środa, 7 października 2015

Rozdział 24

31.10.1978

Halloween nadeszło szybciej, niż Lily oczekiwała. Pożółkłe liście drzewa już pospadały albo ostatkami sił trzymały się gałązek. Wiejący wiatr zdmuchiwał je za ziemie. W tym roku pogoda na Święto Duchów nie zapowiadała się dobrze. Niebo przykryły ciemne chmur, z nieba lada chwila miał lunąć deszcz, a temperatura spadła znacznie.

Lily westchnęła ciężko, odkładając Proroka Codziennego na bok. Widniejący na pierwszej stronie nagłówek nie był zachęcający. Wymordowano czarodziejską rodzinę, dla śmierciożerców zdrajców krwi. Ze zwłok nie zostało za dużo. Z domu, nad którym jarzył się Mroczny Znak też nie.

Ale gdy przyszedł wieczór i w salonie Potterów znaleźli się goście, wszelkie smutki gdzieś zniknęły. Wesołym śmiechom nie było końca, tak samo jak żartom i wspomnieniom Hogwardzkich lat.

Lily patrząc na swoich przyjaciół... na swoją rodzinę, miała dziwne myśli. Co, jeśli ktoś zginie? Czy nadal będą tacy weseli? Beztroscy? Lily nie chciała tracić żadnej bliskiej jej sercu osoby. Zastawiała się, czy może powinni podjąć ryzyko i zacząć działać już teraz? Wybawić Voldemorta ze swojej kryjówki w inny sposób i zabić?

*

18.11.1978

Dorcas z ulgą pożegnała ostatniego pracownika restauracji, zamknęła drzwi i zasłoniła rolety. Przeleciała wzrokiem po pustym lokalu i przeszła do pokoju dla personelu, gdzie zastała Remusa, sprawdzającego ostatnie pergaminy.

- Odłóż to - nakazała mu. - Jest późno, dokończysz jutro.

- Tylko... tutaj dopiszę i... no dobrze, skończone - sapnął z ulgą. - Chodźmy do domu. Padam z nóg.

Nałożyli kurtki i wyszli przez tylne wejście, zamykając za sobą drzwi. Na dworze było ciemno i głucho. Przekryte chmurami niebo wyglądało groźnie i...

- Padnij! - krzyknęła Dorcas, popychając Remusa na ziemię. Promień zaklęcia śmignął im nad głowami, rozwalając kawałek ściany.

Szybko się podnieśli, dobierając różdżek. Czterech zamaskowanych śmierciożerców pojawiło się znikąd.

- Drętowta! - krzyknął Remus.

- Confringo!

Odskoczyli na bok. Ściana wybuchła, a kamienie wyleciały w powietrze.

- Expulso! - wykrzyknęła Dorcas i jeden ze śmierciożerców odleciał w tył. Remus poszedł za ciosem, wrzasnął:

- Immobulus!

I drugi śmierciożerca zamarł w bezruch, ale zielony promień już mknął ku nim. Remus w ostatniej chwili pchnął Dorcas na ziemię i sam ledwo uniknął śmiercionośnego zaklęcia, odskakując w bok. Nim zdążył się zorientować, Dorcas gotowa do kontrataku, krzyknęła:

- Petrificus totalus!

I trzeci śmierciożerca padł na ziemię sparaliżowany, ale nim Dorcas czy Remus zdążyli zareagować, z przeciwnej strony nadleciało zaklęcie. Lupin rzucił się do przodu, przerażony, ale nim zdążył wbiec między zielony promień a swoją dziewczynę, zaklęcie uderzyło w nią z ogromną siłą. Zielony rozbłysk oślepił go na dobrą chwilę, a kiedy zniknął, śmierciożerców nigdzie nie było.

- Dorcas! - krzyknął, a z oczu poleciały mu łzy. Padając na kolana, pochwycił martwe już ciało swojej dziewczyny. - DORCAS! - zawył z rozpaczy i zaszlochał. - Nie... proszę, tylko nie ty. - Zetknął ich czoła. Czuł w sercu przerażający ból, jakby sam umierał. - Obiecałaś... obiecałaś, że będziesz...

Ryk jego rozpaczy rozniósł się echem wokół.

*

25.11.1978

- Remus - powiedział spokojnie James. - Remus, spójrz na mnie. Błagam, spójrz na mnie.

Lupin łaskawie podniósł swój wzrok, a Jamesa wstrząsnęło, ile bólu jest w oczach jego przyjaciela. Syriusz aż drgnął, przestraszony tym widokiem. Tylko Peter stał spokojnie, wyglądając na niewzruszonego.

- Idźcie sobie - wyszeptał Remus.

- Remus, przyjacielu, zaraz zacznie się pełnia - powiedział spokojnie Syriusz.

- Chcę byś sam - powtarzał uparcie Lupin. - Chcę. Być. Sam.

- Wiem, że strata Dorcas bardzo cię dotknęła, ale... musisz żyć dalej. Nie zostawimy się samego tej nocy.

Remus zerwał się gwałtownie, strasząc tym swoich przyjaciół.

- Nie chcę was tutaj! - powtarzał uparcie. - Ten jeden raz mogę być sam. Idźcie sobie.

- Remus... - Peter odważył się wtrącić do rozmowy. - Potrzebujesz przyjaciół.

- Potrzebuję być sam - warknął. - Potrzebuję być sam - powtórzył płaczliwie.

- Nigdy nie będziesz sam - powiedział Syriusz, przytulając swojego przyjaciela, a potem do uścisku dołączył się James i Peter i Remus rozpłakał się na dobre, a i w oczach Syriusza czaiły się słone łzy.

*

27.12.1978

Syriusz westchnął ciężko. Nawet radosne kopanie dziecka w brzuchu Caroline nie poprawiało mu paskudnego humoru, który towarzyszył mu od paru dni. Święta były wyjątkowo ponure. Remus zaszył się nie wiadomo gdzie i nie dawał znaku życia. Lily co chwila wybuchała płaczem, co udzielało się ciężarnej Caroline i Elizabeth. Peter od dwóch tygodni nie pojawił się ani razu, czym akurat się nie przejmował, a i James ostatnio był przygaszony. Syriusz przyzwyczaił się, że jego przyjaciel cały czas żartuje i się uśmiecha, więc ta sytuacja była dla niego co najmniej dziwna.

- O czym tak myślisz? - zapytał go Caroline.

Syriusz w końcu zrozumiał, co za dziwne uczucia się w nim zrodziły.

- Boję się - przyznał. - Pierwszy raz od dawna się boję.

- Czego się boisz?

- Że stracę ciebie, Jamesa albo kogoś innego. Boję się tego! - Wskazał na jej brzuch.

- Boisz się dziecka? - zapytała, lekko rozbawiona.

- Boje się tego, jak będzie z ciebie wychodzić.

Caroline wywróciła wymownie oczami.

- Ja też się boję - przyznała. - Wielu rzeczy, ale wierzę, że je przezwyciężymy. Razem możemy wszystko, dobrze to wiesz.

- Mam nadzieję - wymruczał, wtulając się w nią mocno. - Mam nadzieję.

Płatki śniegu tego wieczora jeszcze długo uderzały w szyby domy na Holland Park.

*

08.01.1979

Regulus z rozbawieniem i lekkim obrzydzeniem obserwował, jak Elizabeth jadła już czwartą dokładkę szarlotki. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby wraz z ciastem nie jadła też marynowanych grzybków. Najwyraźniej różnorodność smakowa wcale nie przeszkadzała ciężarnej, bo wcinała wszystko z wielkim apetytem.

- Tobie naprawdę to smakuje? - zapytał z niedowierzaniem.

- Pycha! - skomentowała.

- Mdli mnie od samego patrzenia.

- To nie patrz - odparła, uśmiechając się niewinnie do Regulusa. Kolejny grzybek wylądował w jej ustach.

Regulus otrząsnął się z obrzydzenia i wyszedł do salonu, gdzie przystanął przy oknie. Patrząc na wzburzone morze i plażę pokrytą śniegiem, ogarnął go dziwny spokój.

Trudno mu było cały czas siedzieć w domu. Znaleziona niedawno praca w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów nie przynosiła mu wiele frajdy. Atakowały go spojrzenia wielu pracujących tam czarodziejów, głównie popleczników Voldemorta. Nie czuł się tam bezpiecznie. Tylko w domu czuł swobodę swoich ruchów.

Elizabeth znalazła się tuż obok niego i przytuliła.

- Myślałeś nad imieniem dla naszego syna? - zapytała.

Tak, będzie miał syna.

- Nie - przyznał szczerze. - Nie myślałem.

- Jeśli chcesz zostać przy rodzinnej tradycji, to nie mam nic przeciwko. Ty i Syriusz moglibyście bardzo zrewolucjonizować Blacków i ich poglądy.

Regulus zrobił kwaśną minę.

- Wątpię, by kiedykolwiek to się stało. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie miał takie, a nie inne poglądy na czarodziejski świat.

- W każdym razie jestem otwarta na propozycje - powiedziała.

- Co sądzisz o Nathaniel? - zapytał. Elizabeth uśmiechnęła się promiennie.

- Podoba mi się. Bardzo mi się podoba.

Spojrzał na nią.

- W takim razie, niech będzie Nathaniel.

*

25.01.1979

Caroline wrzasnęła tak głośno, że kilka ludzi wokół podskoczyło przestraszonych.

- No już, będzie dobrze.

- To nie ty rodzisz! - wrzasnęła na niego.

Właśnie wpadli do św. Munga, bo Caroline odeszły wody. W pierwszym odruchu Syriusz tak się zestresował, że zamienił się w psa, co Caroline skomentowała głośnym wrzaskiem.

Doskoczyła do nich pielęgniarka, podstawiając wózek.

- Proszę głęboko oddychać. Będzie pan uczestniczył przy porodzie?

- Nie ma opcji, że on przy tym będzie - odwarknęła Caroline i przeklęła, gdy złapał ją silny skurcz. Pielęgniarka spojrzała na Syriusza z politowaniem i zawiozła Carolina na salkę. Syriusz, cały blady na twarzy i spocony, przysiadł w poczekalni na krzesełku i ukrył twarz w dłoniach. Jeszcze nigdy nie był tak zestresowany. Nawet wtedy, gdy McGonagall goniła go po całej szkole, grożąc dożywotnim szlabanem.

Spojrzał na swoje ręce, które drżały.

Dwadzieścia minut później pojawił się James w towarzystwie Lily.

- Oj, Łapciu, nie miej takiej miny - powiedział James. - To przecież wspaniały dzień.

- Wypomnę ci to kiedyś. Wypomnę.

- Na pewno będzie dobrze - pocieszyła go Lily.

Dziesięć minut później pojawił się Regulus. Elizabeth została w domu, twierdząc, że z emocji jeszcze sama zaczęłaby rodzić. Syriusz nie liczył zobaczyć tego dnia Petera i tak też się nie stało. Remus również się nie pojawił, chociaż Łapie bardzo zależało na jego obecności. Rozumiał jednak ból Lupina i jego chęć bycia w odosobnieniu.

Minuty mijały zaskakująco wolno. Syriusz jak nie siedział, to chodził, denerwując wszystkich. James rzucał kiepskimi żartami, chcąc rozładować napiętą atmosferę, ale mu to nie wychodziło.

Dopiero dwie i pół godziny później pojawiła się przed nimi pielęgniarka, oznajmiając, że już po wszystkim. Syriusz odetchnął z ulgą i niemal natychmiast popędził do Caroline. Wpadając do sali, gdzie leżała, czuł szybko bijące serce w piersi.

Była tam, cała rozkopana na głowie i wyraźnie zmęczona, ale jej promienny uśmiech, kiedy przyglądała się zawiniątku, które trzymała na rękach, wynagradzał wszystko.

- No chodź, nie stój tak - powiedziała.

Syriusz na drżących nogach podszedł do łóżka, gdzie przysiadł na brzegu. Ostrożnie ucałował Caroline w czoło i spojrzał na dziecko.

Serce zabiło mu jeszcze szybciej, a uśmiech sam wkradł się na twarzy, gdy zobaczył własnego syna. Spał, a śladowe ilości czarnych włosków na głowie ledwo mu ją zakrywały. Syriusz powstrzymał się, by nie wybuchnąć płaczem. Caroline przyglądała mu się z uśmiechem na ustach.

- Mogę... Mogę go potrzymać?

- No pewnie, to przecież twój syn.

Podkładając rękę pod główkę malca, ostrożnie przeniósł go bliżej siebie. Chłopiec poruszył się niebezpiecznie, ale szybko ponownie zasnął.

- Witaj na świecie Chris - powiedział Syriusz, nadal nie wierząc, że trzyma na rękach własnego syna.

*

26.03.1979

Słysząc pukanie do drzwi, Lily odstawiła pośpiesznie talerzyki i pobiegła na korytarz. Zamaszyście roztwarła drzwi i nie czekając na nic więcej, mocno przytuliła się do Severusa.

- Ja też się za tobą stęskniłem - zaśmiał się.

- Wchodź, no wchodź!

Lily zrobiła kawy i usiedli w kuchni przy stole z ciastem na talerzykach.

- Więc, jak miewasz się w Paryżu? - zapytała. - No mów, chcę plotek.

- Dostałem tytuł Mistrza Eliksirów!

- AAA! O Merlinie, Severus to fantastycznie. Bardzo ci gratuluję. Zasłużyłeś na to!

- Dzięki! - odparł.

- Jakie plany na przyszłość? - dopytywała. - Będziesz szukał pracy?

- Zastanawiam się nad tym - przyznał. - Może na początek wyjadę na jakieś wakacje. Nie mam pojęcia, no ale... mów, co w Londynie. Z twoich listów wnioskuję, że wiele się dzieje.

Więc mu opowiedziała o swoich początkach w św. Mungu, o Jamsie i Syriusz, którzy w następnym tygodniu mieli zdawać testy aurorskie. Opowiadając o śmierci Dorcas, popłakała się. Opowiedziała Severusowi o załamaniu Remusa oraz narodzinach jej i Jamesa chrześniaka Chrisa. Pierwszy raz od dawna nie kryła swoich uczuć. Wiedziała, że Severus jest dla niej taką osobą, przy której nie musiała ukrywać absolutnie nic. Prawdą było, że nie chciała nic przed nim ukrywać.

Severus słuchał Lily w skupieniu, nie przerywając jej. Widział ogromną potrzebę Lily do wygadania się.

- I to by było na tyle - zakończyła, ocierając łzy chusteczką. - Wybacz, że tak się rozkleiłam, ale nie mogłam dłużej trzymać tego w sobie.

- Może też powinnaś wyjechać na wakacje? - zaproponował.

- Chciałabym, ale w obecnej sytuacji nie warto ruszać się z domu. Sam wiesz, jak jest.

- Jednak gdybyś chciała na parę dni zajrzeć do Paryża, to nie będę mieć nic przeciwko.

Lily uśmiechnęła się z wdzięcznością.

- Będę pamiętać. Chcesz jeszcze ciasta?

*

8.04.1979

Oczy Regulusa błyszczały z zachwytu. Jeszcze godzinę temu prawie umierał na zawał i Lily musiała mu podać bardzo silny eliksir na uspokojenie, a teraz trzymał na rękach własnego syna Nathaniela. Elizabeth spała obok, wymordowana po prawie pięciogodzinnym porodzie, a Regulus nie mógł się napatrzeć na śpiącego szkraba.

Drzwi do salki roztwarły się i Regulus ujrzał uśmiechniętą głowę Syriusza.

- Witaj w świecie ojców - powiedział cicho i spojrzał na dziecko. - Rozkoszny. Nie tak jak mój, ale rozkoszny.

Regulus prychnął rozbawiony.

- Wiesz, nie pytałem wcześniej, ale... Nie chciałbyś być ojcem chrzestnym dla Nathaniela?

- Ja? - Syriusz był wstrząśnięty. - No... kurcze, z wielką chęcią. Nie sądziłem, że się na mnie zdecydujecie.

- Mam ograniczony wybór osób - zaśmiał się Reg, co i Syriusz skomentował krótkim śmiechem. Mały Nathaniel wydał z siebie dziwny dźwięk, który mógł oznaczać tylko jego aprobatę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis