- Podobało ci się pytanie dziesiąte, Luniaczku? - zapytał Syriusz, kiedy znaleźli się w sali wejściowej. 

- Bardzo - odpowiedział żywo Lupin. - „Podaj pięć oznak, po których można rozpoznać wilkołaka". Wspaniałe pytanie. 

- I co, myślisz, że wymieniłeś wszystkie? - zapytał z udawanym przejęciem James. 

- Chyba tak - odrzekł z powagą Lupin, kiedy przyłączyli się do tłumu wokół drzwi frontowych, żeby wyjść na zalane słońcem błonia. - „Pierwsza: siedzi na moim krześle. Druga: nosi moje ubranie. Trzecia: nazywa się Remus Lupin..." 

Chłopcy zaśmiali się na to wspomnienie.

Tylko Glizdogon się nie roześmiał. 

- Podałem kształt pyska, wygląd źrenic, włochaty ogon - powiedział z niepokojem - ale nic więcej nie mogłem wymyślić... 

- No nie, Glizdogonie, ale z ciebie tępak! - rzucił James niecierpliwym tonem. - Przecież co miesiąc włóczysz się z wilkołakiem... 

- Nie wrzeszcz tak - przerwał mu Lupin. 

Harry spojrzał niespokojnie za siebie. Snape wciąż był blisko, nadal wertując swoje pytania, ale w końcu to było jego wspomnienie, i Harry czuł, że gdy wyjdą na błonia, może pójść w inną stronę, a to by oznaczało, że on, Harry, nie będzie już mógł dłużej śledzić swojego ojca. Doznał więc wielkiej ulgi, kiedy James i jego trzej przyjaciele ruszyli trawiastym zboczem w stronę jeziora, a Snape poszedł za nimi, wciąż z nosem nad pergaminem z pytaniami, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z tego, dokąd idzie. Harry nieco go wyprzedzał i w ten sposób nie tracił z oczu Jamesa i reszty. 

- No, ten cały egzamin to bułka z masłem - dobiegł go głos Syriusza. - Zdziwiłbym się, gdybym nie dostał W.

- I tak w ostateczności dostałeś P – zaśmiał się James.

- Ty też – odparł Black, pokazując mu język.

- A ja dostałem W – pochwalił się Remus. Rogacz i Łapa spojrzeli na niego posępnie.

- Ja też - powiedział James. 

Włożył rękę do kieszeni i wyciągnął z niej złotego znicza. 

- Skąd go masz? 

- Zwędziłem - odparł zdawkowo James. 

Zaczął bawić się zniczem, pozwalając mu trochę odlecieć, po czym chwytał go znowu; refleks miał znakomity. Glizdogon obserwował go z podziwem. 

Zatrzymali się w cieniu tego samego buku nad jeziorem, pod którym Harry, Ron i Hermiona spędzili kiedyś niedzielę, kończąc zadania domowe, i rzucili się na trawę.

[...]

Po pięciu minutach Harry zaczął się zastanawiać, dlaczego James nie powie Glizdogonowi, żeby sam spróbował, ale jego ojca wyraźnie cieszyło to, że ktoś go obserwuje. Harry zauważył, że ma zwyczaj wichrzenia sobie włosów, jakby chciał się upewnić, że nie są za bardzo uczesane. I często zerkał w stronę dziewcząt siedzących nad wodą. 

- Może byś już przestał, co? - odezwał się w końcu Syriusz, kiedy James złapał znicza w wyjątkowo widowiskowy sposób, a Glizdogon krzyknął z podziwu. - Bo Glizdogon posika się z wrażenia.

Pokój Wspólny Gryffindoru wypełniły wesołe śmiechy. Tylko Lily siedziała przygaszona. Chyba tylko ona zdawała sobie sprawę z tego, dokąd zmierza to wspomnienie.

Glizdogon się zarumienił, a James się roześmiał. 

- Skoro ci to przeszkadza - powiedział, chowając złotą piłeczkę do kieszeni. 

Harry odniósł wrażenie, że Syriusz był jedyną osobą, jaka mogła powstrzymać Jamesa od popisywania się. 

- Nudzę się - rzekł Syriusz. - Chciałbym, żeby już była pełnia księżyca. 

- Może ty byś chciał - mruknął ponuro Lupin zza swojej książki. - Ale mamy jeszcze transmutację, jak się nudzisz, możesz mnie przepytać... Masz. - I wyciągnął ku niemu książkę. 

Syriusz prychnął. 

- Nie muszę zaglądać do tych głupot. Znam to wszystko na pamięć. 

- To cię trochę ożywi, Łapo - powiedział cicho James. - Zobacz, kto tam siedzi... 

Syriusz odwrócił głowę. Zamarł bez ruchu, jak pies, który zwietrzył królika. 

- Wspaniale. Smarkerus. 

Mimo wszystko Lily nadal nie przepadała, kiedy huncwoci nazywali tak Severusa, dlatego gapiła się na Syriusza spojrzeniem pełnym avad. James dopiero teraz się skapnął, dokąd prowadzi wspomnienie. Ogarnęło go uczucie zażenowania, a wesoły uśmiech spełzł z twarzy.

Harry też podążył za wzrokiem Syriusza. 

Snape wstał i chował swój pergamin do torby. Kiedy wyszedł z cienia i ruszył przez trawnik, Syriusz i James też wstali. Lupin i Glizdogon pozostali na miejscu. Lupin gapił się w książkę, choć oczy mu się nie poruszały, a między brwiami pojawiła się mała zmarszczka. Glizdogon patrzył to na Syriusza, to na Jamesa, to na Snape'a z wyraźnym oczekiwaniem na twarzy. 

- W porządku, Smarkerusie? - zapytał głośno James. 

Snape zareagował tak szybko, jakby się spodziewał napaści. Upuścił torbę, wsunął rękę za pazuchę i już podnosił różdżkę, gdy James wrzasnął: 

- Expelliarmus! 

Różdżka Snape'a wyleciała w powietrze i upadła za nim w trawę. Syriusz parsknął śmiechem.

Ale teraz Syriusz tego nie zrobił. Z ogromnym zaciekawieniem rozglądał się po ścianach Pokoju Wspólnego Gryfonów, jakby pragnął zapamiętać jak najwięcej szczegółów.

- Impedimento! - krzyknął, celując różdżką w Snape'a, który zwalił się na ziemię w połowie skoku po własną różdżkę. 

Porozkładani na trawie uczniowie zwrócili głowy w ich stronę. Niektórzy wstali i podeszli bliżej. Jedni mieli przerażone miny, inni byli wyraźnie rozbawieni. 

Snape leżał na ziemi, dysząc. James i Syriusz zbliżali się do niego z różdżkami w pogotowiu. James zerkał przez ramię na dziewczyny nad wodą. Glizdogon wstał, obserwując tę scenę łakomym wzrokiem, po czym obszedł Lupina, żeby mieć lepszy widok. 

- Jak ci poszedł egzamin, Smarku? - zapytał James. 

- Obserwowałem go, rył nosem po pergaminie - powiedział drwiąco Syriusz. - Na pewno tak go poplamił, że nie będą mogli odczytać ani słowa. 

Tu i ówdzie rozległy się śmiechy. Najwyraźniej Snape nie cieszył się w szkole popularnością. Glizdogon zachichotał. Snape próbował wstać, ale zaklęcie wciąż działało; wił się, jakby walczył z niewidzialnymi sznurami. 

- Jeszcze zobaczymy... - wydyszał, patrząc na Jamesa z nienawiścią. - Tylko... poczekajcie... 

- Na co? - zapytał chłodno Syriusz. - Co zamierzasz zrobić, Smarku, wydmuchać sobie na nas nos? 

Snape bluznął potokiem przekleństw i zaklęć, ale jego różdżka była daleko, więc żadne z zaklęć nie zadziałało.

James prychnął. Lily trzymała twarz w dłoniach. Miała ochotę wyrwać Remusowi książkę z dłoni i pominąć ten fragment. Dawno nie czuła takiego wstydu za coś, czego nie zrobiła.

- Przepłucz sobie usta - wycedził James. - Chłoszczyść! Z ust Snape'a zaczęły się wydobywać różowe bańki mydlane, piana pokryła mu wargi, wyraźnie się dusił... 

- ZOSTAWCIE GO! 

James i Syriusz rozejrzeli się wokoło. Wolna ręka Jamesa szybko powędrowała do włosów. 

Krzyknęła jedna z dziewcząt siedzących nad jeziorem. Miała grube, ciemnorude włosy, opadające jej na ramiona, i uderzająco zielone, migdałowe oczy... Oczy Harry'ego. 

Jego matka... 

- Co jest, Evans? - zapytał James głosem, który stał się nagle uprzejmy, głębszy, jakby bardziej męski. 

Teraz to Lily nie mogła się powstrzymać od głośnego prychnięcia, czym zwróciła na siebie uwagę chłopaków.

- Zostawcie go - powtórzyła Lily. Patrzyła na Jamesa z odrazą. - Co on wam zrobił? 

- No wiesz... - powiedział James powoli, jakby się zastanawiał - to raczej kwestia tego, że on istnieje... jeśli wiesz, co mam na myśli... 

Wielu widzów obserwujących tę scenę wybuchnęło śmiechem, w tym Syriusz i Glizdogon, ale nie Lupin, nadal pochylony nad książką. Lily też się nie roześmiała. 

- Wydaje ci się, że jesteś bardzo zabawny, tak? - zapytała chłodno. - A jesteś tylko zarozumiałym, znęcającym się nad słabszymi szmatławcem, Potter. Zostaw go w spokoju. 

- Zostawię, jak się ze mną umówisz, Evans - odrzekł szybko James. - No... nie daj się prosić... Umów się ze mną, a już nigdy więcej nie podniosę różdżki na biednego Smarka. 

Za jego plecami zaklęcie spowolnienia przestawało działać. Snape czołgał się powoli ku swej różdżce, wypluwając mydliny. 

- Nie umówiłabym się z tobą nawet wtedy, gdybym musiała wybierać między tobą a wielkim pająkiem - oświadczyła Lily.

- Jeszcze zobaczymy – mruknął James tak cicho, że nikt go nie usłyszał.

- Nie masz szczęścia, Rogaczu - rzekł Syriusz i odwrócił się w stronę Snape'a. - OJ! 

Ale krzyknął za późno. Snape już celował różdżką prosto w Jamesa. Błysnęło i z policzka Jamesa trysnęła krew. Odwrócił się błyskawicznie, znowu błysnęło, i Snape wisiał już w powietrzu do góry nogami. Szata opadła mu na głowę, odsłaniając chude, blade nogi i poszarzałe gatki. 

Wielu widzów zaczęło klaskać. Syriusz, James i Glizdogon ryknęli śmiechem. Rozzłoszczona twarz Lily drgnęła lekko, jakby i ona powstrzymywała uśmiech. 

- Puść go! 

- Na rozkaz! - powiedział James i szarpnął lekko różdżką. 

Snape zwalił się bezwładnie na ziemię. Wyplątał się jakoś z szaty, wstał i podniósł różdżkę. 

- Petrificus totalus! - rozległ się głos Syriusza i Snape znowu runął jak długi i zesztywniał. 

- ZOSTAWCIE GO W SPOKOJU! - krzyknęła Lily. Teraz i ona miała już różdżkę w ręku. James i Syriusz wpatrywali się w nią uważnie. 

- Ech, Evans, nie zmuszaj mnie, żebym ci zrobił krzywdę - powiedział James.

Ale James wiedział, że i wtedy, i dzisiaj, i w przyszłości nie zrobiłby Lily żadnej krzywdy. Może z początku chciał wcisnąć Lily do grona dziewczyn, z którymi był na randce, a potem wpadł jak śliwka w kompot, zakochując się w niej po same uszy.

- To cofnij swoje zaklęcie! 

James westchnął ciężko, a potem odwrócił się do Snape'a i wyszeptał przeciwzaklęcie. 

- Bardzo proszę - powiedział, gdy Snape po raz kolejny dźwignął się na nogi. - Masz szczęście, że Evans tu była, Smarkerusie... 

- Nie potrzebuję pomocy tej małej, brudnej szlamy! 

Czytający rozdział Remus z każdą chwilą czytał coraz szybciej. Lily poczuła niemiłe ukucie w okolicy serca, zamrugała szybko, odpędzając niechciane łzy i spojrzała na ogień w kominku, jakby nic się nie działo.

Lily zamrugała szybko. 

- Świetnie - powiedziała chłodno. - W przyszłości nie będę sobie tobą zawracać głowy. I na twoim miejscu wyprałabym gacie, Smarkerusie. 

- Przeproś ją! - ryknął James, celując różdżką w Snape'a. 

- Nie zmuszaj go, żeby mnie przepraszał! - zawołała Lily, łypiąc groźnie na Jamesa. - Jesteś taki sam jak on... 

- Co? - krzyknął James. - Ja NIGDY bym cię nie nazwał... sama wiesz jak! 

- Targasz sobie włosy, żeby wyglądać tak, jakbyś dopiero co zsiadł ze swojej miotły, popisujesz się tym głupim zniczem, chodzisz po korytarzach i miotasz zaklęcia na każdego, kto cię uraził, żeby pokazać, co potrafisz... Dziwię się, że twoja miotła może w ogóle wystartować z tobą i z twoim wielkim napuszonym łbem. MDLI mnie na twój widok. 

Siedzący na fotelu James, spuścił głowę, by ukryć zawiedzenie. Tamtego dnia Lily prosto w twarz powiedziała mu, co naprawdę o nim sądzi i była to prawda. Szczera i bolesna prawda, która dogłębnie uraziła jego ego, czego nie dał po sobie poznać.

Odwróciła się na pięcie i odeszła. 

- Evans! - zawołał za nią James. - Hej, EVANS! 

Nawet się nie obejrzała. 

- Co jej się stało? - zapytał James, bezskutecznie starając się sprawić wrażenie, że go to niewiele obchodzi. 

- Czytając między wierszami, powiedziałbym, że chyba uważa cię za osobę nieco próżną - mruknął Syriusz. 

- Świetnie - rzekł James, teraz już nie kryjąc wściekłości. - Znakomicie... 

Znowu błysnęło i Snape ponownie zawisł w powietrzu do góry nogami. 

- Kto chce zobaczyć, jak ściągam majtki Smarkerusowi? 

Ale czy James naprawdę ściągnął majtki Snape'owi, tego Harry już się nie dowiedział.

- Nie zrobiłem tego – mruknął James, jakby chciał tym usprawiedliwić swoje zachowanie.

Czyjaś dłoń zacisnęła się jak kleszcze na jego ramieniu. Skrzywił się z bólu, a kiedy się obejrzał, z przerażeniem ujrzał dorosłego Snape'a białego na twarzy z wściekłości. 

- Dobrze się bawisz? 

Harry poczuł, że sam unosi się w powietrze. Letni dzień gdzieś wyparował. Szybował w górę poprzez lodowatą czerń, wciąż czując uścisk Snape'a na ramieniu. A potem było tak, jakby wywinął koziołka w powietrzu i jego stopy uderzyły w kamienną posadzkę lochu Snape'a. Znowu stał przed myślodsiewnią na biurku, w mrocznym gabinecie nauczyciela eliksirów. 

- No więc, powiedz mi - rzekł Snape, ściskając ramię Harry'ego tak mocno, że zdrętwiała mu ręka - dobrze się bawiłeś, Potter? 

- N-nie... - wyjąkał Harry, próbując uwolnić ramię. 

To było straszne: wargi Snape'a drżały, twarz miał białą, zęby obnażone. 

- Zabawny był ten twój ojciec, co? - zapytał, potrząsając Harrym tak mocno, że okulary zsunęły mu się z nosa. 

- Ja... nie... 

Snape odrzucił go od siebie z całej siły. Harry upadł ciężko na posadzkę. 

- Nie powtórzysz nikomu, co zobaczyłeś! - ryknął Snape. 

- Nie - bąknął Harry. Wstał i odsunął się od niego tak daleko, jak mógł. - Nie, oczywiście, że nie... 

- Wynoś się stąd, i nie chcę cię już nigdy widzieć w moim gabinecie! 

A kiedy Harry pobiegł do drzwi, słój z martwymi karaluchami eksplodował tuż nad jego głową. Jednym szarpnięciem otworzył drzwi i wypadł na korytarz, zatrzymując się dopiero wtedy, gdy od Snape'a dzieliły go już trzy piętra. Wówczas oparł się o ścianę, dysząc i rozcierając sobie posiniaczone ramię.

- A to ci Snape – warknął James.

- A to ci Potter – przedrzeźnia go Lily.

- Nie mam pojęcia, o co ci chodzi.

- W to naprawdę głupi jesteście. Pomyślcie, jak w tej sytuacji czuje się Harry. Dwie osoby, które uważał za wzory i autorytety, okazały się bezmyślnymi i próżnymi dupkami, chcącymi tylko z kogoś podrwić i zdobyć publiczność. Nie wiem jak wy, ale ja czułabym się zawiedziona.

Chłopcy nie odpowiedzieli. Z ogromnym przejęciem wpatrywali się w swoje dłonie.

Nie miał ochoty wracać tak wcześnie do wieży Gryffindoru ani opowiadać Ronowi i Hermionie, co właśnie zobaczył. Czuł się podle, ale nie dlatego, że przed chwilą został zmieszany z błotem i obrzucony martwymi karaluchami. Dobrze wiedział, co to znaczy być poniżonym na oczach wielu ludzi, wiedział, jak musiał się czuć Snape, gdy kpił sobie z niego James Potter. Sądząc po tym, co zobaczył, jego ojciec był właśnie tak zarozumiały, jak zawsze twierdził Snape.

James westchnął ciężko z bezradności. Lily jak zawsze miała rację i on też wiedział, że był... jest zarozumiały. Czy mógł zmienić swoje zachowanie?



+++

Zachęcam do komentowania (właściwie to błagam o komentarze)!

2 komentarze:

  1. Całkiem fajny (jak to możliwe, że dodałaś tyle rozdziałów w jeden dzień ) :O <3
    ~ Madame Mikaelson

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całe to FF skończyłam pisać i publikować już w czerwcu, ale na wattpad. Do końca sierpnia uporałam się również z drugą częścią ;)

      Usuń

szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis