wtorek, 16 maja 2017

Rozdział 26

15.08.1980

Regulus tępo wpatrywał się w ścianę przed sobą. Siedział w mugolskim barze i pił piwo za piwem, tylko czasami zamieniając na coś mocniejszego. Strata Elizabeth dotknęło go bardziej niż wszystkie problemy świata razem wzięte. Śmiechy mugoli, muzyka i trzask uderzanych o siebie kul bilardowych dochodziły jakby z oddali. Pochłonięty przez własne ponure myśli, nie zwrócił uwagi na siadającego obok mężczyznę.

- Co podać? - zapytał barman klienta.

- Piwo i podwójną whisky dla kolegi obok.

Regulus drgnął i spojrzał w bok.

- Remus? - zdziwił się.

- No cześć - odpowiedział normalnie.

- Co tutaj robisz?

Barman postawił przed nimi zamówienie o odszedł dalej do innych klientów.

- Zbliża się pełnia, a ja lubię łyknąć sobie trochę mugolskiego piwka przed tymi dniami.

- Śledziłeś mnie? - dopytywał Regulus.

- Nie! - zaprzeczył szybko Lupin. - Lubię ten bar. Przychodzę do niego od roku. Nie wmówisz mi, że cię śledziłem! - I upił porządny łyk piwa. Prawdą było, że Remus śledził Regulusa, ale nie miał zamiaru mu o tym teraz mówić.

- Mhm - mruknął smętnie Regulus i ponownie pogrążył się w swoich myślach.

- Posłuchaj Reg...

- Nawet nie próbuj - przerwał mu warknięciem. - Nie próbuj mnie pocieszać. Nie wiesz, co mogę czuć. - Dopiero po wypowiedzeniu tych słów Regulus zdał sobie sprawę, że Remus stracił przecież Dorcas. - Wybacz - powiedział pośpiesznie.

- Nie musisz. Rozumiem. Też byłem zły na wszystko i wszystkich po jej śmierci.

Regulus mocno zacisnął usta.

- Długo odczuwa się ból po stracie? - zapytał szeptem.

- Nie wiem - odpowiedział Remus. - Jak przestanę go czuć, to ci powiem.

Brutalna świadomość, że być może nigdy nie pozbędzie się pustki w sercu, walnęła Regulusa prosto w twarz. Spojrzał na stojącą szklankę whisky i duszkiem wypił całą porcję, krzywiąc się przy tym. Remus patrzył na niego spokojnie.

- Mogę ci udzielić darmowej rady? - zapytał go. Regulus przytknął. - Jesteś młodym i zdrowym chłopakiem. Wiem, że ból jest okropny, ale... masz syna i jestem pewien, że ten syn chciałby, by jego ojciec był przy nim, a nie przy parze z piwem w dłoni w połowie pijany.

Regulus na niego nie spojrzał. Remus siedział, oczekując odpowiedzi, ale po kilku długich minutach ciszy między nimi, westchnął głośno i wyszedł. Dopiero wtedy Regulus pozwolił sobie na uronienie jednej łzy. Duszkiem wypił resztkę piwa i wrócił do domu. Do syna.

*

30.08.1980

- SYRIUSZ! - wrzasnęła Carolina.

Syriusz zerwał się z łóżka, wypadł z sypialni i zbiegł po schodach w szybkim tempie. Na ich końcu czekała Caroline.

- Co się stało? - zapytał, podchodząc do niej.

- Wody mi odeszły - powiedziała.

- Co? Myślałem, że do porodu jeszcze trzy tygodnie!

- Po prostu zabierz mnie do Munga! - warknęła, czując skurcz.

Zostawili Chrisa pod opieką mieszkającej z nimi tymczasowo niani i popędzili do szpitala. Syriusz denerwował się jeszcze bardziej niż za pierwszym porodem Caroline i chociaż Lily starała się go uspokoić, że przedwczesne porody się zdarzają i dzieciom i Caroline na pewno nic nie będzie, to Syriusza opętały same zły myśli.

Poród trwał zaledwie pół godziny, bo Caroline musiała mieć zrobioną cesarkę.

- Pan Black?

Syriusz aż podskoczył, gdy pielęgniarka wywołała jego imię. Dwoma susami znalazł się przy niej.

- Wszystko z nimi w porządku? - zapytał z przejęciem.

- Dzieci i mama mają się dobrze, ale maluchy zostaną na trochę w szpitalu. Wszyscy są zdrowi.

Syriusz odetchnął z ulgą.

- Widzisz - Lily mocno ścisnęła go za ramię - nie trzeba się było tak martwić.

Syriusz spojrzał na nią z wdzięcznością i poszedł do Caroline. Kobieta była blada i zmęczona, ale zadowolona. Maluchy leżały obok niej na specjalnych łóżeczkach, które okalały przezroczyste bańki.

 Syriusz mocno ucałował soją narzeczoną.

- Jak się czujesz? - zapytał.

- Śpiąco - przyznała. - No idź, zobacz, bo cię zaraz rozniesie z ciekawości.

Syriusz doskoczył do lewitujących łóżeczek. Oba dzieciaczki wyglądały na kruche i malutkie. Chłopiec - Lukas - spał w dziwnej pozycji, a dziewczynka - Alexandra - wierciła się na boki, podziwiając świat. Gdy tylko ją ujrzał, oczy Syriusza rozszerzyły się z zachwytu.

- Wdała się w ciebie - powiedziała Caroline. - Zdążyła już nastraszyć mnie i pielęgniarki tym, że nie oddycha.

Syriusz zaśmiał się cicho.

- Ach, są piękni.

- Są cudowni - potwierdziła.

Dopiero dwa tygodnie później pozwolono bliźniakom opuścić szpital, a na Holland Park zorganizowało się małe przyjęcie powitalne. Christopher zareagował na rodzeństwo zdecydowanie lepiej niż na Harry'ego. Regulus ostrożnie trzymał na rękach swojego chrześniaka, a Nathaniel siedział obok niego, przyglądając się dziecku z niezwykłą ciekawością. Peter czuł się nieswojo w towarzystwie tak wielu dzieci.

Ale to Remusem wstrząsnęło najbardziej. Fakt, miał już na rękach Harry'ego, Chrisa i Nathaniela, ale nie Alex. Nie jego kruchą i bezbronną chrześniaczkę.

- Remus, ona cię nie ugryzie - zaśmiał się Syriusz.

- Wiem, ale... jest taka krucha.

Harry za gaworzył i machnął grzechotką w kierunku Chrisa, który patrzył na niego nieufnie, a później Chris spojrzał na ojca z taką miną, jakby chciał powiedzieć: Naprawdę muszę tolerować jego towarzystwo?

- Niedługo podrośnie - powiedziała Caroline.

- Peter, a co to za mina? - zapytał James.

- Te dzieci są przerażające - stwierdził, co wszyscy skwitowali lekkim śmiechem. Tylko nie Remus. Remus siedział i wpatrywał się w Alex w jak najpiękniejszy obrazek. Słyszał jej szybciutkie bicie serca, jak kwili cichutko. Wtem Alex otwarła swoje czekoladowe oczy, tak bardzo przypominające te Syriusza. W wielkim zdumieniu przyglądała się Remusowi dobrą chwilę, a potem zapiszczała wesoło.

- Lubi cię - powiedziała wesoło Caroline.

Syriusz pierwszy raz od śmierci Dorcas zobaczył na ustach przyjaciela szczery uśmiech i już wiedział. Wiedział, że między Remusem a jego córką pojawiła się magiczna więź, której pewnie nigdy nie ogarnie rozumem.

*

15.11.1980

Był późny wieczór, kiedy Lily opadła zmęczona obok Jamesa na kanapie. Harry był wesołym i rozbrykanym dzieckiem. Pochłaniał wiele wolnego czasu rodziców, jak i ich energii. Nic więc dziwnego, że każdego wieczora James i Lily padali z nóg.

- Współczuję Syriuszowi - wyznał James. - Skoro my z jednym mamy tyle roboty, to on z trójką pewnie dostaje spazmów. Teraz wiem, dlaczego przychodzi niewyspany do pracy.

Lily zaśmiała się krótko i wtuliła w męża.

Nagle ogień w kominku zahuczał i z zielonych promieni wyskoczył Albus Dumbledore, otrzepując z pyłu swoją szmaragdową szatę.

- Ah, moja kochana młodzieży – powiedział, z uśmiechem na ustach. - Wybaczcie mi tak późną porę.

- Profesorze, proszę sobie usiąść – powiedział szybko James, wskazując na wolny fotel. Dumbledore wcisnął się w niego i przejechał dłonią po brodzie. Był bardzo poważny.

- Przynoszę bardzo złe wieści. Śmiem twierdzić, że jesteście w bardzo wielkim niebezpieczeństwie.

Lily poruszyła się niepewnie. A więc się stało. Przepowiednia została wygłoszona.

- Ale jak to? - zapytała.

- Została wygłoszona pewna przepowiednia – wyszeptał Dumbledore. – Nie umiem ubrać w słowa, tego wszystkiego, po prostu ją zacytuję. „OTO NADCHODZI TEN, KTÓRY MA MOC POKONANIA CZARNEGO PANA... ZRODZONY Z TYCH, KTÓRZY TRZYKROTNIE MU SIĘ OPARLI, A NARODZI SIĘ, GDY SIÓDMY MIESIĄC DOBIEGNIE KOŃCA... A CHOĆ CZARNY PAN NAZNACZY GO JAKO RÓWNEGO SOBIE, BĘDZIE ON MIAŁ MOC, JAKIEJ CZARNY PAN NIE ZNA... I JEDEN Z NICH MUSI ZGINAĆ Z RĘKI DRUGIEGO, BO ŻADEN NIE MOŻE ŻYĆ, GDY DRUGI PRZEŻYJE... TEN, KTÓRY MA MOC POKONANIA CZARNEGO PANA, NARODZI SIĘ, GDY SIÓDMY MIESIĄC DOBIEGNIE KOŃCA..."

Cisza przerywana jedynie przez trzask ognia w kominku była upiorna. Dumbledore uporczywie wpatrywał się w Lily i Jamesa, którzy zachowali kamienne twarze. Przepowiednia była im znana od bardzo długiego czasu, ale i tak nimi wstrząsnęła. Gdzieś w głębi serca oboje liczyli, że może nie dojdzie do tej sytuacji.

- Harry... - powiedział cicho James. - Ta przepowiednia jest o naszym Harrym. Mój syn ma być tym, który pokona Voldemorta.

- I tak i nie - powiedział spokojnie Dumbledore.

- Jak to? - zapytała Lily.

- Istnieje jeszcze jedno dziecko, które urodziło się pod koniec lipca. To syn Franka i Alicji Longbottomów. - James i Lily wymienili między sobą stanowcze spojrzenie. - Niestety Voldemort poznał już część przepowiedni i uważa, że to właśnie Harry będzie jego najgroźniejszym rywalem.

- Voldemort chce zabić naszego syna? - zapytała Lily.

- Tak.

- A dlaczego nie chłopaka od Longbottmomów? - zapytał James. Lily powstrzymała się, by nie skarcić go spojrzeniem.

- Neville Longbottom jest czarodziejem krwi czystej. Harry jest czarodziejem półkrwi, co bardziej upodabnia go do samego Voldemorta.

*

28.12.1980

Te święta spędzili we trójkę i było to najnudniejsze i jednocześnie najsmutniejsze święta. Oni siedzieli ukryci pod Zaklęciem Fideliusa, oczekując na spotkanie z Voldemortem. Syriusz postawił dodatkowe zaklęcia ochronne wokół domu po tym, jak śmierciożercy prawie rozwalili mu dom i wziął urlop w pracy. Regulus siedział w swoim domu wraz z Nathanielem. Remus zaszył się bezpiecznie, teraz już samotnie przeżywając pełnie, a Peter szpiegował dla Voldemorta.

- Taaa!

James spojrzał na Harry'ego i uśmiechnął się smutno. Wokół wirowały płatki śniegu wyczarowane przez Harry'ego. Młody Potter, widząc ponure miny rodziców, starał się poprawić im humor, ale nie wychodziło mu to na dłużej.

- Taaa! - powtórzył Harry.

- No co? - zapytał. - Śnieg pada. Tak. Ładna magia.

- Gaaa! - powtórzył kolejny raz Harry i puścił bąka. Tą razom James nie wytrzymał i zaśmiał się głośno, co natychmiast zrobił Harry. Nie czekając dłużej, mocno przytulił swojego syna.

*

27.02.1981

Lily z zaciekawieniem słuchała opowieści starej Bathildy, która bawiła Harry'ego na kolanach. Był on bardzo zaoferowany starszą panią i we wręcz niekulturalny sposób przyglądał się na jej siwe włosy, by szybko przenosić wzrok na matkę i jej płomiennorude włosy.

- Ah, droga Lily - sapnęła ciężko Bathilda. - To już nie te same czasy, co teraz. Wszystko się zmieniło.

- Słyszała pani o śmierci McKinnonów?

- Straszna strata, straszna strata - powiedziała kobieta, w następnej chwili serdecznie uśmiechnęła się do Harry'ego. - Ta cała woja zeszła na bardzo zły tor.

- Nie mogę pojąć skąd tyle zła w osobach - westchnęła Lily.

- To nie zło - odparła Bathilda. - Przynajmniej nie na początku. Znałam kiedyś bardzo młodego, ładnego i ambitnego czarodzieja. Był bardzo mądry, za mądry. Miał swoje poglądy na świat i swój własny tok myślenia. Właśnie przez to społeczność postrzegała go jako innego, a on po prostu chciał pokazać swoją siłę. Nie ma nic złego w pokazywaniu, co się potrafi. Dumbledore zaszedł na tym bardzo daleko, ale ten chłopak. W którymś momencie... Kiedy ludzie nadal twierdzili, że się myli, a on bardzo chciał pokazać, że jest inaczej. W końcu ambicja przerodziła się w coś nie do okiełznania i chłopak upadł. Taki to ci okrutny los.

- Myśli pani, że Voldemort upadnie? - zapytała Lily.

- Kiedyś na pewno. Każdy kiedyś upadnie.

- Guaaa! - zawołał Harry i Bathilda zajęła się nim.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis