środa, 17 maja 2017

Rozdział 27

31.10.1981

Lily wyskoczyła z łóżka, słysząc płacz dziecka. Szybkim krokiem weszła do sypialenki malca i wzięła go na ręce, ówcześnie przeczesując dłonią swoje długi włosy. Harry płakał głośno, ale nie był głodny, nie miał też mokro w pieluszce. Lily stwierdziła, że jej synkowi przyśnił się koszmar, więc mocno przytuliła go do piersi, śpiewając kołysankę. Chwilę później oddech Harry'ego się wyrównał i na powrót zasnął. Lily odłożyła go do łóżeczka i po cichu opuściła pokój.

Zeszła do kuchni. Czekając, aż zagotuje się woda na herbatę, z nie spokojem wyglądała za okno. Była późna jesień. Liście już dawno pospadały z drzew, tworząc pod nimi kolorową warstwę, gdzie chowały się jeże i wiewiórki. Puste gałęzie kiwały się na boki, poruszane przez świszczący wiatr.

Kiedy wypiła herbatę, zajrzała jeszcze na chwilę do Harry'ego i wróciła do łóżka. Mocno wtuliła się w Jamesa. Jego klatka piersiowa unosiła się równomiernie, a włosy sterczały pod różnymi kątami, rozrzucone po poduszce. Lily mimowolnie zaciągnęła się jego zapachem i powstrzymała napływające do oczu łzy.

Było pięć minut po pierwszej. Od dobrej godziny trwał trzydziesty pierwszy października. Dzień prawdy.

*

Gdy tylko rozpoczął się dzień, w domu Potterów zapanowała naprawdę posępna atmosfera (jeszcze większa niż w ostatnim miesiącu). Harry ze zdziwieniem przyglądał się zaniepokojonym i przestraszonym minom rodziców. Jego próby rozweselenia ich, kończyły się daremnie. Lily i James nie potrafili myśleć pozytywnie. Z tyłu głowy zły duszek podpowiadał im, że jak coś pójdzie nie tak, to za parę godzin zginą.

Lily i James wymieniali między sobą dziwne gesty. Dotykali się ukradkiem, całowali niespodziewanie i przytulali mocno. Lily co jakiś czas wybuchała niekontrolowanym płaczem, a James popadał w dziwną melancholię. Tylko Harry pozostał sobą, starając się coś spsocić, jak każdego dnia.

Kiedy minęło południe, Lily ogarnął taki stres, że nie potrafiła utrzymać niczego w dłoniach. Nawet Harry'ego nie brała na ręce, bo bała się, że go opuści. James za to popadł w nawyk kontaktowania się z Syriuszem co kilka minut przez dwukierunkowe lusterko. Syriusz rozumiał obawy przyjaciela i cierpliwie z nim rozmawiał.

Było po siódmej wieczorem, kiedy Lily udało się pozmywać po kolacji po trzaskać przy tym tylko jeden talerz. Odsapnęła głęboko, przetarła dłonią czoło i podeszła do okna, otwierając je na oścież. Zimny wiatr owiał jej ciało i na chwilę uspokoił. Cisza i ciemność nocy były niepokojące.

Kiedy coś ciemnego przemknęło niedaleko ogrodzenia, drgnęła przestraszona. Jej serce zabiło szybko, a po karku przeszły dreszcze. Otrząsnęła się, zamknęła okno i przeszła do salonu, gdzie James rozbawiał Harry'ego.

Objęła go od tyłu, usta kładąc tuż przy jego uchu.

- Czeka na dworze – szepnęła. - Obserwuje. Kocham cię James.

Powstrzymała łzy, które zebrały się w jej oczach.

- Ja ciebie też kocham Lily – odparł, całując ją. Oddał jej Harry'ego i poszedł na górę, gdzie drżącymi rękoma złapał lusterko. - Łapciu – powiedział.

Zobaczył zaniepokojonego Syriusza.

- Co tam?

- Gdyby coś, to wiedz, że byłeś najlepszym kumplem, jakiego miałem. Gdyby zabrakło mnie i Lily, zaopiekuj się Harrym. O nic więcej nie proszę.

- Ale James...

- Róbcie, co trzeba. – Nie dał mu dokończyć. - Teraz.

Nie czekając na odpowiedź, odłożył lusterko. Pewniej chwycił różdżkę i zszedł na dół. Był gotów stanąć oko w oko z samym Voldemortem i walczyć w imię rodziny, którą kochał.

*

Tymczasem w posiadłości Regulusa zawrzało. Caroline podbiegła do kominka i zniknęła w zielonych promieniach, Remus, Syriusz i Regulus wyszli na zewnątrz. Młodszy z Blacków wyciągnął pierwszy horkruks - medalion, a Syriusz chwycił pewniej jeden kieł bazyliszka (o ironio, nadal nie wiedział, skąd je mają).

- Gotowy? - zapytał Regulus, trzymając medalion na ziemi. Syriusz przytknął. - To wal.

Nie czekał ani chwili dłużej. Gdy tylko pomyślał, że jego przyjaciele mogą umrzeć, ogarnęło go tak silna złość, że nawet się nie zawahał. Ugodził medalion Salazara Slytherina z całej siły. Wtem zerwał się porywisty wiatr, z nieba poleciał piorun i uderzył w pobliskie drzewo, spalając je. Z medalionu uniosła się zielonkawa mgła w kształcie trupiej czaszki i atakując Syriusza, rozpłynęła się w powietrzu.

- Następny! - Regulus starał się przekrzyczeć wiatr. - No dalej!

Wyciągnął pierścień, a Remus chwycił za drugi kieł.

*

Caroline, wyskakując z kominka, znalazła się w swoim rodzinnym domu. Zdezorientowana rozejrzała się po salonie i pobiegła na górę.

Kiedy pierwszy raz usłyszała o horkruksach, niemało nią wstrząsnęło (Syriusz nadal nie wytłumaczył jej, skąd się o nich dowiedzieli). Była zdegustowana tym, że można rozczepić swoją duszę na tyle kawałków, tym samym skazując się na wieczne potępienie, a wszystko to dla głupiej żądzy władzy i nieśmiertelności.

Wpadła do gabinetu ojca. Przeszukując kolejne szafki i półki, wyrzucała wszystko na ziemię. Tworzyła bałagan i wiele hałasu. Grube książki z hukiem opadały na dywan, a kartki pergaminów szeleściły, wijąc się w powietrzu.

Zamaszyście otwarła półeczkę przy mahoniowym biurku i wtedy go ujrzała. Czarny Dziennik z wygrawerowanym na złoto imieniem Tom Marvolo Riddle zachęcał do wzięcia go. Bez zastanawiania chwyciła go i położyła na biurku, szykując się do ukucia go kłem (skąd go mają, tego Syriusz też jej nie wytłumaczył) i wtedy...

- Ani mi się waż! - usłyszała.

Zaskoczona podniosła wzrok. Jej matka stała w drzwiach, z różdżką wycelowaną w nią.

- Witaj matko - przywitała się kpiąco.

- Odłóż to - powiedziała. - Odłóż to albo cię zabije.

- Jeśli to zrobię, Voldemort zabije moich przyjaciół, a potem pewnie mnie i moją rodzinę.

- Czarny Pan jest łaskawy - wysyczała kobieta. - Zostaw Blacka, zostaw bachory. Jeszcze możesz być kimś.

Caroline zamrugała szybko, a potem wybuchnęła krótkim, nieszczerym śmiechem.

- Ja już jestem kimś - odparła.

Kieł powędrował w stronę dziennika. Jej matka krzyknęła:

- Avada Kedavra!

Kieł wbił się w dziennik. Caroline ugodzona zielonym promieniem, odbiła się brutalnie od ściany. W ostatnich chwilach swojego życia zdążyła pomyśleć o Syriuszu i trójce dzieci, które urodziła, a potem ogarnęła ją błoga pustka.

*

Remus ugodził pierścień kłem. Wiatr wzmógł się jeszcze bardziej, a kolejne pioruny poleciały z nieba. Remus poczuł, jak ogarnia go wściekłość tak wielka, że nie potrafił jej pohamować. Powoli znikająca już cząstka duszy Voldemorta pobudziła wszelkie jego zmysły do granic wytrzymałości. Ryknął wściekle.

- Jeszcze diadem! - zawołał Syriusz.

- Zróbcie to sami! - odkrzyknął Regulus i chwytając największy kieł, teleportował się.

- A on dokąd? - zapytał Remus zaskoczony.

- Nie mam pojęcia. Masz drugie kieł i wbijaj!

Remus spojrzał na piękny diadem Roweny Ravenclaw i z całej siły cisnął w niego kłem. Kolejne pioruny posypały się z nieba.

*

James ostatkami sił bronił dostępu do domu. W chwili zaskoczenia udało mu się przepędzić Voldemorta na podwórze. Ich pojedynek rozgrywał się na małym ogródku. James wiedział, że idzie mu tak dobrze tylko dlatego, że Voldemort osłabł. Kilka razy prawie się przewrócił, ale jego zdolności aktorskie były wyśmienite.

- Nie broń ich tak Potter – syknął wściekle Voldemort. - To tylko szlama i nic niewarty bachor – zaśmiał się.

Promień zaklęcia poleciał ku niemu. Osłonił się tarczą.

- Może i tak jest... Drętwota!... ale te dwie osoby są dla mnie całym moim światem... Expulso!... Kocham ich z całego swojego serca i będę ich bronić do śmierci.

Voldemort zaśmiał się ponuro.

- Taki głupi.

Kolejne zaklęcie pomknęło ku niemu. W ostatniej chwili odskoczył w bok, przewracając się.

- Nie umiesz docenić magii miłości, bo nigdy jej nie otrzymałeś - wysyczał, kiedy się podnosił. - To, że twoja matka podało twojemu ojcu amortencje nie oznacza, że musisz być takim bydlakiem!

Voldemortem wstrząsnęło.

- A ty ską...

- Uważasz się, za nie wiadomo kogo, a sam jesteś półkrwi... Tom.

Brak jakiegokolwiek ruchu czy nawet mrugnięcia uświadczył Jamesa w przekonaniu, że przesadził. Na kilku sekund, które trwały długo niczym wieczność, zapanowała absolutna cisza. W następnej chwili twarz Voldemorta zawrzała z wściekłości, a jego różdżka uniosła się ku górze.

James ciężko przełknął ślinę.

*

Harry płakał gorzkimi łzami w swoim łóżeczku. Niespokojne zachowanie matki i zniknięcia ojca udzieliło mu się.

- Ciii... - Lily starała się go uspokoić. - Nie płacz słońce, za chwilę będzie po wszystkim.

Spojrzała na puchar Helgi Hufflepuff i kieł bazyliszka przed nią. Odetchnęła głęboko, a potem zestresowana spojrzała w kierunku. Na dworze rozbłysło niebezpiecznie.

Ostatni raz spojrzała na Harry'ego.

- Kocham cię - powiedziała do niego i chwyciła kieł.

Uniosła go wysoko nad głowę, ale nim zdążyła go wbić w puchar, z ciemności korytarza coś na nią wyskoczyło i boleśnie ugryzło w rękę. Zawyła z bólu. Harry zapiszczał ze strachu, widząc ogromnego węża.

Lily z przerażeniem spojrzała w żółte ślepia Naginii. Czuła, jak jad węża rozprzestrzenia się po jej krwi. Już wiedziała, że nic więcej zrobić się nie da. Ciężko przełknęła ślinę. Widząc, że wąż szykuje się do następnego skoku, wbiła kieł w puchar. W tej samej chwili poczuła bolesne ukucie w szyje, a potem jeszcze jedno i jeszcze jedno.

Krew trysnęła z jej rozciętych żył i tętnic, ochlapując ścianę i podłogę. Lily jak przez mgłę widziała, pastwiącego się nad nią węża. Była gotów zamknąć oczy i poczekać na śmierć, gdy wąż zamarł w bezruchu i rozpłynął się. Dostrzegła zarys czyjejś sylwetki.

- Lily! - Ktoś nią potrząsnął. - Lily, nie umieraj! Już zabieram cię do szpitala!

Rozpoznała Regulusa.

- Po... powiedz mu, że... - wychrypiała.

- Ci, nic nie mów. Już cię zabieram.

Ale nim Regulus zdążył ją podnieść, Lily zamknęła oczy i przestała oddychać. Harry zachlipał w swojej kołysce, a po policzku Regulusa spłynęła łza. Gdyby tylko pojawił się tu wcześniej.

*

- Crucio! - wrzasnął Voldemort.

James upadł na trawnik, wbijając się z bólu i krzycząc. Voldemort zaśmiał się tryumfalnie, podchodząc bliżej niego.

- To koniec Potter - wysyczał. - To koniec.

James spojrzał na niego gniewnie.

- Masz rację, to koniec - potwierdził.

Zręczność ścigającego pozwoliła mu dźwignąć się na nogi i uniknąć zielonego promienia. Jednym susem znalazł się przy różdżce i wycelował nią w Voldemorta. Nie wahając się ani chwili dłużej, wrzasnął:

- Avada Kedavra!

Nim zaskoczony Voldemort zdążył zrobić cokolwiek, zielony promień trafił go w pierś, a Tom Riddle padł martwy na ziemię.

James stał w szoku, patrząc na martwe ciało, dysząc ciężko. Właśnie zabił najgroźniejszego czarnoksiężnika na świecie. Powinien się cieszyć. Tymczasem czuł się winny i splamiony. Na drżących nogach odwrócił się w stronę domu. Gdy dostrzegł postać z dzieckiem na ręku, ogarnęła go ulga. Dopiero gdy zauważył, że postać jest mężczyzną, a nie kobietą, przestraszony rzucił się do przodu.

Ręce Regulusa były zakrwawione, a jego mina, mówiła sama za siebie.

- Lily... - wyszeptał James i pobiegł na piętro. Chwilę później Regulus usłyszał jego krzyk rozpaczy, a łzy same ponownie zmoczyły mu policzki.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

szablon wykonany przez oreuis
szablon wykonany przez oreuis